choćby przemierzył pół świata..
a może i cały..
choćby każdemu rękę podał. w każdy kąt zajrzał.
rozglądał się i wnikliwie obserwował.
przystanął na drodze w tej wędrówce. z ludźmi słowo zamienił.
choćby nawet nie spał w tych poszukiwaniach. dzień i noc drążył, szperał, tropił i węszył.
to nie znajdzie nigdzie takiego miejsca…
a pamiętam tamten dzień.
gdy zamknęłam za nimi drzwi. jeszcze zdjęcie na pamiątkę zrobiłam. jak ida do auta i On trzyma Ją za rączkę. a może Ona Jego.
pamiętam jak była ubrana. a najbardziej pamiętam jak zamknęłam te drzwi. weszłam do łazienki i zaczęłam płakać.
a przecież ja nie z tych przewrażliwionych mam, co drżą o wszystko.. a twarz trzymałam w dłoniach i łzy kapały pomiędzy palcami. i to jak On wrócił a ja zadawałam milion pytań.
pamiętam też dobrze jak po Nią pojechałam. już po dwóch godzinach. uklękłam żeby Ją przytulić i w myślach robiłam wszystko, by się tylko ponownie z tego wzruszenia nie rozpłakać.
a potem szukałam kapci przedszkolnych żeby były jak najwygodniejsze, bo przecież może Ona nikomu nie powie.. i w nosie miałam ładne stroje, a spodnie na gumce i koszulki najzwyklejsze z krótkim rękawkiem zakładałam. żeby tylko nic nie stanęło Jej na drodze w zabawie. żeby nic nie rozproszyło. żeby smutku bez Mamy nie miała.
tych pierwszych kapciuszków co Jej trochę spadały nie zauważyłam ja, a Pani Pomoc. wciąż nie mogę uwierzyć jak można jedną parą oczu zobaczyć dziesięć kitek na włosach co tracą swój kształt, piętnaście źle podciągniętych spodni, siedem usmarkanych nosów i na dwóch kolanach pomieścić trzy płaczące dziewczynki.
jest taki wzrok, takie ciepło, które bije.. takie jak u Bińczyckiego. czy to w Znachorze czy w Nocach i Dniach..
gdybym miała Ją Wam jakoś opisać, nakreślić, przybliżyć.. trudno mi słowami. znaleźć odpowiednie, wyszukane i elokwentne.
bo takich należałoby użyć. ale czy jest Ktoś, Kto nie zna Bińczyckiego? Jego żeńskie wcielenie czuwa nad moim dzieckiem.. tam.. w przedszkolu.
czuwają nad Nią ramiona tej Pani..
„tej Mamo, co nie wiem jak się nazywa, to jest ta moja ulubiona”
„wiesz Mamo, dziś jestem bardzo smutna, bo moja ulubiona Pani wcześniej poszła”
a ta ulubiona to taka Kochana Dziewczynusia z blond włosami. wygląda jak Ich starsza siostra.
i to, że Ona nie musi się starać, Ona po prostu taka jest. przychodzi tylko czasami, na zmianę.. a mojemu dziecku na piękniejszy zmienia świat.
i jeszcze ta Pani co mówi, że to są Jej dzieci. bo to są najbardziej Jej dzieci. to Ona pierwszego września powiedziała Im „dzień dobry”, a za trzy lata będzie tulić i wzruszać się przy pożegnaniu. bo to w świat pójdą..
Ona rozdaje role przy wierszu, śpiewa i kręci się w kole. wycina listki na obrazki. wyciąga pietruszkę i marchewkę z rosołu.
Ona daje mojemu dziecku teczkę z pracami plastycznymi jakie przez zimę zrobili. a tych prac tyle.. wszyscy mówią, że nie znają takiego przedszkola..
bo czy Komuś chciałoby się pozwolić zanurzyć czerdzieści osiem małych łapek w farbach, a potem odbijać na kartki.. kiedy mnie przy dwóch czasami brak cierpliwości..
a ja wiem, że to Jej zasługa. doskonale zdaje sobie sprawę ile musi wkładać w to pracy poza godzinami w placówce.
a przecież ma rodzinę swoją i obowiązki inne. a w naszej grupie wszystko ma wielki wymiar. nie ma czasu co przez palce przelatuje. (zresztą, czy Jej mina na zdjęciu nie mówi wszystkiego?)
i ubranka w szafkach widać wciśnięte.. bo nie ma dnia bez spaceru. tam się wszystkim chce.. dwadzieścia kilka par bucików sznurować, kurtek pod szyję zapinać, szalików wiązać, paluszków do rękawiczek wkładać…
w deszczowe dni przebierają się w ćwiczeniowe stroje. na poddaszu zamki dmuchane mają, baseny z kulkami..
nie.. to nie jest prywatne przedszkole. państwowe. państwowe najbardziej jak się da.
i plac zabaw w środku parku. piękny, ogromny. korony drzew cień dają.
to wszystko ma miejsce, bo Komuś się chce. a może dlatego, że chcę się wszystkim. a w tym tkwi siła.
w naszym przedszkolu jest 150 dzieci. i każde z Nich trafiło do dziecięcego raju.
nigdy nie marzyłam nawet o takim miejscu dla mojego dziecka. o takim miejscu na start w edukację i samodzielność.
tupie nogami jakby stado słoni.
– Nie tak mi otwarłaś! nie tak!
– dobrze córeczko, a jak chcesz?
– nie tak!!!! inaczej!!
– otworzę Ci jak tylko chcesz, tylko musisz mi spokojnie wytłumaczyć jak.
– nie!!! tak też nie!
i teraz tupie już jak cała sawanna słoni.
kucam w tej szatni i próbuję odgadnąć jak ma być otwarty czekoladowy wafelek z podwieczorka.
wszystkie możliwe sposoby jakie znam, są nie takie.. ale cierpliwości nie tracę. zupełnie Ją rozumiem, też czasami bym tak potupała.
zza szafki przychodzi nasza Pani Dyrektor. wyciąga do Tosi rękę i mówi
– chodź, ja ma w biurze nożyczki, znam fajny sposób, może nam się uda.
potem słyszę jeszcze jak cichutko mówi do Niej
– wiesz, rozwiążemy ten problem i już się nie martw, a do Mamusi też nie krzycz, bo może Jej być przykro.
w podskokach przychodzi Tosia z idealnie otwartym wafelkiem.
bo idealne miejsce zaczyna się i kończy w każdym człowieku. nie da się ulepić dobrej całości, gdy coś po drodze szwankuje.
u nas każda Pani Kucharka, każda Pani Porządkowa, Biurowa, Przedszkolanka, tworzy to miejsce… a może też dlatego, że pracuje się inaczej, gdy drzwi do gabinetu Dyrektora są szeroko otwarte i nożyczki na biurku dla każdego źle otwartego wafelka..
zdjęcia pochodzą z zajęć w przedszkolu jakie zorganizowała dla nas Kasia, ze swoim porojektem „zaszyj nudę”.
dzieciaki same szyją swoje misie. wypychają, „ubierają” w nosek, oczka, kwiatuszki i kokardki..
i choć Tosia ma misiaków i lalek wiele, to niesamowite jakiej wartości nabrał ten, który uszyła sama.
zabawy było co niemiara. miałam robić zdjęcia, a wciągnęłam się w wypychanie jak szalona.
Kasia organizuje takie warsztaty dla przedszkoli, szkół i w sumie wszędzie gdzie są dzieci.
Prace są dostosowane do wieku i umiejętności. Zaszyj Nudę.