Mojemu mężowi po drodze z muchami nie jest.
Jego ulubiony letni atrybut zaraz przy sandałach to ta łapka na muchy.
Rozwiesza moskitiery. Chodzi okna przymykać.
Polowanie zaczyna się o świcie i kończy… może przed jesienią.
No może jak mi w tej kuchni łażą to też denerwują. Odganiam ręką, ściereczki rozkładam.
Ale kiedy leżę na hamaku, przymykam oczy i słyszę to charakterystyczne brzęczenie to widzę…
Podwórko Babci Gieni. Wielką lipę przy domu. Tam jakoś się gromadziły te muszyska.
A w dzieciństwie, choć można było oczy przymykać częściej i usłyszeć te muchy, to czasu było na to mało..
Widzę drewnianą studnie. Na samym środku.
Dookoła tej studni trawę skubie kucyk Bartek.
Muchy bzyczały okropnie tego dnia, gdy Babcia Gienia wyjechała rano do piekarni.
Na stole w kuchni, przykrytym ceratą, dwie kromki chleba Dziadkowi narychtowała.
A wtedy rano, Tata przy tokarce stoi i ten kucyk Mu pod ramię łeb wciska.
Morda czerwona, jakaś zakrwawiona. Tato ścierką obtarł, szuka skaleczeń.
Ale skaleczeń nie było.
Dziadek na podwórko wyszedł by wyglądać za Babcią, bo tak go bez śniadania zostawiła.
I nawet się Dziadkowi od wjeżdżającej w bramę małżonki już oberwało, że zjadł a głupoty gada i nie pamięta.
A kromki były z dżemem. Truskawkowym. I Komu innemu mocno smakowały.
A że po schodach chodzić umiał, to se do chałupy wszedł i z ceraty zjadł.
Przy tej mordzie na czerwono uklejonej też muchy latały.
Widzę jak z dziećmi ze wsi leżymy na kupie pustaków ułożonych pod czereśnią.
Gałęzie wiszą nam dookoła. Na wyciągnięcie ręki ściągamy owoce i wypluwamy z namaszczeniem pestki.
Muchy chodzą nam po gołych, poobijanych kolanach.
Patrzymy Komu strupy zaraz odpadną a Komu zrobił się strup na strupie.
Ktoś próbuje zdrapać i krew się leje. Przykłada liściem.
Monika pozawieszała czereśnie na uszy i udaję dame.
Nikt nie ma pojęcia która jest godzina.
Jak siedzimy na przestanku widzę.
Żółty rozkład jazdy PKS. Do Pajęczna o 13:25 i o 16:00. A w drugą do Radomska o 13:40 i na Bełchatów o 16:15.
Trochę poprzypalany papierosami ten rozkład.
Jemy lody śnieżki i calipso.
Na drewnianych ławkach. Nogi nam wiszą i nimi machamy jak usiądziemy z dupami do samej ściany.
Było okno z kwadratowych okienek ale powybijali.
Po drugiej stronie ulicy czekają nauczycielki na autobus. Mają spódnice do kolan w kratę albo całe garsonki.
I czekają chłopy co do kopalni na druga zmiana jadą. Każdy ma torbę i kanapki w torbie.
Przed autobusem na ostatnią chwilę w kiosku przy przystanku kupują klubowe.
Muchy zlizują z ziemi to co nam kapie z lodów.
Kioskarka wychyla głowę i mówi „weź no tu córeczko przypilnuj bo do Basi na kawę lecę”.
Pani kioskarka to moja Mama. Wtedy biorę drugą śnieżkę.
Kiedy zamykam oczy i słyszę muchę to te wszystkie obrazy takie realne.
Takie realne jak kiedy czuję zapach podobny do Sky Blue, co się w nastoletnich latach psikałam.
Wtedy się widzi randki przy Wiśle, przesiadywanie na parapecie internatu i wzdychaniu do miłości rozpoczętych bądź platonicznych..
Zwyczajnie te muchy lubię.
Choć najczęściej gdy zamykam oczy i słucham bzyczenia, w tle słyszę tak powszechnie znane w każdym domu… „Gdzie ta kurrrrwa jest?”
A potem pac i trup.