Dzielę się opłatkiem. Od rana w głowie układam słowa i myśli. Powtarzam, żeby nie zapomnieć. Co komu powiedzieć. Co ważne, czego potrzebują. Czego już nie chcą w swoim życiu i nowym roku. Jakie szepnąć choć jedno słowo, które potem pozwoli coś przemyśleć, przeanalizować. Zrobić rachunek sumienia..
A potem przychodzi do tej chwili, i z moich planów, i wyuczonych wersów zostają strzępki słów. Coś na szybko, zupełnie w innej kolejności, i tak dalece odległe od planowanego…
Ale dzielę się opłatkiem. I to ważna chwila. Najlepiej żeby światło przygaszone i cicho kolędy w tle… Choinka by nastrój dawała. I ja tu na uszko siostrze słowo, a tam za plecami słychać śmiech bliźniaczek. A troche poważniej, jak Tata ze Szwagrem mym te życzenia wzajemnie sobie składają…
Wyczekuję już od listopada świątecznych dekoracji. W sklepach, na ulicach. W telewizji śniadaniowej i na bilbordach. W oknach i na werandach. Wieszam już w domu namiastkę świąt z tej niecierpliwości na początku grudnia. A potem zapach choinki, i szukanie na drabinie ozdób świątecznych w tej najwyższej szafce…
Renifery, serca, pierniki, jemioła i girlandy…
Nucę pod nosem kolędy. I do trzeciej zwrotki nawet wyśpiewam. Refreny z zacięciem głośno akcentuję. I noga przytupnę na „Chrystus się rodzi, nas oswobodzi”…
A potem jeszcze raz na „Anieli grają, króle witają”
A w Boga nie wierzę ni ciut, ciut…
Hipokrytka. Do granic możliwości.
Tylko ja te święta kocham jako tradycje. Jako czas dobroci, spokoju, przemyśleń, przebaczeń. Czas na rozmowę z drugim człowiekiem. Ale nie tym, gdzie w tle na Polsacie film o Griswoldach leci, co kot lampki przegryzł i fotel sie pali.
A i owszem. A i film dobrze w święta zobaczyć. Rodzinnie. Z herbatką, z serniczkiem.
Na kanapie z nogami pod wspólnym kocem. Tylko to wszystko musi mieć sens. Umiar.
Kocham te święta, bo człowiek zwalnia na chwilę. Wyłącza komputer, telefon. Kokosi się z dziećmi dłużej w pościeli. Nic nie musi, nigdzie nie pędzi..
I w tego Boga nie wierzę od kiedy pamiętam.
Choć szcunkiem wielkim darzę tych co wierzą.
Moja przyjaciółka śpiewa w Gospel. Ja w pierwszym rzędzie, śpiewam z Nimi powtarzające się zwroty. „Dżizys! Dżizys!”. Klaszczę i podskakuję.
Gdy Ona na ulubioną msze pędzi, to ja w krużgankach czekam cierpliwie.
Szacunkiem darzę tych katolików, którym wiara pomaga w tym, by być dobrym człowiekiem…
Pamietam jeden z Wigilijnych spacerów z Tatą. Bo ten spacer Wigilijny to tradycja.
A ja przecież nienawidzę tych spacerów. No nienawidzę.
Z ciepłego domu na ten mróz. I łzić po wsi bez celu…
Ale jak już wróce to jaka radość, że byłam. I że człowiek powietrza zaczerpnął, tak zdrowo nagle się robi.. i przecież takie cudowne, to spacerowanie…
Idziemy. Trzymam za rękę Tatę. Moja mała wtedy rączka w wielkiej męskiej dłoni.
Podskakuję. Ślizgam się. Wyskakuję rytm piosenki. No różnie. Coś gadamy. Trochę pomilczymy. W okna ludziom zaglądamy na Ich choinki.
Podnoszę głowę do góry. Czapka mi na oczy spada. I pytam w tą ciemnię, choć na Tatę patrzę…
– Tato?
– Tak Julisiu?
– A jak to jest? Jak Ty w Boga nie wierzysz, to w co wierzysz? Co jest dla Ciebie ważne?
– Najważniejsze w życiu… to być dobrym człowiekiem. Dobrym człowiekiem Julisiu.
I może gdyby nie te spacery, których nienawidzę przecież, to innym byłabym dziś człowiekiem…
A taki domek będzie sąsiadował z naszym. Już nie mogę się doczekać, aż zapukam tam z Antosią, i z koszykiem muffinek zaprosimy Ich na kolację zapoznawczą..
Tylko, że Oni mają konie… a Antka jak widać koników nie za bardzo.. Choć w książeczkach to są najulubieńsze obok kotków…
Dla Tych, co potem pytają, to muffka do wózka tutaj.
Dodatki do świątecznych opakowań tutaj (klik).
Przypinki i magnes inkipinki.