Miałam ostatnio wielką przyjemność odpowiedzieć na pytania Marty, która wraz z Karoliną prowadzą genialną stronę o książkach (nie tylko dla dzieci).
I choć strona powstała nie tak dawno, to wróżę jej wielki sukces bo widać tam wielkie zaangażowanie, dokładność.. Widać, że Ktoś tam siedzi po nocach i nie są to wpisy i recenzje na kolanie.
Ja u siebie publikuję Wam kilka odpowiedzi na pytania o „liść”…
A do całości tekstu oraz fotorelacji zapraszam Was TUTAJ.
—Napisanie książki dla dzieci było marzeniem, które właśnie spełniasz. Jak daleko musiałabyś sięgnąć pamięcią, by przywołać pierwsze wspomnienie, w którym wiesz, że stworzysz taką lekturę?
Nie, zupełnie nigdzie takich wspomnień nie znajdę, w żadnych zakamarkach mojej głowy.
Nigdy nie miałam fantazji by pisać dla dzieci. Wręcz zawsze uważałam, iż opowiadane przeze mnie bajki na dobranoc są wielką katastrofą! 🙂 Spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. I może dlatego przyniosło tak wiele przyjemności.
Zarówno podczas wymyślania, pisania, procesu składania.. Podskakiwałam prawie jak dziecko z niecierpliwości..
A już każda ilustracja Kasi, stopniowo podsyłana to była jak celebracja. Otwierałam ten załącznik z takim skupieniem..
Genialny czas.. Mój mąż powiedział, (kiedy wątpiłam w dzień premiery) że to się musi udać i spodobać, bo on na co dzień widział z jakim ja to robię sercem, zaangażowaniem.. Jakie to nie jest wymuszone.. że nie piszę na zlecenie, pod potrzebę.. Ta książka wyszła tak bardzo z mojego serducha, że do końca życia będę ten czas wspominać wyjątkowo..
To było jak się okazało takie nieodkryte marzenie..
—Jako mama dwójki dzieci mogę sobie tylko wyobrazić, jak niewiele czasu w ciągu dnia zostaje na pisanie Udowadniasz, że mimo napiętego matczynego kalendarza DA SIĘ. Jak wyglądał i ile trwał proces twórczy?
Ach, ja uważam że da się wszystko. A jeżeli Komuś brak czasu to znaczy, że ma za mało obowiązków.
Im mniej masz na głowie tym bardziej jesteś rozleniwiony, gorzej zorganizowany.
Ludzie często mnie pytają skąd mam czas na czytanie tylu książek, na oglądanie tylu filmów/seriali..
Myślę, że jeżeli Ktoś tego czasu na to nie ma, to znaczy, że nie pragnie tego wystarczająco mocno..
Pamiętam taką scenę, jak moja siostra wstając w nocy po wodę ( czwarta nad ranem) patrzy na mnie z niedowierzaniem i pyta: Czy Benio zaczyna dzień o szóstej?
( A budził się jeszcze co 4 godziny na mleko).
Oglądałam przez całą noc serial „Outlander”.
Ja wiem, że sen i spokój w życiu to zdrowie.. Ale zdążę się wyspać, zdążę się spokojem nacieszyć..
Szkoda mi życia.. tych książek nieprzeczytanych, tych filmów..
Kiedy kładę się do łóżka to często pulsują mi tak nogi ze zmęczenia.. Bo mam dwójkę dzieci, dwa obiady codziennie robię, sprzątam duży dom, pracuję sporo…
Ale skoro jedno życie mi dali… szkoda byłoby nadużywać słowa „nie da się”…
Jednak wracając do pytania, bo ja zawsze odlatuję…
Historię wymyślałam zawsze jadąc po Tosie do przedszkola. Wtedy wpadały mi do głowy pomysły..
Choć jedna historia, pierwsza, z lodami jest prawdziwa. Zdarzyła się mojej Tosi i kuzynowi.
Kiedy wracałyśmy autem do domu, mówiłam Jej o tym, że należy teraz czekać, skoro już przeprosiła. Że przepraszam ma wielką moc i na pewno się wszystko naprawi. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będę pisać tę książkę, ale wpinam takie pinezki w głowie przy pewnych myślach.. Tutaj też wbiłam i oznaczyłam „zapisać tę historię”. A potem przyszedł liść i przy tej opowieści rozpoczął swą wędrówkę.
