Notice: Function _load_textdomain_just_in_time was called incorrectly. Translation loading for the instagram-feed domain was triggered too early. This is usually an indicator for some code in the plugin or theme running too early. Translations should be loaded at the init action or later. Please see Debugging in WordPress for more information. (This message was added in version 6.7.0.) in /home/szafatosi/domains/juliarozumek.pl/public_html/wp-includes/functions.php on line 6114
październik 2018 – julia rozumek

„koszyk”

Lada dzień idzie do druku moja druga książka dla dzieci.
Prawda jest taka, i każdy Kto czytał „liść” o tym wie, że pisząc dla dzieci, chcę też dać coś dorosłym.
Czasami, albo najczęściej, bywa, że przez najprostsze prawdy uświadamiamy sobie jak można dobrze żyć.
Książka jest historią koszyka, który powstaje w roku 1918 i Jego wybranych przeżyć przez sto lat.
Jest wojna, czasy PRL, zima stulecia…

Dopiero w połowie książki uświadomiłam sobie, że przecież mamy 100 lat niepodległości i to może być również ukłon w tę stronę. Ale był zupełnie przez przypadek.
Do tej książki mam również nową ilustratorkę Małgosię Gibas – Gradman znaną jako Las i Niebo.
Wstępny okładkowy opis książki brzmi tak…

„Każdy dorosły, gdyby mógł wybrać świat dla swojego dziecka, widziałby prostą ukwieconą drogę. Świat bez wojny, biedy i głodu. Bez potknięć i błędnych wyborów.

Niestety ten w którym żyjemy, często bywa zupełnie inny.
Rozmowa z dzieckiem o smutku, trwodze i ludzkiej niedoli, jest moim zdaniem nieodłącznym elementem wprowadzania go w dorosłe życie.
Świadomość i próba zrozumienia ciemnych barw naszej egzystencji pozwala na budowanie w nim empatii, większego zachwytu tym co dobre i  wydawać by się mogło – zwykłe.”

Muszę napisać Wam coś jeszcze…. Książka kończy się Bożym Narodzeniem w roku 2018.

Zostawiam Wam kilka wybranych ilustracji, które tworzą „koszyk”. (bardzo trudno wybrać, chciałam pokazać Wam wszystkie 🙂 )
Premiera 27.11.2018. Możliwe, że nastąpi „przedsprzedaż”.
Również wtedy będzie dostępny „Liść”, którego nakład skończył się o wiele szybciej niż przewidywałam.
A to jest najlepsza ocena dla piszącego. Dziękuję.

bombera w krate


Ostatnio szłam w tym deszczu. Zawierucha taka. Podcinało ten deszcz tak, że leciał jakby z boku a nie z góry. I wcale nie było mi źle. Tak nas to lato rozpieściło, było tak gorące i długie..
Pomyślałam wtedy – jak dobrze, że żyjemy w kraju, który ma 4 pory roku. Jakie to wielkie bogactwo. Bo czy Ktoś w kraju wiecznego upału i spiekoty wie jakie to uczucie zmoknąć jak kura, zmarznąć trochę, a potem w domu przebrać się w suchy, wygodny dres i napić się herbaty z miodem i cytryną…
Pod ciepły koc wejść z dziećmi. Za oknami wiatr targa wierzchołkami drzew, nosi liście po świecie. Piękne, różnorakie, kolorowe. Złota jesień. To słowo ma w sobie coś z magicznego świata na jakim przyszło nam żyć. I tak spacerując do Babci przez pola i niosąc Jej książkę do poczytania (Babcia Lucynka jest genialnym czytaczem) wzięliśmy ze sobą aparat.

