„Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy zabrakło ci rąk?
Tak. To było 26 września 2007 roku. Wtedy na świat przyszła moja córka Emilka. Pamiętam moment, kiedy pielęgniarka niosła Emi i była już bardzo blisko mojego łóżka, a ja nie mogłam dotknąć swojego dziecka. Wtedy pomyślałam, że chciałabym mieć ręce.
Od tamtej pory minęło siedem lat. Co się zmieniło?
Emi chodzi już do pierwszej klasy, a ja mam 33 lata. Przeniosłam się z klasy, w której uczyłam angielskiego, do szkolnej biblioteki, gdzie dostałam etat. Zrobiłam prawo jazdy. Kiedy Emi miała dwa lata, przeprowadziłyśmy się z domu cioci, gdzie mieszkałyśmy, do mojego rodzinnego domu. Pożegnałam mamę, która zmarła na raka Pokonałam setki kilometrów samochodem, skończyłam dwa kierunki studiów podyplomowych, wzięłam kredyt na remont domu. Dużo tego wszystkiego było. Nie zmieniło się właściwie tylko to, że nadal mieszkamy w Piekielniku koło Czarnego Dunajca.
Kilka tygodni po urodzeniu Emilki „Wysokie Obcasy” opublikowały artykuł o was. Mówiłaś, że ten tekst wywrócił wasze życie do góry nogami.
Przede wszystkim uruchomił lawinę dziennikarzy, którzy przetaczali się przez nasz dom. W końcu zaczęłam odmawiać wywiadów. Chciałam się cieszyć życiem z Emi, a nie tylko o tym życiu opowiadać. Zresztą trudno było w kółko odpowiadać na te same pytania.
To znaczy?
Jak zamierzam sobie poradzić z wychowaniem Emilki. Czy się nie bałam, że dziecko urodzi się bez rąk. Czy ojciec Emi będzie z nami mieszkał. Jak tę sytuację przyjęła moja rodzina. Na jaką pomoc mogę liczyć ze strony państwa. Czy się nie boję, że zrobię dziecku krzywdę. Ludziom się w głowie nie mieściło, że kobieta bez rąk może urodzić dziecko, a potem to dziecko samodzielnie wychowywać.
Gdybyś miała ręce, to może też byś się dziwiła takiej kobiecie?
Możliwe. Z drugiej strony uważam, że zanim się kogokolwiek oceni, trzeba tego człowieka poznać. Takim, jakim jest, a nie takim, jakim go sobie wyobrażamy. W równym stopniu dotyczy to osób niepełnosprawnych i sprawnych. Jedna osoba, która jeździ na wózku, będzie ciągle siedziała w domu, bo się będzie bała, że sobie poza nim nie poradzi, a druga wskoczy na wózek i objedzie świat. Pozycja startowa obu tych osób jest taka sama, a jednak ich życie wygląda zupełnie inaczej.
Jak myślisz, dlaczego?
Kluczem do samodzielnego życia nie są ręce ani nogi, tylko sprawnie działająca głowa. To od niej się wszystko zaczyna. Wiele zależy też od tego, ile miłości dostaliśmy na starcie. Mnie nikt z domu nie wypychał, ale też mnie nie ukrywał. Mama od najmłodszych lat mi tłumaczyła, że jestem taka sama jak inne dzieci, a to, że nie mam rąk, nie znaczy, że jestem kimś gorszym, po prostu mam przez to trudniej niż inni. I ona mnie do tych trudów przygotowała.
Przytoczę dwa komentarze, które pojawiły się po publikacji tekstu o tym, że zostałaś matką. „Skoro nie może się zajmować dzieckiem jak należy (a nie może z powodu kalectwa), to trzeba się było zabezpieczyć. Czemu dziecko ma cierpieć przez głupotę matki?” i „Ta kobieta wymaga pomocy. Teraz jej dziecko wymaga pomocy. Niech sobie urodzi jeszcze jedno dziecko – będzie miała wyższe zasiłki. To też jakiś sposób na życie. Całkiem wygodny”. Co byś dzisiaj powiedziała tym ludziom?
Czytałam te komentarze. Nie wiem, czy jest sens cokolwiek mówić. Na szczęście te smutne prognozy się nie sprawdziły. Emilka jest zdrowa, ma ręce i nogi, wychowuję i utrzymuję ją sama, sama też spłacam kredyt, wożę ją samochodem do szkoły. Pracuję i bardzo tę pracę lubię. Zamierzam zacząć kolejne studia. Jestem normalną matką, której po prostu nie urosły ręce. Nie widzę w tym nic szokującego.
