trzeba pojawić się w pewnym miejscu, by wiedzieć, że tkwić w nim nie chcemy.
poznałam w swoim życiu niezliczone ilości ludzi. mieszkałam pod Częstochową, w Krakowie, w Warszawie, Bielsku Białej, na Śląsku… i okolicach. przejeździłam motocyklem dziesiątki tysięcy kilometrów w roku. wszędzie gdzie się nie pojawiałam najbardziej interesowali mnie ludzie. a jak wiadomo za ludźmi idą ich historie.. o ile ja ich w głowie mam..
tak bardzo króciutko powiem Wam dziś o trzech… bo ja nigdy w nie nie wierzyłam.. do teraz.
pewien mój znajomy zajmował najwyższe stanowisko w jednej z najwiekszych korporacji. ogromne pieniądze, domy, auta, wakacje na Malediwach trzy razy do roku… spotykamy się pewnego dnia, a On mówi, że wyszedł. zamknął za sobą drzwi. kupił dom na Mazurach. tak, że zimą nie da się wyjechać po bułki do sklepu.. a nawet gdyby, to jedzie się po nie prawie godzinę w jedną stronę.
tam spędza dziś codzienność i wakacje. z dziećmi jeżdzą traktorem, zbierają lilie wodne na swoim stawie.
mam też bardzo dobrą znajomą.. w pewnym momencie swojego życia dostała taką szansę.. mieszkała i pracowała w Dubaju. otaczała się złotem. jej pensje były wprost niewyobrażalnymi kwotami. mogłaby kupić osiedle apartamentowców w dużym mieście.. powiedziała sobie wtedy.. 3 lata. 3 lata i wracam do domu. nie chcę tutaj żyć. nie mam o czym marzyć. wszystko staje się już i bez żadnego wysiłku. dziś lepi popołudniami pierogi ze swoimi dziećmi, i dokonuje wyborów w wydatkach jak każdy z nas.
mam też podobny przykład we własnym domu. w garderobie obok moich sukienek wisi garnitur mojego mężą. garnitur wart tyle ile nasz samochód. to garnitur z tamtych czasów. czasami śmieję się, że jak przyjdą gorsze dni, to go sprzedamy, a mój mąż twierdzi, że dla niego ten garnitur nie ma żadnej wartości. przez kilka lat zakładał go rano, prasował koszule i jechał do pracy. dzięki temu wyjeżdzał na miesięczne wakacje, nurkował, zwiedzał Chiny, Indie, całą Europę . kupował auta o jakich marzył. a jak mu ukradli to kupił kolejny, choć tamtego nie zdążył ubezpieczyć.. nie było marzeń. świat był na wyciągnięcie ręki. przyszedł więc taki dzień gdy założył spodnie bojówki (do dziś z nich nie wyszedł) i zwykły rozciągnięty t-shirt. poczuł się wolny. mój mąż, jak mało Kto potrafi mnie uświadomić co ma w życiu wartość. dziś nie nurkuje, nie zwiedza.. budował w pocie czoła dom, ciężką pracą prowadzi firmę, je obiady z rodziną, jak znajdzie chwilkę wolnego to po pobliskich lasach jeździ na motocyklu… twierdzi, że to uszczęśliwia go o wiele bardziej..
przeczytałam ostatnio taki artykuł, o tym co daje nam szczeście. ale szczeście długotrwałe. wszystko co materialne daje chwilowe zadowolenie. nowa sukienka cieszy dwa wieczory, nowe auto dopóki nie stwierdzimy, że może powinno mieć więcej koni..
podobno badania dowodzą, że najdłuższe poczucie szczęścia daje nam mieszkanie obok zieleni.
że ludzi przeprowadzający się z centrum miast do miejsca nawet koło parku, z widokiem na drzewa, zieleń odczuwają większą satysfakcję z życia. bardzo często w badania nie wierzę. te trafiaja do mnie niewiarygodnie. mieszkam naprzeciwko lasu.
dlaczego o tym piszę…
całe swoje życie skupiałam się na realizacji siebie. wieczny gwar, ruch, zamieszanie. szkoła teatralna, pasja i praca z motocyklami, rozmowy, wyjazdy, bieg, dążenie do celów, przeprowadzki.. u mnie zawsze działo się za trzech. mogłabym swoimi przeżyciami obdzielić pół wsi.
kiedy zaszłam w ciążę postanowiłam poświęcić się ognisku domowemu. o tak! to coś o czym marzę. zawsze uważałam, że nie sztuką dziś grać na deskach teatru, zdobywać nagrody na festiwalach piosenki.. sztuką dziś jest stworzyć prawdziwy dom. dziś takich już prawie nie ma… i ja postawiłam sobie taki cel.
szybko wypłynęła moja prawdziwa natura. zaczął się blog, sklep, jeden, drugi.. i okazało się, że można, ale wymaga to wiecznego biegu.. a czy ja chcę by moje dziecko biegło razem z nami..?
rozejrzałam się więc po domu.. po milionach pięknych, ręcznie szytych lalkach, które dostaję dzięki pracy na blogu..
a moje dziecko lubi jednego misia, którego kupiłam Jej sama. czy te stosy pięknych zabawek mają sens? a może mówię tak, bo je mam..? gdybym o nich marzyła dla swojego dziecka to inaczej bym to widziała..? nie wiem. mówię Wam jak widze to dziś.
a może tak ma być.. że co jakiś czas musimy w swoim życiu pojawić się w pewnym miejscu, by sobie przypomnieć, by odświeżyć w pamięci to co dla nas naprawdę ważne..
ponad tydzień temu pojawiłam sie w miejscu w którym być nie chcę.
od tego czasu mam wrażenie jakbym była już na Malediwach, w Chinach i Dubaju gdyż wraz z moim dzieckiem…
– zajrzałam do każdej dziury w każdej studzience, w drodze do sklepu wiejskiego.
– zebrałyśmy wszystkie patyki w drodze do babci.
– przystanęłyśmy i przyjrzałyśmy się każdej kretowinie. i pomimo mych wielkich starań w powieści, jak te krety te domki robią, dla mojego dziecka nadal to jest kupa konia i nie kłam mnie mamo nununu.
– minęło nas sto aut, podczas gdy my kręciłyśmy się na chodniku w koło by obserować jak latają wrony.
– wydeptałyśmy scieżkę do leśnej polany obok naszego domu.
nigdzie nam sie nie spieszy. no chyba, że rosół kipi..