Lubię te świątczne i poświąteczne poranki. I choć święto smutne, to bardziej bliskie niż każde inne..
Rodzinne.
Gdzie choć lodówka pełna, to każdy zastanawia się godzinami co by zjeść na śniadanie.
Otwiera ją i zamyka. A i tak na nic to, bo dzieci chcą naleśniki..
Gdzie każdy w pogoni za swą poranną kawą i herbatą, wstawia wodę, obija się o innych w poszukiwaniu kubka, a to nie ta kawa, a tutaj to może i lipton ale lepiej zielona…
Kiedy każdy szura kapciami, schodząc się leniwie do kuchni, i zasiada przy stole, by w piżamie doczekać przy nim południa… skubiąc co chwila coś z talerza z ciastem..
Nikomu się nie spieszy…
A i rozmowy jakieś inne…
Na piecu zupa bulgocze. Zapach już się unosi. Spokój taki i cisza… choć każdy opowiada, śmieje się i muzyka gra..
A Tosia błogo na dworze śpi i zza okna na Nią zerkam…