Z drugiej strony myślę sobie, że takie komentarze to jest jakiś rodzaj przenoszenia własnych lęków i ograniczeń na innych. Jak ktoś sobie nie wyobraża normalnego funkcjonowania bez rąk, to z góry zakłada, że ktoś inny także nie jest w stanie w ten sposób żyć samodzielnie, a co dopiero urodzić i wychować dziecko. Tyle że ja się bez tych rąk urodziłam, więc od dziecka ich funkcje przejęły nogi, stopy, ramiona i zęby. Głowę też mam sprawną.
Na szczęście o wiele więcej było pozytywnych reakcji.
To prawda. Wielu ludzi mówiło, że mnie podziwia. Dostałam dużo serdecznych listów i prezentów dla Emi. Godziłam się na wywiady, bo chciałam pokazać osobom niepełnosprawnym, że – mimo pewnych ograniczeń – mogą żyć pełnią życia, a niepełnosprawność nie wyklucza macierzyństwa. Moja historia stała się motywacją do działania dla wielu sprawnych osób. Jedna z koleżanek powiedziała, że dzięki mnie skończyła dwa kierunki studiów. Uznała, że skoro ja mogę, to ona powinna przynajmniej spróbować.
Wróćmy do czasu tuż po urodzeniu Emilki. Kto ci wtedy pomagał?Głównie moja siostra Ela i siostrzenica Sylwia. Mogłam na nie liczyć absolutnie we wszystkim. To one kąpały Emi, zanim skończyła trzy miesiące, później kąpałam ją sama. Dziewczyny pomagały mi też w codziennych pracach. Sylwia przez pierwsze miesiące chciała z nami mieszkać, aby być w pobliżu, tak w razie czego, ale się nie zgodziłam. Uznałam, że nie będę nikomu organizować życia. Miałam jednak taką świadomość, że jak sobie z czymś nie poradzę, to mam rodzinę. Na braci i dwie pozostałe siostry także mogłam liczyć. Ich obecność dawała mi poczucie bezpieczeństwa.
A przewijanie, ubieranie?Przewijać Emi zaczęłam niedługo po porodzie, zresztą to nie było pierwsze dziecko, które przewijałam. Kilka lat wcześniej zajmowałam się swoją siostrzenicą Marysią. Z ubieraniem też nie miałam problemu. Nie lubiłam tylko ubranek zapinanych na guziki. Stopami trudno się je zapina.
Co było najtrudniejsze przez te pierwsze miesiące?
Znoszenie wózka po schodach.
Sama znosiłaś wózek po schodach?
Najpierw znosiłam wózek, a potem Emilkę. Wózek brałam na ramię, a Emilkę w koc i w zęby, od spodu przytrzymywałam ją ramieniem. Potem osiem-dziesięć schodków i szłyśmy na spacer.
No to teraz ja ci zadam pytanie, które słyszałaś już dziesiątki razy: nie bałaś się, że może się stać coś złego?
Jak się ma małe dziecko, to człowiek często się czegoś boi, ale znoszenia Emilki po schodach akurat się nie bałam. Najtrudniejsze chwile przeszłyśmy, kiedy się okazało, że Emilka ma chore nerki. Jak każda matka marzyłam o tym, by moje dziecko było zdrowe. Na szczęście udało się ją wyleczyć i dzisiaj wszystko jest OK.
Była taka rzecz, której nie byłaś w stanie zrobić przy Emilce?
Gdy się nauczyła biegać, to trudno mi ją było złapać, jak uciekała. Wtedy się najbardziej bałam, że może np. wybiec na ulicę.
Tata Emilki ma z wami kontakt?
Tak. Czasem nas odwiedza. Dużo rozmawiają też z Emilką przez telefon. Widzę, że im większa jest Emilka, tym lepszy jest ten kontakt.
Tyle?
Tyle.
Pomaga wam finansowo?
Utrzymuję Emilkę sama. Oczywiście w razie kłopotów nadal mogę liczyć na rodzinę.
Jak sobie radzicie?Mam rentę plus to, co zarobię w bibliotece. Kiedy mi brakuje pieniędzy, to nie załamuję nóg, tylko kombinuję, jak te pieniądze dodatkowo zarobić. Muszę tylko pilnować, aby nie przekroczyć progu dochodowego. Zdarzyło mi, że musiałam zwrócić rentę ZUS-owi, bo przekroczyłam dochód o kilkadziesiąt złotych. Teraz jestem bardziej uważna, liczę każdą złotówkę, zwłaszcza że mam na karku kredyt.
