Miałam jechać do Warszawy, ale rozchorowały mi się dzieci. Na drugi dzień okazało się, że u jednego to tylko objawy alergiczne, a drugie ma zaledwie katar. Ale było już za późno.
Za to mnie w niedzielę jakoś osłabiło. Zostałam więc sama, gdy reszta rodziny pognała do Babci na rolady, kluski i modrą kapustę.
Wtedy przypomniało mi się, że mam w telefonie zapisane takie dwa zdania. Pewnie wpadły mi do głowy gdy jechałam autem. Zamknęłam oczy i napisało mi się w głowie resztę tej historii.
Usiadłam i zanim wrócili – zapisałam. A potem zaczęłam się zastanawiać.. Czy tak zostawić jak jest, czy działo się u Nich coś dalej. A może zwyczajnie napisać kilka różnych historii z jednej wsi, które miały miejsce w tamten letni, wakacyjny miesiąc.
Polska mała wieś, lata 70’te.
„sierpień”
Tak naprawdę każdy słyszał bzyczenie tej muchy, lecz nikt nie potrafił nawet określić okolicy w której się kotłowała. I choć wystarczyłoby wziąć kuchenną ścierkę i zamaszystym ruchem zdzielić ją w łeb, to każdy jakby zastygł w bezruchu, w to upalne sierpniowe popołudnie.
Uchylone kuchenne okno, pozwalało poszarzałym firankom przeciskać się między szparami i tam, na dworze miotał nimi leniwy wiatr.
Pomimo skwaru który płynął z nieba, na kuchennej blasze bulgotała woda.
Tylko Jania co rusz uchylała pokrywkę garnka i kładła na gazie kolejne drożdżowe buły. A one rosły, unosiły wieko i wyciskały wraz z sobą wodne burzowiny.
Przenosząc je z drewnianej stolnicy nad piec, mozolnie tworzyła biały chodnik z osypywanej mąki..
Na tych Janinych plecach, pod fartuchem, wzdłuż kręgosłupa, ciekła strużka potu.
– Jurek, wziąłbyś chociaż i mi to pozamiatał.
– Pozamiatałbyś Jurek – poparła Janię Mama – A potem nam tam do pola przyjdź i co może pomóż.
– Wiesz Mama, że przyjdę, po co tak głupio gadasz? – wypuścił powietrze Jurek i odchylił na krześle by znaleźć się twarzą bliżej okna.
Kiedy już trzasnęły drzwi i widać było kątem oka jak Mama na ganku chustkę na włosach wiąże, Tata lejce od konia chwyta, wziął tą miotłę i zaczął do sipy podmiatać.
– Coś ty taki dzisiaj? Ugryzło cię co? Nic nie mówisz, zamyślony taki. – zapytała brata siadając wreszcie sama do obiadu. Odwiązała sprawnie fartuch jednym pociągnięciem i przewiesiła na krześle przez pół.
Przesunęła leżącą na stole otwartą książkę Jurka i dodała – A może to ta książka?
– Ano widzisz książka – odparł i szybko zamilkł dając do zrozumienia, że rozmawiać to on o tym nie ma zamiaru ani chęci.
– A smutna? Czy może prawdę ci kto ujawnił i żeś na życie inaczej zaczął patrzeć? – dopytywała nie widząc jego milczącej miny.
Polała drożdżowe buły roztopionym masłem i śmietaną z cukrem, po czym zaczęła poganiać – no powiedź, powiedź, chociażby w podzięce, że ci tu obiad narychtowałam jak ty żeś tej literatury zażywał.
I chyba to go przekonało, bo zaczął powoli i nieśmiało. Jakby się wstydził, że taka rzecz mogła go zatrwożyć.