Pisałam wieczorami gdy dzieci szły spać, lub przy porannej kawie. Nie pisałam codziennie… Trwało może miesiąc..
—Pamiętam jak na blogu wspomniałaś, że chciałabyś, aby Twoja książka była uniwersalna, trafiająca zarówno do dzieci jak i do dorosłych, zostająca w myślach i w sercu. „Liść” jest dokładnie takim tytułem. Zastanawiam się, skąd czerpałaś inspiracje?
Wiesz, ja uwielbiam zdarzenia, rzeczy, filmy, rozmowy ludzkie które coś człowiekowi dają.. Zostawiają, uczą..
Pomyślałam, że te historie muszą coś ze sobą nieść, inaczej nie ma to sensu..
Zabawne jest to, że to zakończenie książki przyszło mi do głowy rok temu.
Wychodziłam z domu mojej siostry, która mieszka w lesie i wiał taki błogi wiatr. On tak pachniał.
I zaczęłam myśleć z czego wynika inny zapach wiatru, jakiś inny jego podmuch niż zazwyczaj u nas.
Szłam do domu rodziców i tak o tym wietrze rozmyślałam.. Znowu wbiłam pinezkę z informacją „zapisać tę myśl”.
Już wtedy przemknęła jakaś myśl o książce uniwersalnej mówiącej o „kształcie” wiatru..
Potem ewoluowało…
Za każdym razem najpierw wymyślałam morał, a potem jaka historia mogła by go nieść…
To wpadało do głowy samo.. Gdzieś te myśli otwierałam, łapały skrawek tu, skrawek tam i powstawała opowieść.
Bardzo chciałam napisać o przytulaniu dzieci gdy są zezłoszczone..
Kiedy Benio był mały, szybko się złościł.. Zawsze wtedy podbiegałam i z całej siły go ściskałam, przytulałam, głaskałam.
Mijało w minutę. Kiedy tego nie zrobiłam i zostawiałam by poradził sobie sam, bardzo mocno się napędzał tym płaczem. Wpadał w coraz większy, trudniej potem było go uspokoić.
To jest prosta sprawa… Kiedy gotujesz obiad i wszystko leci Ci z rąk.. Co wolisz? Aby mąż przyszedł i przytulił z całej siły, czy żeby zaczął prawić morały i naciskać byś przestała się denerwować?
Dzieci to my, tylko mniejsi. Zawsze trzeba sobie zadać pytanie: co ja bym chciała w tej sytuacji?
Inspiracje zatem czerpałam ze swoich codziennych sytuacji domowych, z obserwacji, z potrzeby mówienia całemu światu by nie wyrzucali śmieci… Chyba wszystko co mi w tej głowie siedzi..
—Zwykle bohaterami książek dla najmłodszych są dzieci lub zwierzęta. Liść to dość nietypowy wybór. Dlaczego właśnie liść i to konkretnie liść miłorzębu?
Pewnego dnia odbierałam Tosię z przedszkola, które jest w wielkim parku.
– Wiesz Mamo, chodź tutaj na chwilkę. Patrz jakie piękne liście. Poczekaj, pozbieram sobie trochę. Taki bukiecik ułożę.
Ale zobacz, nie ma drzewa z tymi liśćmi. Nigdzie. Chyba Ktoś musiał je tutaj przywieźć i rozrzucić.
Tak wzięłyśmy do domu bukiet liści miłorzębu. Wisiał na lampie w kuchni, w wielkim słoju leżał, na półce z książkami. Tak wędrował. Piękne te liście i ciągle miałyśmy je na widoku…
Zatem książka powstała dzięki Tosi i jej znalezisku.
—Postać dziewczynki, która znajduje tytułowy liść opisana jest bardzo szczegółowo. W pamięci zostają przede wszystkim jej różowe kowbojki. Czy ta dziewczynka nie jest przypadkiem podobna do Ciebie?
Nie, raczej nie. Nie kierowałam się ani mną, ani Tosią, ani Beniem.. Nie ma tam dzieci, które znam.
Nie przypisałam im cech znajomych twarzy i cech charakteru…
Zwyczajnie przemyciłam swoje ulubione wzory czy elementy ubrań.
Marzy mi się kiedyś napisać powieść. Jakiś romans. Ale właśnie boję się, że ludzie będą myśleć Kto jest Kim. Przyzwyczaili się, że piszę o swoim życiu.
