od kiedy pamiętam moja Mama ratowała wieś.
jako, że z zawodu wyuczonego była pielęgniarką, a ośrodek zdrowia daleko, to przychodzili do nas.
młodzi, starzy, dzieci. jakaś babcia na rowerze. ktoś kogoś autem podrzucił. a jak kto nie miał jak przyjechać, to Mama autobusem szkolnym się zabrała i podjechała. albo brnęła w zimowych zaspach po kilka kilometrów, bo inaczej do potrzebującego się dostać nie dało. i rowerem co wieczór i co rano. przed pracą i po pracy.
przynosili nam za to jajka, kaczkę, królika.
przychodzili w każdej potrzebie. z uciętymi palcami, i Mama nad zlewem reanimowała zanim do chirurga wyjechali.
a jak z niemowlakiem, to Mama jak ognia chciała uniknąć tego antybiotyku i mówiła..
„ło Pani… weźcie dziecko do domu, nasmarujcie, oklepujcie, dajcie to a tamto i pomoże. a tak, nie szkoda takiej małej dupki kłuć i już antybiotyk podawać…”
w zależności od dolegliwości te recepty różne słowne wystawiała..
i zawsze potem po dwóch tygodniach z bombonierką w drzwiach stali, że dziękują. że się obyło bez tych zastrzyków.
tam pojechała bańki postawić, gdzieś indziej dobrą radę.
i tak od dziesiątek lat do naszych drzwi pukają w potrzebie. bez potrzeby też pukają.
i dzieci jak widzą moją Mamę jadącą na rowerze, to z podwórek do chałupy uciekają. lecą na oślep, aż się pozabijać chcą na schodach i płotach. tak się boją, że zastrzyk będzie.
a Mama tego przeżyć nie może…
a oprócz tego leczenia co to potrafi…
to leczy słowem jak nikt… i kiedy nie zadzwonie z problemem..
to Ona mi.. „dziecko, daj spokój, tam taki problem. nie masz co przeżywać”
albo.. „aleś wymyśliła. też nie masz większych zmartwień żeby se głowę tym zatruwać”.
i Ona to mówi tak, że jak ja odkładam słuchawkę to okazuję się, że problemu nie ma.
ale moje ulubione Jej lekarstwo to .. „na zmarwienie przyjdzie jeszcze czas”
i kiedy ja się martwię bo nie wiem, martwię na zapas, martwię czekając…
to Ona zawsze, że jak przyjdzie pora to się będziemy martwić. za wczasu szkoda życia..
miś w naszej apteczce to miś boli boli.
Tata Antki twierdzi, że to jest lek, kiedy leku nie potrzeba, a rane na serduszku trzeba załagodzić. dlatego u nas miś jest w apteczce.
jak jest wypadek co to płacze się dla samego płakania, to idą po misia boli boli.
mam do tej firmy niezwykły sentyment. bo ja kiedyś nie miałam pojęcia o dziecięcym świecie. ba! nawet dwa lata temu nie miałam pojęcia. i kiedy zaplanowaliśmy dzidziusia,to usiadłam przed komputerem i zaczęłam szukać.. to była pierwsza firma jaką znalazłam i jaką mam zapisaną w zakładce „antonina”
kiedyś już pisałam Wam o ciuchach z tej marki (tutaj). i dziś po długim użytkowaniu nadal chwalę i nadal zakładam bardzo często. warto było.
mają tam też cudne misie do zszywania samemu, dla kreatywnych, zdolnych Mam i już większych dzieci…
no różności mają…
tablica kotkowa Antki w empiku.
korona w moimili. i już chyba wszystko pokazałam Wam co mam z moich miłych. a nie!! mam jeszcze pudełeczko na pierścionki swoje 🙂 i czekamy na opakowanie na kredki.
a apteczkę dostałam od siostry mej. kupiła w sklepiku w małym miasteczku obok.