jestem zwykłą mamą, jak miliony innych Mam. różnimy się pewnie poglądami, cierpliwością (bo ja mam jej mało), ilością dzieci, obowiązków, większą lub mniejszą pomocą od męża czy rodziny… ale Mamą jak prawie każda, taką co kocha swoje dziecko nad życie.
i ja jeszcze do tego mam tak, że lubię bardzo swój czas. taki z dzieckiem też jest oczywiście mój, ale już bardziej nasz. a ja lubię mieć swój. wtedy odpoczywam. nie tyle od dziecka, co od tego permanentnego „włączenia”, bo jak jesteś z dzieckiem to musisz być włączona ciągle. nastawione ucho na „siku”, „jeść”, „choć Mama”, „chce farby” i tak nieustannie przez 24 godziny na dobę..
w nocy zrywam się jak szalona z łóżka, gdy usłyszę najdrobniejszy dźwięk.. bo może spadła z łożeczka, a może noga Jej się gdzieś zaplątała, a może kocy nie tak… Mama nie odpoczywa. Mama jest. Całą sobą, myślami, czynami i sercem.
ale są takie dni, kiedy jestem tylko dla siebie. i uwielbiam je niezwykle. wtedy Tata Tosinki wraca wcześniej z pracy, bawią się, kąpią, piją mleko i usypiają. Ja wtedy idę do kina, na sałatkę z przyjaciółkami, na zkupy.. gdziekolwiek.. zamykam drzwi za sobą, wsiadam do auta, włączam muzykę najgłośniej jak się da i jadę. a Oni niech robią co chcą.
czasami jadę w piątek. do Warszawy. na cały weekend. śpię u przyjaciółek, gadamy do nocy.. a jak wstaję to nie dzwonie od razu z pytaniami „a jak spała? a czy jadła?”… nie. skoro nie dzownią to jest wszystko dobrze. w końcu zostawiłam Ją pod najlepszą opieką jaką może wymarzyć sobie Matka dla swojego dziecka. dzwonię koło południa i najczęściej nie proszę Jej do telefonu, bo Ona by sobie przypomniała i zatęskniła, a tak bawi się w najlepsze.
Kocham moje dziecko nad życie. ale kocham również bardzo życie swoje. i bym mogła bez żali i pretensji spełniać się w pierwszym, musi występować drugie.
Mój mąż (konkubent podobno) jeździ na motocyklu crossowym. wyjeżdza często na całą niedzielę, na całe weekendy czasami… i może dlatego, że wciąż może pielęgnować pasje jest mu w tej rodzinie z nami dobrze.. (taką mam nadzieję, bo tak czasami nam mówi)
dziecko przewraca świat do góry nogami, poświęcamy się bez reszty.. tylko, że w tym szaleństwie nie można zrezygnować z życia własnego.. oczywiście jeżeli Ktoś czuje w tym pełnie szczęścia i spełnienia to jak najbardziej…
ja również na początku macierzyństwa nie potrzebowałam nic więcej.. ale potem kiedy dziecko mi rosło również pomyślałam, że chcę mieć coś swojego. swój prywatny, własny okrąg. większość tego koła wchodzi w zbiór rodzinny, ale chce mieć kawałek mojego.. tylko dla mnie.. bez dzieci, męża, obiadów… chcę się zrobić na bóstwo i skupić całą uwagę tylko na swoich przyjemnościach.. a one wcale nie muszą być wielkie.. wystarczy mi gdy siedzimy w ogródku u Mani mojej, po sąsiedzku wpada nasza Kasieńka i klachamy (to po śląsku gadamy) do rana.. potem się wyśpię, i wracając autem do domu śpiewam na światłach do udawanego mikrofonu innym kierowcom w autach, jak nastolatka..
czasami jak zamykam oczy to widzę taki obrazek…
rano. bieganina po domu. czy wszystko spakowane. gdzie legitymacje? czy wzięliście to rzeczy co na suszarce wisiały? a Ty masz klapki? czemu nie spakowałaś klapek? jedziesz w nich? niewygodnie Ci będzie. chcecie bananay też na drogę?
Adam, wstawaj! dzieci trzeba odwieźć. Tata już ładuje auto? a widzisz, znowu go posądziłam, że śpi.
Rany, Benek, co tam jeszcze grzebiesz? Tocha, ile tych książek? wychodzimy. raz, raz, bo nie zdążymy.
zajeżdzamy na plac przed szkołą. autobus czeka, policja sprawdza stan autobusu i stan kierowców. Tata przekłada plecaki.
dzieci już robią akcje pt „Kto z kim siedzi”, bo wczoraj ustalili, ale do dziś zmieniło się o cały wszechświat, przecież tamta tamtej nagadała, że ona nie chce, a wczoraj chciała i podkochuje się w Stasiu,a mówiła, że nie, to po co nie gada prawdy?
potem ściskam Ich najmocniej jak potrafię. Tosia przykleja się na dłużej, Ben mówi „mama weź, obciach”, to ściskam Go mniej.
macham im bardzo długo gdy siedzą już za szybą. czy wzieli na pewno kąpielówki – zachodzę w głowę. tak, sprawdzałam przecież trzy razy…
kiedy autobus znika za zakrętem przytulam się do męża, a potem wykrzykuję „Yes! Yes! Yes! wolność!!!”
wpadam do domu, odpalam muzę na full i tańczę po domu. dwa tygodnie wolności, spania do południa, nikt nic nie chce, nikt nie kruszy na desce do krojenia, nie zostawia butów na środku przedpokoju! nie jęczy, nie marudzi i nie stęka! wooooolność!!
podgłaszam jeszcze bardziej i tańczę przed lustrem śpiewając:
„Listen Baby…
Ain’t no mountain high
Ain’t no valley low
Ain’t no river wide enough, baby
If you need me call me
No matter where you are
No matter how far
Don’t worry baby…”
tak! tak! tak! dzieci na wakacjach! jak dobrze!
po godzinie biorę telefon do ręki i dzwonię…
– no, gdzie jesteście? nie jest za ciepło? autobus klimatyzacje włączył..?
Matka jest Matką do końca życia. nawet jak już ma nadzieję, że jest sama dla siebie…
https://www.youtube.com/watch?v=EGBXIK5TZjs
Czytaj dalej „wyprawkowy tydzień – dzień trzeci/do czytania”