A ja chcę taką całkiem zmyśloną..
—Historie przedstawione w książce pokazują czytelnikom, że każdą, nawet najtrudniejszą sytuację można rozwiązać, jeśli ma się wokół ludzi, z którymi możemy się swoimi problemami podzielić. Do kogo mała Julia zwracała się ze swoimi problemami?
Myślę, że w czasach dzieciństwa do rodziców i siostry. Bez dwóch zdań rozwiązywali każdy problem.
Czasami tylko do siostry bo to były tajemnice siostrzane. Potem miałam też dodatkowo wiernych i oddanych przyjaciół, których mam do dziś. Miałam zawsze chłopaków odpowiedzialnych i dobrych, zatem byli też moim wsparciem.
Myślę, że to jeden z największych skarbów w moim życiu – szczęście do ludzi.
Ale ja po prostu w nich wierzę, zatem może dlatego..
Może zdarza się nam to w co wierzymy…
—Gdybyś mogła na jeden dzień przemienić się w liść miłorzębu, w jakie miejsce chciałabyś, by poniósł Cię wiatr?
To zależy.. Czy miałaby być to podróż która mnie czegoś nauczy, czy zwyczajnie tylko poniesie wraz z sobą…
Choć nie ma podróży po prostu… Wszystko w życiu coś nam daje. Każdy jeden krok… Zatem należy chodzić jak najwięcej. Nie stać w miejscu. Czasami można podreptać dla odpoczynku.
Chciałabym polecieć do miejsc w których brakuje pożywienia, gdzie są wojny, gdzie są choroby…
Chciałabym nabrać pokory do tego co mam, bo często mi wstyd za swoje „żądania” wobec świata i losu.
Wstyd za swoje niezadowolenie z drobnych porażek czy niewielkiej kłody na swojej drodze..
– Chciałam jeszcze zadać Ci kilka pytań o Katarzynę – ilustratorkę. Pamiętam z Twoich wpisów, że jakiś czas temu zakochałaś się w jej ilustracjach. Kojarzę też piękny kalendarz z grafiką autorstwa Kasi. Przegapiłam moment i nie napisałam do niej z odpowiednim wyprzedzeniem, więc może Ciebie zapytam, czy dobrze widzę, że ilustracje namalowane są akwarelami? Może odpowiesz mi jeszcze, która ilustracja jest Twoją ulubioną? (Ja mam swojego faworyta – ciekawe, czy będziemy zgodne 🙂 ).
Tak, Kasia maluje akwarelami, a dopiero potem przenosi to do komputera.. Jak? Nie mam pojęcia 🙂
Takie rzeczy jak malowanie, śpiewanie to dla mnie czarna magia.
Adaś często mówi, że mi dziękuję iż nie śpiewałam na pierwszej randce bo by do tego wszystkiego nie doszło..
Kiedy wpadłam na pomysł książki, to widziałam tam tylko Kasię.. Myślę, że gdyby się wtedy nie zgodziła to bym zrezygnowała..
Ona była wtedy bardzo zarobiona, a pomiędzy to wszystko mnie ulokowała..
A wiesz, być z dwójką małych dzieci i malować po nocach to nie jest prosta sprawa..
Dlatego niewyobrażalnie doceniam Jej pracę i chęci.
Każda z ilustracji wyzwalała we mnie wielkie pokłady wzruszenia…
Ale ta, taka naprawdę ta, przy której zaszkliły mi się oczy nie na żarty, to tam gdzie nauczycielka przytula chłopca..
Pomyślałam „Boże, to się naprawdę dzieje!” I nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że zadzieje się aż tak pięknie dzięki Kasi..
Zaraz po niej jest dziewczynka siedząca na schodach i patrząca na gwiazdy, lubię ilustrację ulicy przez to ile się na niej dzieje, stragan z psem.. i oczywiście dziewczynkę z liściem na policzku, ale to pierwsza ilustracja i może już się z nią mocno oswoiłam..
Kiedyś Kasi napisałam, że bez Niej byłaby to zwykła książeczka, zwykła opowieść.. Dzięki Niej stała się magiczna.
Jeżeli Ktoś zrobi coś co przerasta Twoje wyobrażenia, to w moim życiu do grona tych ludzi dołączam Kasię.
więcej na Dżin z tomikiem …