– Chyba dawno mnie żadna powieść tak nie wciągnęła. Mówię Ci Jania, mógłbym się nie odrywać. I nawet jak do pola zawsze idę, to chciałem chorego udawać, żeby potem czytać jak wszyscy pójdą. Może i bym się w piekle smażył za takie kłamstwo przed rodzicami, że oni w tym słońcu starzy i zmęczeni. Ale to było silniejsze ode mnie… – wypowiedział jednym tchem po czym przycichł.
– No dobra, ale gdzie ta tragedia? Że do tego pola jednak iść musisz? To dokończysz z wieczora. Ja na zabawę idę, to ciszę będziesz miał.
– Ja też idę. Z Baśką idę. – i mówiąc to choć na chwilę się rozweselił.
– Jurek to w czym ten problem? – i wyskrobała z patelni resztkę masła.
– Popatrz. O tutaj jest problem. – po czym podsunął Jej książkę przed nos.
Książka otwarta była na stronie 174. Pobieżnie przeczytała otwartą kartkę i nadal zerkała z zapytaniem w oczach..
– Bo widzisz, to była powieść o świecie. O życiu. Miłości. Taka książka, która wydawać by się mogło na każde pytanie dręczące człowieka po nocach, odpowie. Że człowiekowi łatwiej pogodzić się było z wieloma szansami co koło nosa przeleciały, wiarę w sobie budował. I kiedy już był moment najważniejszy to przeczytałem to zdanie „ale najgorsze jest to…” i przeniosłem oczy na następną stronę, a tam była wielka wyrwa i dalej strona 231. – zgarnął firanki do domu i po bokach framugi upiąć próbował..
– No Jerzyk, a z dalszych opisów nie idzie się jakoś dowiedzieć co tam było najgorsze?
– No nie idzie widzisz. Nie idzie. – i nie wiadomo czy o książce mówił, czy o tych firankach co ich upiąć nie umiał poradzić.
– A może to se odłóż na jakiś czas i jak do miasta pojedziesz to w jakiej bibliotece innej znajdziesz. Może przemyśl, utrwal co żeś już wyczytał. – bo choć Janina książki lubiła, to rozkochać się w nich czasu nie było i może stąd filozoficznej potrzeby brata, zrozumieć nie potrafiła. Choć nie raz ręce z roboty otrzepywała, w fartuch wycierała i co mogła to na schodach przed domem przeczytała. A i często potem zapatrzyła się na gęsi, na kury w głąb podwórka. Ale nigdy za długo to nie trwało, bo zawsze Ktoś z rozmową się dosiadł.
Jerzyk inaczej te książki czytał..
Do sieni wchodziło się od podwórka. Drewniane brązowe drzwi. Wielki próg, co trzeba było wysoko nogę zadzierać by przekroczyć. Kto wyższy to i nogę zadzierał i głowę schylał, bo nisko. I dzięki temu już przy wejściu chciał czy nie chciał, się w pas kłaniał.
Z tej sieni na prawo do kuchni.
Teresa kiedy schylała głowę, to jeszcze jej ten koński ogon opadał do stóp prawie. Wysoka, dostojna.
A potem wchodząc do kolejnej izby z wyćwiczoną elegancją odrzucała do tyłu te blond włosy i mówiła „witajcie”.
I choć słowo „witajcie” ma w sobie liczbę mnogą , tak ona patrzyła wtedy tylko na Jerzyka.
Ani usiąść nie zdążyła, ani zagadać choć słowa, co w takim milczeniu brat z siostrą siedzi, kiedy w drzwi Basia weszła. Choć Basia nie wchodziła. Miała w sobie jakąś lekkość i człowiek miał wrażenie, że podfruwa od furtki do drzwi. A potem od drzwi do drzwi. Na kredens cztery pomidory położyła, co w podwiniętej koszulce przyniosła. Ucałowała Janię, resztę wzrokiem powitała.
– A tu dziś jak nie u was. Cisza taka – zdziwiona rozejrzała się po garnkach i za okno.
– Też właśnie miałam pytać – dość poważnie zawtórowała Teresa.