_____________________________________

Benia ubranka to nasze ulubione Pan Pantaloni.
Te wełniane getry i joggersy bawełniane są wspaniałe. Ciepłe, wygodne (to dla mnie priorytet, nie ubieram Beniowi jeansów z guzikami i suwakami). Na śnieg pod spodnie, na jesień, zimę do przedszkola. Po domu. No bomba!!
Czapka, rewelacyjnie przylegająca, zakrywająca uszka, lekka, wygodna. Delikatnie wiązana. Super!
Bluza milutka, lekka, wygodna. Z różnymi kolorami.
I kurtka bombera super ciepła, wygodna. Dobrze skrojona.
Dla mnie nie ma wygodniejszych ciuchów dla dziecka niż Pan Pantaloni.
I do tego fakt, że dziwnym sposobem te ubrania są na lata. Ja nie wiem czy one rosną razem z dzieckiem czy jaki diabeł, ale tak się dzieje.
Ja mam dla Was na hasło JULIA darmową wysyłkę przez tydzień.
A do końca października – 20% na wszystkie spodenki. Joggersy, getry i pantalonki.

Lacie

Otwierasz drzwi i jest taki… Poczekajcie. Idę wymierzyć, żeby było łatwiej zwizualizować tę tragifarsę. Dokładnie żeby było, bez literackich fałszerstw i koloryzacji.
69 na 54 centymetry. Taki skrawek, nie? Że otwierasz drzwi i możesz tam wejść i w tym oto miejscu ściągnąć buty, żeby nie wyjść poza chodnik i nie nawalić błotem na podłogę. Bo mnie to doprowadza do szału i durś na tym korytarzu odkurzam. Bo mi się ten piach nosi potem do łazienki i na pokój..
A piach na stopach w domu, to już wiadomo – krok od stanu najwyższej nerwicy i depresji.
I w tym miejscu sześćdziesiąt dziewięć na pięćdziesiąt cztery, się jeszcze szafka mieści – pięćdziesiąt cztery na dwajścia (!) jeden. Szafka na buty. Zajęta do cna. Butami w których nikt nie chodzi.
I w tej oto pojemnej hali, człowiek musi się tak ustawić, żeby podnieść łokieć i jakoś wrzucić klucze do pojemnika na klucze. Znaczy, tylko ja je tam wrzucam, bo lubię mieć w życiu spokój i dbam o jego budowanie. Bo żaden inny domownik ich tam nie kładzie. Bo każdy (czyt. mąż) zostawia wszędzie indziej a potem (czytaj: trzy razy dziennie) jest mada fak szloch i zgrzytanie zębami graniczące z omdleniem pt „gdzie są moje klucze?” i że na pewno się zgubiły tak, że za małą chwilę Ktoś nam to auto spod wiaty podprowadzi… No moje wiem gdzie są, a innych..? Na pewno nie w szafce na klucze.
Ja tego pojąć nie potrafię. Jak nie można se odłożyć tych kluczy w jedno miejsce, ino roznosić?
I powróciwszy… W tym kawałeczku małym musisz: się łobrócić, najczęściej jeszcze z dwójką dzieci, ściągnąć kurtki, czapki, szaliki i buty. Nie tylko sobie. Całej gromadzie, która widząc Matkę staje się na ten tychmiast niewładna. Ręce wiszą jakby ich nie było i te twarze tak do góry skierowane z długim „Maaaamaaaa ściągnij…” I ja ściągam oczywiście, bo mi też ściągali i nie przeszkodziło to w jako takim ogarnięciu się we wszechświecie.. Jakoś se zasznuruję i autem z podwórza wyjade.
I co dalej następuje… Musisz się tak tam ogarnąć, żeby kolejny wchodzący mógł się w tym małym zakątku zmieścić i rozebrać. Czyli zbierasz ze sobą wszystko, a przede wszystkim buty i układasz w dalej stojących szafkach na buty…
