Podobno jak przyszła z Tatą po mnie do szpitala, to darła się na cały oddział, że Tata kupił dwie świnie. Jedną Jej a drugą Julii. I Mama do dziś pamięta, że było Jej wstyd, bo wszyscy pomyśleli, że rolnik wielki przyjechał co dzieciom na narodziny trzode kupuje.. a to były świnki morskie..
I choć dziś kończy 35 lat, to ja poznałam Ją właśnie wtedy.
No a potem to było różnie..
Czasami jak szła z kuzynkami na dyskotekę, co to na wsi w remizie się odbywała, to ja śledziłam Je biegnąc po rowie. Byłam przekonana, że mnie nie widać..
A Ona wtedy obracała się, tupała nogą (tak jakby do psa) i mówiła „pójdziesz Ty do domu!?”
Czasami obrażała się na parę dni, bo podglądałam też jak całuję się z chłopakiem.
(Było to lat temu 19. Dziś ten chłopak jest Jej mężem i nieustannie Im to przypominam..)
Na złość skasowała mi piosenkę „majtki blaszane” co kupiłam sobie na odpuście. I nagrała na to jakieś Acha czy C.C. Catch (sisikecz)!
I wzdychała do plakatów z Chesney Hawkesem.
Ale przede wszystkim, zawsze wszędzie mnie ze sobą wlokła.
Na ognisko, na urodziny, na spotkania z chłopakami z klasy, gdy chodziła już do technikum.
A potem ja wlokłam Ją.
Na te zloty motocyklowe moje..
A Ona tam wiecznie „uważaj”, „odsuń się”… no wstyd jak diabli!
I zawsze wszędzie razem… Pomimo tej dużej różnicy wieku, która kazała nam mocno na siebie czekać..
Bo jak Ona w szkole średniej to ja dziecko małe, jak ja w liceum i szaleństwo, randki i imprezy to Ona poważna studentka i o rodzinie myśląca.
I tak jakoś spotkałyśmy się najbardziej kiedy ja miałam koło dwudziestu lat…
Spotkałysmy się tak, że i Ona jakąś korzyść ze mnie miała…
No bo do tamtego czasu to mi pieluchy zmieniała, wózek pchała wielki przed sobą, gdy Mama w ogródku pieliła, zjawiała się w jednej chwili, gdy termos w plecaku mi się rozlał i płakałam tak mocno w przedszkolu.. i jak nikt potrafiła postawić mnie do pionu. Jednym zdaniem… Jak kiedy trzaskałam drzwiami, buntowałam się, kłóciłam z rodzicami to Ona wchodziła do mojego pokoiku i mówiła jedno, jedyne zdanie…
„Pamiętaj, że kiedyś Ich zabraknie.”
I ja byłam jeszcze bardziej wściekła na Nią i na cały świat… bo miała racje..
I jak łóżko piętrowe Tata nam zrobił, to pozwalała mi nieustannie spać na górze.
Gadałyśmy wtedy do późna. Śpiewała mi piosenkę Ritchiego Valensa „Oh Donna”..
Śpiewała mi też jak siedziałam w wannie.. Bo to jest już rytuał, że w łazience siedzimy razem. Ona myje zęby, ja golę nogi i plotkujemy… I dziesięć lat temu, i dziś kiedy się spotykamy.. Wtedy wszyscy walą do drzwi z okrzykiem „nie gadać, tylko się myć, bo na łazienkę czekamy”..
I Ona u mnie po porodzie pomagała mi kąpać moją mała istotę, i Jej dzieci do trzeciego roku życia do mnie też Mamo mówiły..
I wszyscy Jej przyjaciele i moi to jak wspólni, bo to wiadome, że my jak jedna osoba.
I że jak ryczę w poduszkę to Ona mi wtedy najważniejsza…
I jak przychodzi osobno spędzić sylwestra to wisimy na telefonie, że bez siebie to bez sensu… że razem mogłoby być o niebo lepiej… bo gdziekolwiek nie jesteśmy wystarczymy sobie za cały świat…
I Ci nasi mężowie co nie mogą zrozumieć jak może być taka miłość między rodzeństwem, taka, że i Oni na boczny plan schodzą..
I, że o miedzę żadnych kłótni nie ma. Choć tych miedz tyle jest, bo Tato hektarów nakupował…
I do dziś się wściekam na siebie, że jak szczyl mały, głupi naskarżyłam, że Ona papierosy pali…
Listy, długie, piękne zawsze pisała…
I nie mogę sie pogodzić z faktem, że już nie piszę. Chociażby opowieści z życia tamtejszej wsi… Bo czasami uśmiać sie można po pachy, a Ona potrafi to tak barwnie…
I w tych sms-ach na sto esemesów mi śle, że…
„Mama była rano na kawie i sie obraziła, bo mi znowu mówi, że jak Iwa nie przyjeżdża to trzeba było Lidzie zaprosić. Mówię Jej żeby mi przestała radzić bo zaprosiłam Klimczyków, na co Ciocia dodała – Ona lubi rządzić i jeszcze musi postawić na swoim, ale i tak Cię Ela kochamy. Obraziła się na nas i nawet to Cioci – kochamy- nie uratowało sytuacji. Zamknęła się w sobie na amen. One wychodziły, wszedł Tato, który właśnie wpadł na kawę a ja mu mówię żeby mi jutro elmex kupił w Radomsku, a On mi, że na odsłonięte szyjki zębowe najlepszy jest czosnek. A Ciocia leje, bo wczoraj Jej opowiadał, że czosnek na wszystko. Nawet powinna spróbować na swoje bóle głowy. I zwierzał Jej się ile to razy był w łazience rano, bo Go grypa jelitowa dopadła, na co Ciocia, że jest zdziwiona, że mu czosnek nie pomógł… Boże??? Co za poranek???”
Albo ten…
„O Kochana, życie jest piękne! Byłam dziś świadkiem budzenia się do życia nowego dnia. Powoli świtało, śnieg pruszył, a u mnie ciepło, w kuchni się pali, kawa się parzy, chlebek rośnie, pączkami pachnie, radio cichutko gra, dzieci błogo śpią, Piotrek wrócił cały i zdrowy. I ten spokój. Na świecie. Za oknem. I we mnie. Nic więcej nie pragnę. Niczego więcej nie oczekuję. Goście pojechali. było bardzo miło. Nine uwielbiam. Pączki podobno dobre, choć wyszło mi tylko 35. Czy jak człowiek docenia życie, to znaczy, że dopada go starość?”
I ja, te Jej słowa mi pisane na tej klawiaturze, kocham nad życie.
Czasami uśmieję się do łez, innym razem powzruszam.
Bo od dosyć dawna przyszło nam żyć daleko od siebie. Szkoły średnie, potem moje miejsca zamieszkania daleko od domu..
A mnie się tak marzy wybudować dom na cegielni obok. I rano, w piżamie, latem przez łąki na kawę na werandzie do Niej wpaść..
Albo wieczorami pić wino na hamakach. O tak… bez tego planowania wielkiego przyjazdu.. Pakowania Tosi, siebie…
Ale nic to, nic to… w porównaniu do tego jak kiedyś mi pisała…
„przecież mogłyśmy się nie zdarzyć..”
W dniu urodzin życzę Ci moja Kochana byś w tej kuchni swej, dożyła późnej starości. W zdrowiu, spełnieniu i spokoju…
I z każdym dniem kocham Cię coraz mocniej i kochać nie przestanę.
Twoja little sister
Prezenty wciąż pakuję i ozdabiam tutaj.
Plakat zakupiony tutaj (i jeszcze trzy inne).