od kilkunastu godzin. może kilkudziesięciu nie przestaje ani na minutę myśleć o filmie.
i często tak mam. uwielbiam kino. ja lubię ciężkie filmy.. ale do granic możliwości kocham też takie jak ten..
i jestem pewna, że zanim zniknie z kin to ja pójdę jeszcze na niego dwa razy. siorbiąc cole ze słomki, zakatarzona od płaczu, i zatopię się w fotelu zasypanym pop cornem.
oczywiście jak to ja, już od połowy patrzyłam co chwila w górę i mrugałam jak głupia żeby się nie popłakać.. na szczęście było to nieuniknione i łzy jak grochy po policzkach razem z tuszem i pudrem rękawem ocierałam. a jak już nabrałam oddechu to znowu ryk! i ja wiem, że za każdym razem będę tak płakać, ile bym nie oglądała..
piękna obsada. jeżeli Ktoś z Was widział „love actually” to właśnie ten sam reżyser.
czemu chcę o tym filmie napisać.. oprócz tego, że dodaje skrzydeł, wiary, radości to jest tam pewien fragment.
taki, który mówi o tym co ja uważam w życiu za najważniejsze.
główny bohater jest proszony przez Ojca by powtarzał każdy dzień (ma możliwość przenoszenia się w czasie).
to bardzo krótki fragment w tym filmie. dzień przeżyty po raz pierwszy jest w biegu, pędzie, zamieszaniu, na ślepo, w milczeniu, zdenerwowaniu.. przeżywany raz jeszcze w każdej sytuacji rozgrywany zupełnie inaczej. nawet gdy na szybko to z jakimś uśmiechem, z żartami, wygłupami. takie zwykłe dni zamienia na wyjątkowe.
wróciłam z tego kina i nic mi nie przeszkadzało.. że Tośka nie chce iść spać, że zlew pełen, że na dywanie paprochów sto milionów..
a kiedy już zasnęła, to gładziłam te małe loki blond i celebrowałam każdy oddech z Jej małego noska jaki zatrzymywał się na mojej brodzie.. bo ja możliwości przeniesienia się w czasie nie mam i mieć nie będę.. a tak gonię. choć każdego dnia sobie obiecuję, że już nie będę, że zwolnię, że spokojniej, że z dostrzeganiem przejdę przez dzień mocniej, bardziej, dokładniej..
tak przepiękny film.. tak warto iść. to taki film warty kina, a potem swojej płyty dvd, na półce w naszym domu.. i w każde Boże Narodzenie, rano całą rodziną w kocach, z herbatą i pierniczkami seanse tworzyć.
a muzyka jaka… piękna. taka jestem od wczoraj w tym filmie rozkochana.. tak mi po nim dobrze, tak błogo, spokojnie..