Wzięłaś go na remont domu?Tak. Wzięłam kredyt, żeby wyremontować dom rodzinny, który ma ponad 50 lat i dotąd nic nie było w nim robione. Wymieniałyśmy tylko z mamą okna, kiedy jeszcze żyła. Kilka lat temu wszystko się zaczęło sypać, od komina i dachu począwszy, na instalacji elektrycznej skończywszy. Doszło do tego, że kilka razy paliło się nam pod boazerią. Mieszkanie w takich warunkach było ryzykowne. Wzięłam kredyt na 20 lat. Śmieję się, że podpisałam cyrograf, ale nie było innego wyjścia.Dostałaś kredyt bez problemu?
Tak. Brałam go w oddziale banku, w którym mam konto od czasu studiów. Ludzie już mnie tam znają. Nie musiałam im tłumaczyć, jakie mam dochody i skąd pochodzą, bo oni już to wiedzieli.
Wysoką masz ratę?
1100 zł. Na szczęście w złotówkach, ale i tak czasem boję się bankructwa. To chyba jeden z moich największych lęków.
Masz jeszcze jakieś?
Tak. Boję się, by Emi znów nie zachorowała, i tego, by nam się samochód całkiem nie rozsypał, bo będę musiała na nowo organizować nam życie. Na zakup nowego auta po prostu mnie nie stać, a mieszkamy z dala od miasta. Do Czarnego Dunajca mamy 7 km. Bardziej niż brak rąk dokucza mi czasem brak pieniędzy. Nieraz długo się zastanawiam, zanim po coś sięgnę w sklepie, bo kredyt, opłaty, paliwo, jak wyskoczy coś dodatkowego, to bywa naprawdę ciężko, ale nie chcę narzekać. Zapytaj, co mnie najbardziej cieszy.
W takim razie opowiedz, co cię najbardziej cieszy.
Oczywiście czas, który spędzam z Emilką. Staram się, żeby umiała się cieszyć drobnymi rzeczami. Jak była mała, to bardzo lubiła oglądać bajki, a potem te bajki razem ze mną odgrywać. Przez długi czas była faza na „Czerwonego Kapturka”, raz ja byłam babcią, a Emilka Czerwonym Kapturkiem, potem ja Czerwonym Kapturkiem, a Emilka babcią, i tak przez pół dnia. To ona mnie mobilizuje do wielu rzeczy, np. uczę się pływać, bo Emilka zarządziła, że będzie ze mną chodzić na basen. Cieszy mnie to, że się dobrze uczy. Korzysta z wielu zajęć pozalekcyjnych i ciągle coś nowego wyszukuje, np. ostatnio musiałam ją zapisać na taniec góralski. Ma zupełnie tak jak ja – nie potrafi usiedzieć w miejscu.
Emilka nie ma problemu z tym, że nie masz rąk?Wydaje mi się, że to nie jest dla niej problem, zwłaszcza że na razie obraca się w środowisku, które mnie dobrze zna, i przyjmuje to jako coś naturalnego.
Pamiętasz, kiedy cię zapytała po raz pierwszy, dlaczego nie masz rąk?Miała wtedy cztery latka.
Co jej wtedy powiedziałaś?
Wymyśliłam bajkę. Powiedziałam, że Pan Bóg w niebie lepi każdego człowieka. Potem anioły go pakują do pudełka i wysyłają na ziemię. Mamusię pakował roztrzepany anioł. Wybrał za małe pudełeczko i jak mnie do niego wkładał, to odpadły mi rączki. No i taką mnie wysłał na ziemię.
Później cię już o to nie pytała?Niedawno mnie zapytała, czy jestem niepełnosprawna. Odpowiedziałam, że jestem, bo większość osób ma ręce, a ja nie mam. Za jakiś czas pewnie znowu wrócimy do tego tematu.Dzieci wiele rzeczy przyjmują w sposób naturalny. Dopiero my, dorośli, pokazujemy im, że coś jest nie tak. Moja siostrzenica Maja, kiedy była mała, nigdy nie zapytała, dlaczego nie mam rąk. Zrobiła to dopiero niedawno, jak poszła do przedszkola. Odpowiedziałam jej wtedy, że mi nie urosły. Przyjęła to bez dodatkowych pytań.Pracuję w szkolnej bibliotece, więc siłą rzeczy mam kontakt z mnóstwem dzieci. Czasem przychodzą do mnie przedszkolaki i pytają, gdzie mam ręce albo dlaczego noszę pieniądze w bucie, czy piszę SMS-y stopami. Ta ciekawość jest naturalna.