– Nic wielkiego. Jurkowi skończyły się kartki w książce w najważniejszym momencie – wyjaśniła Janka, po czym przyciągnęła powieść do siebie i przeczytała – „ale najgorsze jest to…”
– Najgorsze jest to, jak przyświeci słońce i w izby wejdzie. Wtedy widać te koty kurzu pod kanapą i ufajdane okna – wyjaśniła bez zastanowienia Basia obgryzając skórkę przy paznokciu w prawym kciuku.
Teresa widać było nie dowierza temu, że można przy takim literacie jak jej wybranek serca wygadywać takie proste rzeczy. I ten paznokieć przy ustach. Z wielkim niesmakiem spuściła wzrok z koleżanki, długim pociągłym spojrzeniem przesunęła po podłodze, aż wreszcie znajdując w tym patrzeniu nogi Jurka zaczęła podnosić oczy do góry. Kiedy patrzyła prosto w Jego oczy zaczęła powoli i spokojnie..
– Najgorsze jest to, jak się kogoś kocha. I kocha się w samotności. W ciszy. W wyobraźni. Samemu sobie. Do siebie. I się na tę miłość czeka, wypatruje. Stara się o nią. A ona nie nadchodzi. A człowiek choćby chciał, to uwolnić się nie potrafi. – na moment ustała..
Każdy milczał i patrzył na boki. Bo każdy wiedział, że Teresa od lat kocha się w ich Jerzyku.
I On sam też najchętniej patrzyłby w bok, za okno, albo chociaż w ten uciążliwy ogień pod fajerką, ale mu szacunek nie pozwalał. I przykuty był wzrokiem do jakże pięknych oczu Teresy. A Ona mówiła dalej…
– Bo mawiają, że jak przyjdzie inna miłość to serce człowieka ukoi, na nowo rozkocha. Mawiają też, że często się wydaje, że to miłość, bo tej prawdziwej zaznajemy dopiero wtedy gdy odwzajemniona, wcześniej to zaledwie zauroczenie, fantazja, pragnienie. Zatem może ten czas najgorszy, w którym się czeka za inną miłością i z poprzedniej wyzwolić się nie potrafi… – widać było, że chciała mówić jeszcze dużo więcej, ale się zawstydziła, że pozwoliła sobie na taką śmiałość. Przy wszystkich.
Nigdy wcześniej nie powiedziała tego aż tak bezpośrednio, mimo iż latami kocha się w Jurku.
I choć skończyła mówić i wzrok opuściła na swe splecione na kolanach ręce to Jurek jeszcze długo na nią patrzył. Miała w sobie coś takiego, że każdy chłopak ze wsi o Niej marzył. I Ona mogła mieć każdego.
A nie tego Jurka z walącej się drewnianej chałupy z dwoma izbami i kawałkiem pola.
A może Ona tego Jurka właśnie chciała, bo on jedyny za nią nie ganiał.
A każdy inny, choć po rodzinie bogaty, i z przyszłością to na wyciągnięcie ręki ich miała. Zatem może warci jej nie byli.
A Jurek dobrze wiedział o tym, że choć Teresa piękna, to nie on jej do życia pisany.
Że już zdobyty nie będzie pachniał jej tak samo. Że i książkami co je przeczytał nie nakarmi jej pragnień co do świata ją rwą. Tak czasami cicho rozmyślał, bo i jego serce ku Teresie nie raz rwało..
Ale jakby to było naprawdę gdyby się nawzajem pokochali, to tylko życie mogło dopiero pokazać..
Ani jej wyobrażenia ani jego, gwarancji nie dawały. Ale on zwyczajnie się tej jej miłości bał. Dlatego obiecał sobie stać obok. Tak mu podpowiadało co w głowie miał a i Matka nieraz mawiała…
Wtedy powiedział na głos..
