bo to nie jest tak, że człowiek Bożego świata nie widział, że nosa nie wyściubił.
wiem przecież, że kartę do drzwi przyłożyć, a potem do czytnika wsadzić by światło zapalić.
i w mniejszych hotelach i tych wielkich w Barcelonie jak się 15 lat miało. no coś tam wiem. gdzieś się było.
a tu.. pokój numer 7125. by na śniadanie dojść uważnie tabliczki ze znakami śledzić. restauracja czerwona, niebieska, zielona..
w lewo, w prawo, schodkami trochę w górę, potem znowu w prawo, windą dwa piętra w dół. potem tylko dwa razy w prawo i raz w lewo. i już jesteśmy na miejscu. pięć stanowisk z bufetem. w każdym kolejka jak z PRLu. zastanawiamy się przez chwilę, co dzieje się z tą toną żywności, która zostaje. z herbatą uważnie, bo tłumy stratują Cię zanim zdążysz stanąć na środku, by rozejrzeć się za stolikiem. a i tego znaleźć się nie da… choć są ich dziesiątki. kelnerzy pospiesznie ściągają obrusy. nakładają nowe. białe. w niezwykłym stresie, bo przecież przy tym stole Ktoś już czeka, z talerzami w dłoni przebierając nogami.
kawe dopijam do połowy. bo choć dobra to nie smakuje mi wcale. patrzę na mojego męża.
siedzi naprzeciw mnie. każde zdanie jakie wypowiadam powtarzam dwa razy. trudno mu usłyszeć. trudno tam nawet myśli pozbierać by to zdanie sklecić.
hol główny jak centrum miasta wielki. uliczki, chodniczki, sklepiki.. żyrandole jak na Titanicu.
sale kongresowe, koncertowe, dyskoteki, lodowiska, kręgielnie, place zabaw, baseny…
i gdyby nie to zaproszenie, to ja bym nigdy.. albo może raz w życiu.. bo już na pewno nigdy więcej..
i choć widoki z okna na góry piękne, to trudno mi sobie wyobrazić, że ludzie za to niemałe pieniądze płacą..
bo.. na naszej wsi, na ogródku u Tosiulki Babci, stary stół pod czereśnią stoi. ceratą przykryty.
huśtawka obok ( „usi” przez Antkę zwana). koty dwa się prężą na słońcu. wiatrak z odpustu w ziemię wbity kręci się jak szalony.
na talerzyku jabłecznik i makowiec. po kawałku dla każdego. kawa zwykła, a dobra taka.
za tymi drzwiami co tam grabie i wąż ogrodowy leżą, stoi też skrzynka biała. w niej woda mineralna w butelkach szklanych. „Wiślanka”. otwieram ją o dziure we framudze od zamka. jak za dziecięcych lat. wielką frajde mi to sprawia.
dla Tosi krauza z kompotem z cześni. bo u Babci po śląsku mówią. a mnie się marzy by moja córka gwarą śląską jak polską się porozumiewała. uwielbiam słuchać jak mój mąż do Niej godo.
i u tej Babci mamy sad i ogródek. cebulka, rzodkiewka, sałata, koperek, marchew, pietruszka..
ul. i miód swój własny. mięta. i do kolacji herbata z miętą.
foliówka, a w niej pomidory pną się jak szalone. winogrona wielkie jak śliwki. a słodkie takie, że wodą trzeba popijać..
i by dojść do tych dobroci, muszę skręcić tylko raz.. w lewo za altaną.
a jak już człowiek nazrywa tych łakoci w Babcinym ogródku, wyprostuje się i spojrzy na wschód, to i naszą chałupę w trakcie budowy zobaczy…
Tosiulki torebka ogrodowa tutaj.
sukienka z H&M. uwielbiam. sa przeróżne wzory. po 19,90. tutaj.
śpiwór/koc piknikowy z kolekcji szafy Tosi. tutaj.
koronkowe tipi od naszej Kochanej Kasi i Klaudii.
łapacz snów już trzeci mamy. a i na pewno nieostatni. tutaj.
nie rozumiałam zachwytu nad hulajnogą mini micro.. dopóki się u nas nie pojawiła.. w kąt mogą iść wszelakie rowerki biegowe, jeździki i wszystko inne. zdecydowanie najlepiej wydane pieniądze na dziecięce rzeczy. tutaj.