Wiesz, dlaczego się urodziłaś bez rąk?
Jak byłam mała, to słyszałam, że to przez konflikt krwi, ale teraz lekarze mówią, że to jest niemożliwe, by z powodu konfliktu krwi urodziło się dziecko bez rąk. Było jeszcze kilka innych hipotez, o których nie ma sensu mówić. Moja mama nigdy nie dociekała, dlaczego tak się stało. Ja też tego nie robię. Jakie znaczenie miałaby dzisiaj ta wiedza? Ręce mi już raczej nie wyrosną.
Nie bałaś się, że twoje dziecko także może się urodzić bez rąk?
Miałam takie chwile, ale z drugiej strony pomyślałam sobie, że nie jestem obciążona genetycznie, bo zarówno moi rodzice, jak i dziadkowie z jednej i drugiej strony byli całkiem zdrowi. To, że się jest osobą niepełnosprawną, nie znaczy, że twoje dziecko też takie będzie. Przecież większość niepełnosprawnych dzieci rodzi się zdrowym rodzicom, a nie osobom niepełnosprawnym, które najczęściej na urodzenie dziecka w ogóle się nie decydują. Mimo to z góry odbiera się nam prawo do tego, aby być rodzicami.
Wspomniałaś o swojej mamie. Ostatnio, kiedy się widziałyśmy, mówiłaś, że to właśnie w niej masz największe wsparcie. W czasie jej choroby te role się odwróciły.
W 2009 roku przeprowadziłyśmy się z Emilką do mamy. W tym samym roku okazało się, że mama ma raka. Poszliśmy z nią na badania, bo miała mieć operację serca. W trakcie badań okazało się, że ma gigantycznego guza na macicy, trzeba go było szybko usunąć. To był dla nas szok, bo wcześniej była u ginekologa, który powiedział, że wszystko jest OK. Na zmianę z bratem i siostrą woziliśmy ją do Krakowa i Suchej Beskidzkiej na chemię. Chorowała trzy lata. Ostatni rok to było już tylko cierpienie.
Przez cały ten czas zajmowałam się mamą razem z rodzeństwem i Sylwią. Kiedy mama odchodziła, byłam przy niej razem z siostrami. Moja siostra Ela jest pielęgniarką i wiedziała, że mama odchodzi, więc tego dnia jej nie odstępowałyśmy nawet na chwilę. Mama zmarła 23 czerwca 2012 roku.
Jak sobie radziłaś ze wszystkimi obowiązkami, gdy mama zachorowała? Przecież Emi miała wtedy tylko dwa latka.
Kiedy przeprowadziłam się do mamy, mogłam liczyć na jej pomoc w opiece nad Emilką i we wszystkich obowiązkach domowych. To ona nam gotowała obiady i dbała o dom. Kiedy mama zachorowała, role się odwróciły – to ja się zajęłam domem i opieką nad mamą. Musiałam sobie wszystko poukładać na nowo. Robiłam zakupy, byłam szoferem, zajmowałam się Emilką, gotowałam, prałam Ale nie byłam w tym wszystkim sama. Mogłam liczyć na wsparcie rodzeństwa i Sylwii. Razem opiekowaliśmy się mamą.
W trakcie naszego spotkania wiele razy podkreśliłaś, że to mamie zawdzięczasz swoje najlepsze cechy.
Miałam całkowitą akceptację ze strony mamy. Mówiła mi, jak trzeba postępować, ale nie odwracała się ode mnie, kiedy dokonywałam innych wyborów. Nigdy nie powiedziała: „A nie mówiłam”. Kiedy się okazało, że jestem w ciąży, nie udzielała mi nauk, tylko ze mną usiadła i razem spróbowałyśmy wszystko jakoś poukładać. Gdy zachorowała i już wiedzieliśmy, że rokowania są bardzo złe, cieszyła się, że mam Emilkę i nie zostanę sama, kiedy jej zabraknie.
Co dla twojej mamy było najważniejsze?
Rodzina i wiara. To one były dla niej źródłem siły. Uczyła nas, żebyśmy mieli oparcie w sobie i w Bogu. Te same wartości staram się przekazać Emilce.