– A może najgorzej jak człowiek nie pod siebie żyje. A choć pragnienia ma różne, to wybiera te z którymi światu i rodzinie lepiej będzie. – zamyślił się, bo tylko on i Jania wiedzieli o jego chęci wyrwania się z tej wsi. O możliwościach, które dostał kiedyś od Wuja by wyjechać, na nauczyciela się kształcić. Tylko Matka z Ojcem uprosili by został, bo sama Jania im nie poradzi w tej gospodarce. Bo choć mała, to pracy trzeba było wiele. Bo i chałupa się waliła i remonty trza robić było i do bydła siły więcej niż kobiece ręce.
– A Kto wie, jakie los niesie dzieje, czy jakby pod siebie żyć to lepiej będzie? Kto to obieca? – zapytała siostra wiedząc doskonale o czym Jurek mówi.
– Czy lepiej nie wiadomo, ale człowiek by nie żałował chociaż – odpowiedział
– O mój drogi, żeby w życiu tylko o to żałowanie się rozchodziło. Każdy czegoś żałuje. Ale czy z tym żalem lepiej się żyje? Czy ten żal potem co zmienia? Trzeba może wziąć to co niekoniecznie się chciało za dobrą kartę i nią życie rozegrać. Może to akurat As. A w swoich wyborach zaledwie jopka byś dostał, lub w najlepszym wypadku damę. Jak się bierze z pokorą co los daje, to on wcześniej czy później wynagrodzi i dobre przyniesie. Zobaczysz Jerzyk, zobaczysz… – ciągnęła Jania – i idź już do tego pola bo wieczór nastanie, a ty z domu nie wyjdziesz.
Nie dyskutował z nią. Wiedział, że może i racji dużo ma. Patrzył na nią z boku i choć młodsza była, to patrzył z uwielbieniem na to jak znosi wiele. Często nie po jej myśli, a nigdy po sobie znać nie dała.
Ze wszystkimi i wszystkim dobrze jej się żyło. Może też dlatego tak się z Basią dobrze rozumiały i przyjaźniły od dziecka.
Brały świat i tę polską szarość w garści bez żadnych zażaleń. A jak nad ranem z zabawy wracały, pod depo się trzymając, z butami w rękach, to wyglądały jakby życie wygrały..
Choć głupie nie były i pewno nieraz z tych oczu po kryjomu łzy spadały. Sam był świadkiem jak cicho Jania w poduszkę popłakiwała. W dwóch izbach zaledwie, ciężko było ukryć cokolwiek.
Czy to żal i gorycz czy miłość i pożądanie.
Jurek wszedł przebrany w robocze ubranie, wypił garczek kompotu, wziął Basinego pomidora do ręki i chciał wychodzić, gdy usłyszał klakson pod oknem.
Janek podjechał swoim junakiem pod kuchenne okno, postawił go na podnóżkach, wspiął się nogami na siedzenie i oparł łokcie na parapecie.
– U Was jak zwykle. Pełno. Jakby kogo szukał we wsi, to najpierw u was trza by szukać. – zagadał z mocno opaloną już buzią od letniego słońca.
– A to dobrze Janek czy kpisz sobie? – z niewiadomych względów zapytała poddenerwowana Jania.
– Pewno, że dobrze Janusiu, pewno, że dobrze. Ja to zazdroszczę takiego domu. U mnie kuchnia wielka, pomieściłaby pół wsi a nikogo nie ma. Nikt czasu na zgromadzenia nie ma.
– A co Ty myślisz, że my z nadmiaru czasu się tu tak schodzimy? Obiad był. Jerzyk do pola idzie, Basia przyszła mi pomóc, bo marchew idziemy wyrywać. – odparła zgarniając ręką resztki ze stołu.
Wyrzuciła do zlewu, otrzepała ręce i wytarła o fartuch, po czym odwróciła się z impetem.
Wtedy Janek zauważył tę stróżkę potu na plecach Jani. Przypatrywał się długo.
Od tego widoku oderwało go jednak zapytanie Basi.
