Parę razy mi się w życiu nie udało..
Kilka po to by pokazać mi jak uboga jest moja wyobraźnia i jak o wiele piękniejsze może być to co dostaniemy, od tego o czym marzymy.
A reszta myślę zaistniała, by utrzeć mi nosa i nauczyć większej pokory. Dziękuję. Doceniam. Nie mam nic przeciwko. Wręcz przeciwnie.
Rzadko w życiu człowieka bywa tak, że coś ma z góry zaplanowane, idealnie obmyślone i to się dzieje. Właśnie tak. Jak być powinno.
Zdarza się, owszem. Trzeba wierzyć szkicując plan, że to wszystko jakoś się ułoży. Najlepiej idealnie według naszych ustaleń. A to najczęściej jest właśnie „jakoś”..
Tylko mało kiedy człowiek wie, zdaje sobie sprawę, że to „jakoś” jest znacznie znośniejsze niż teoria nasza skrzętnie nakreślona..
Rozmawiam ostatnio z pewną kobietą. Od lat z dziećmi w domu. Tak zapragnęło Jej się wyrwać do ludzi, do pracy. Ale czy to się uda.. Kto te dzieci ze szkół weźmie, Kto w domu obiad naszykuje..
Każdy też jakieś swoje zdanie ma.. Mąż, dzieci..
Zapytałam zatem.. A czego Ty pragniesz? Bez rozmyślania o organizacji.
Pragnęła iść do pracy. Wyjść do niej. Choć na chwilę.
Czasami, albo prawie zawsze w tym wypadku, życie znajduje samo rozwiązanie.
Wtedy okazuje się, że coś co spędzało nam sen z powiek, znalazło wyjaśnienie w jednej krótkiej chwili.
Jednak nigdy nie dowiemy się nie próbując..
Bywa, że stawiamy wszystko na jedną kartę, ale jakże często mamy możliwość powrotu..
A gdy się ją ma, a Ty nie spróbujesz, to ukryj to przed losem.. Może się okazać, że się nieźle wnerwi..
Szykował dla Ciebie coś extra…
-Wiesz Jula, ja te dzieci wezmę do siebie. Na tydzień. Ja mam tu już zaplanowane atrakcje, wyjścia.
Dziadek w piecu będzie palił. Ty sobie spokojnie wszystko popakujesz, powysyłasz.. – rzekła jakiś czas temu moja Mama..
Od tamtej pory chuchałam i dmuchałam by tych dzieci mi nie przewiało, nie zakatarzyło i nie zakaszlało..
Bo jak to tak? Tydzień w domu bez dzieci? To musi być jakiś raj!!
Nawet z robotą.. Jak to robota szybko pójdzie, ile to człowiek zrobi i nadrobi..
A wieczorem będę leżeć w wannie, nawet o północy, bo nikt w o świcie nie będzie mnie budził..
Rozpowiedziałam każdemu. Każdy, bez wyjątków mi pozazdrościł. Ba! Myślę, że w głębi duszy nawet znienawidził 😉
Bo Kto by od dzieci nie pragnął odpocząć…?
Dotrwały do owego poniedziałku zdrowe i zadowolone. Pomachały na pożegnanie i już Mama była nieistotna gdy była Babcia, a zaraz miała być i Ciocia Justynka..
A my…
A my…
A my, jak te stare dziady siedzimy w domu.
Robota idzie, ale czy szybciej…
Wieczór już o szesnastej i ciemno pół dnia. W tym domu z jedną lampą nad stołem.
I cisza. I ciemno. I spokojnie, bez pośpiechu.
Ale ten spokój żadnego uroku nie ma..
Bo nasz dom wie już, że jest pełny, jasny i ciepły, gdy lamp za wiele jest pozapalane..
Gdy jest pośpiech bo kąpiel, bo kolacja, bo spanie i czytanie..
I tak miało być cicho i pięknie.
A jest tylko cicho..
I jak mawiała Czubaszek „Podobno pieniądze szczęścia nie dają, ale chciałabym się o tym przekonać sama”…
Tak rozumiem, że każdy z Was wierzy mi na słowo, ale większość z Was chciałaby jednak się upewnić, czy ta cisza bez dzieci taka pusta…
Nasz dom żyje dzięki nim… Pachnie obiadem, chodzi pralka i zmywarka, rozsypane zabawki, i stół w piachu kinetycznym, wysmarowana noga od stołu serkiem waniliowym..
Tyle wtedy człowiek ma w sobie siły…
Kiedy Ich nie ma to… niby miało być… och! jak to miało być!?!
a nie jest…
Parę rzeczy miałam załatwić, w tym jedną w Ikea.
Z tym koszykiem za dużym jeżdżę i jeżdżę. Niby coś bym kupiła, ale już mam, albo co roku to samo i mi się już opatrzyło…
We włosach już popołudniową porą „zmęczonych” i w za krótkich spodniach. Skarpetkach czarnych do butów białych..
I wtedy podchodzi Ona. Taka w tej bluzie jak dziewczynka.
Pyta tak mocno wzruszona czy ja jestem Julia. a potem czy Rozumek..
a potem Ona tak płakała…
i nie wiem czy można pięknie płakać, ale dla mnie płakała najpiękniej..
I choć mnie takie sytuacje nadal krępują i sama nie wiem jak się zachować.. gadam coś bez sensu…
to kiedy już wracałam do domu to i mnie łza spadła… bo to takie łzy mnie tam spotkały między półkami w tym szwedzkim sklepie…
takie łzy od człowieka do człowieka. a się przecież te człowieki nie znały..
wtedy poczułam, że zaczyna się świąteczna magia..
Najbardziej to kocham w literaturze miłość wojenną.
Odnalazłam taki tytuł „Esesman i Żydówka”. Od dwóch miesięcy, codziennie szukam tej książki.
Pogodziłam się, że nie ma w empikach, światach książki itp…
Nie ma jej nigdzie. Ja e-booka nie chce. Ja muszę mieć papier i czytać swoim rytmem.
Rozpoczęłam poszukiwania używanej… Brak.
I nagle pomyślałam, że skoro nie ma książki to znajdę autorkę..
O jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że mieszka kilka kilometrów ode mnie..
Umówiłyśmy się na kawę..
Tak, zdecydowanie…
Tak zaczyna się czas w którym słychać dzwonki reniferów…
W którym dzieją się cuda…
A dziś śnieg prószy jak w bajce. Wszędzie biało.
Puchate czapy śniegu na dachach, płotach i latarniach…
To będzie piękny grudzień..
Bo ja już wiem, że żeby coś się udało, trzeba w to mocno wierzyć.