A twój tata?
Zmarł, kiedy byłam w liceum.
Mieszkacie z Emilką same?Nie, razem z nami mieszka mój starszy brat. Reszta rodzeństwa mieszka osobno.
Jak wygląda twój dzień z Emilką?Pobudka o 6.30, to znaczy moja pobudka, Emilka często wstaje w ostatniej chwili i je śniadanie w samochodzie. Jedziemy do Czerwiennego, Emilka do szkoły, a ja do pracy. Po drodze zabieram trzy koleżanki, które jadą do pracy w tej samej miejscowości. Wracamy koło 15-16. Po drodze zakupy. Potem porządki, czasem idziemy do Sylwii, siostrzenicy, która mieszka niedaleko, Emilka się bawi z Filipem, synem Sylwii, a my pijemy kawę i rozmawiamy. Wieczory spędzamy zwykle same. Dużo ze sobą rozmawiamy.
Emilka ci czasem pomaga?
Tak. Dzisiaj powiesiła pranie. Czasem ze mną sprząta, lubi też obierać ziemniaki i zalewać mi kawę. Za każdym razem boję się, żeby sobie nic nie zrobiła, ale jej pozwalam, bo moja mama mi nie pozwalała i robiłam w kuchni eksperymenty, jak nie widziała. Wolę, żeby Emi robiła to przy mnie. Kiedy miała cztery lata, oznajmiła, że ugotuje budyń. Powiedziałam: „OK, ale zrobimy go razem”. Tak jest do dzisiaj. Jak mówi, że chce czegoś spróbować, to staram się nie mówić „nie”, tylko jej towarzyszyć. Przez te wszystkie lata się nie zdarzyło, by się poparzyła, pokaleczyła czy potłukła. Widzę natomiast, jak z roku na rok robi się coraz bardziej samodzielna.
Jak się ciebie słucha, to można odnieść wrażenie, że nie ma dla ciebie rzeczy niemożliwych. Naprawdę nie potrzebujesz na co dzień pomocy?
Oczywiście, że potrzebuję. Nie przypnę sama firanek, nie ściągnę książki z najwyższej półki. Poza domem muszę czasem kogoś poprosić o pomoc w takich prozaicznych czynnościach, jak np. skorzystanie z toalety. W domu mam to wszystko zorganizowane i ciągle coś udoskonalam. Na szczęście w pobliżu zawsze znajdzie się ktoś, kto mi pomoże. Nasze społeczeństwo nie jest takie złe, jak się o nim mówi.
Oczywiście jak człowiek chce się nad sobą poużalać, to zawsze znajdzie jakiś powód. Do tego wcale nie trzeba być osobą niepełnosprawną. Ja mogłabym np. płakać, że mam jedną nogę dłuższą, a drugą krótszą. Jedną stopę większą, a drugą mniejszą.
A masz?
Mam. Lewa noga jest krótsza od prawej, a lewa stopa – mniejsza od prawej o jeden numer.
Gdybyś mogła wypowiedzieć trzy życzenia, to jak by one brzmiały?
Pierwsze, żebyśmy z Emi były zdrowe, drugie, żebym nie zbankrutowała, trzecie, żeby się znalazł ktoś, kto mi pomoże kupić samochód.
Miłość mam, wiarę mam, zdrowie mam, rodzinę mam, przyjaciół też, dom mam, pracę mam. Czego człowiekowi więcej trzeba? ”
.
.
.
.
dane jakie uzyskałam, jak można pomóc.
1. Przekazując 1% podatku, lub dokonując dowolnych wpłat na konto bankowe:
Stowarzyszenie SURSUM CORDA
Łącki Bank Spółdzielczy 26 8805 0009 0018 7596 2000 0080
z dopiskiem/tytułem „Anna Krupa”
W przypadku wpłat z zagranicy należy podać dodatkowo kod swift: POLUPLPR,
zaś przed numerem powyższego rachunku wpisać: PL
2. Wpłacając pieniądze bezpośrednio na konto Ani Krupy (nie dotyczy kwot, które darczyńca chciałby odpisać od podatku):
Bank Zachodni WBK: 56 1090 2053 0000 0001 0213 8363
Anna Krupa
Piekielnik 291
34-472 Piekielnik
3. Wysyłając przekaz na adres:
Anna Krupa
Piekielnik 291
34-472 Piekielnik
można też pomóc kontaktując się bezpośrednio ame.com@onet.eu