– A Ty Jasiu? Co by dla Ciebie było najgorsze? Bo wiesz, tutaj się Jerzykowi książka skończyła na słowach takich – pochyliła się i przeczytała – „ale najgorsze jest to…”
– Najgorsze jest to jak kobieta zarabia więcej niż chłop. Bo szacunku do niego nie ma. Na nic nie jest jej potrzebny. Rodzina wtedy traci swoje wartości. Nawet jak się zarzeka, że jest inaczej. Myślę, że mężczyzna ma za zadanie przynosić do domu pieniądze. To jego najważniejsza rola. – zachwiały mu się nogi na tym motorze i chciał ciągnął dalej, ale Jania w swoim fartuchu odwróciła się do niego z zaciętą miną.
– I co wtedy? Jak pieniądze przyniesie to i porządzić może? Nogi na stół położyć, bo on do domu dolary zniósł?
– A czy ja tak Janiu powiedziałem? Czy mówiąc o najważniejszej powinności mężczyzny wtrąciłem o możliwościach jego władzy przy tym? – oburzony Janek stracił swoją pewność – Chciałem powiedzieć, ale nie dałaś mi dokończyć, że wtedy daje rodzinie poczucie bezpieczeństwa, możliwość lepszego leczenia czy chociażby auta sprawnego, aby do szpitala z porodem zdążyć. Jak on pieniądze do domu przyniesie to nie musi być cham Janinko. I porządek rzeczy i świata jest. Bo ona może wtedy spokojnie z dziećmi spać, z czego obiad zrobić. Ognień czym podtrzymać ma, bo drewna nakupione wystarczająco.
– I w domu z dziećmi ma być? Przy garach zgnić? – znowu mu przerwała.
Jerzyk patrzył na te rozmowę oparty o framugę drzwi. Jadł pomidora gryząc dookoła jak jabłko i nie wierzył, że na swoją siostrę patrzy. Na tę radosną i bezkonfliktową Janinę, która wydawało mu się marzy zostać kurą domową i nawet był pewien, że marzy gnić przy garach jak to nazwała.
– Chodziło mi o to, że najgorzej jak się role w życiu pozamieniają. Ale nie potrafię tego wytłumaczyć tak abyś mnie tą ścierką nie miała ochoty zdzielić – pomyślał, że nawet mogłaby to zrobić. Z chęcią straciłby równowagę i upadł jak długi nie musząc już prowadzić dalej tej rozmowy.
– Wiesz?! Wiesz, najgorzej to jest jak kobita kocha bardziej i jak chłop myśli, że do rządzenia w domu co ma! To wtedy jest najgorzej! – wykrzyczała na jednym wdechu – Bo dobrze, to się układa jak chłop miłości do żony więcej ma, aniżeli ona, i jak on tylko udaje, że rządzi, a jej pozwala życiem kierować. Wtedy się udaje. Wiesz?! – wrzuciła pokrywkę do zlewu i z zaciętością zaczęła wysypywać śmieci z sipki co Jurek namiótł…
Nastąpiła cisza. Basia rozmyślała co założą z Janią na zabawę. I czy Janek pójdzie, bo w tej sytuacji powinien. Teresa przeglądała czasopismo „Panorama” i udawała, że rozmowy nie słyszy. A Jurek popatrzył z uśmiechem na siostrę, pokiwał głową z rozbawieniem i wypluł pod piec zielony ogon pomidora.
– podrzucisz mnie Jasiek na pole? – spytał.
Janek schodząc z okna popatrzył jeszcze raz na krzątającą się po kuchni Jankę.
I pomyślał, że wie. Doskonale wie, choć ona jeszcze może nie, że będzie ją kochał mocniej i pozwoli jej rządzić, udając, że to on jest głową rodziny. A na przekór jej zrobi wszystko by zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa… Bo wiedział, choć mógł poderwać (ze swoim junakiem) na wieczornej zabawie każdą, że ta właśnie Jania jest tą, która zapełni ich pustą, głuchą w domu kuchnię.