Ale nasz Pan domu, ojciec dzieci mych, konkubent mój ulubiony i ukochany zostawia tam butów par chyba ze sto. Odnoszę wrażenie, że ma Ich więcej niż Jacykow, Szpak i nowy mąż Dżoany Krupy razem wzięci. To są crocsy, adidasy, buty na dwór, buty do piwnicy… I najwięcej jest tych butów do piwnicy. Z trocinami, rozklapanych, zasznurowanych jednako od roku 1987, z wrażeniem, że podeszwa jest tylko złudzeniem. Tych butów jest nie wiadomo z jakich przyczyn prawie milion, bo za każdym razem schodzi do piwnicy przez kuchnię na boso, tam coś wdziewa i wraca dworem zostawiając je w tej hali zwanej przedsionkiem, o rozmiarach zupełnie nie dostosowanych do tej zasobnej garderoby mojego męża.
Czasami sobie myślę, że winny temu architekt. A że naszym architektem był nasz sąsiad ulubiony, to jak Mu kiedyś tymi butami ciepnę przez te dwa ogrodzenia, to serio chłopina poczuje moją dotkliwą i nieustającą rozpacz.
Ale też skąd biedny mógł wiedzieć, że rzeczony, ten o którym tu mowa taki będzie w obuwie zaopatrzony, skoro potrafi przez dwa lata w jednej parze spodni chodzić.. No na elegancika nie wyglądał jak dom zamawiał..
A tu masz, samych butów do piwnicy cały przekrój kolorystyczny.
Raz jeden powróciwszy z przedszkola. Z dziećmi sztuk dwa. Z siatami z lidla i biedronki oraz mięsnego na rogu i tych siat sztuk 7 albo 17. Trudno określić, bo zawsze ważą tonę. I zawsze wtedy dzieci idące przed Tobą, gdy Ty z tymi siatami, zwalniają i przystają bo tyle spraw pilnych. „Ło dzieci, idźcie no szybciej bo mi ręce wyrwie!” I tak je próbuje ominąć idąc z tego auta.
Wchodzę wtedy w ten przedsionek nasz.
Ja, siaty, dzieci, kurtki, czapki, plecaki, klucze, kalosze i ta szafka z butami, nikt nie pamięta jakimi..
Ach!! Przecież ja widzę Wasze komentarze teraz. Jak je widzę!!!! 
– Jakbyś se tę szafkę posprzątała, to byś miała miejsce na buty i nie jęczała tu o nic! 
A to se zobacz, czy ty masz tam tak wszystko sprzątnięte, co by się wydawało, że takie proste..
No jakby było proste, to by było posprzątane..
Widocznie proste nie jest, albo może nie odpowiednia robota na tę chwilę właśnie. O!
I co tam jest? Ustawionych butów naszego modnisia (rozklapanych laci) par jak zwykle milionów ze sto.
Panie, w Zalando tyle nie mieli w ofercie od powstania platformy.
Ja te buty serio przez lata zbieram, układam, roznoszę we właściwe miejsca, żeby mógł wchodząc ponownie dołożyć kolejne..
Ale tak żem się wtedy wściekła, że rozchyliłam szerzej drzwi i zaczęłam je wypierdalać na dwór.
Ten zamach ręki był niezwykle istotny, na tyle duży by poczuć satysfakcję z wyrzucania, a na tyle nie maksymalny, żeby za płot nie wyleciały.
Wydupiałam je i przy każdym krzyczałam „oł jeah!!”Robiąc taneczny obrót by wziąć kolejny lać.
Bałam się, że podczas lotu mogą zmienić swoją konsystencję ze stałej na wielocząsteczkową.
I wtedy na królewskim miejscu postawiłam swoje. Świeżo wyprane białe adidaski.
Jak ten mój wielobutny parner wrócił do domu, to już ciemniało.
Dołożył kolejną parę w jakiej wrócił z crossfitu i obok położył torbę crossfitową!!
W tej przestrzeni 69 x 54. Pamiętacie?
Ta torba mnie do trumny wpędzi jak bum cyk cyk.
Na tablicy nagrobnej będzie – Leży zmarła od torby. A na wieńcu – Zżyta grupa crossfiotwa z godziny 17-ej wyraża głębokie współczucie pozostałemu na ziemskim padole koledze.
Co też dalej…?
Kiedy pojaśniało, wyszykowałam grupę szkolno – przedszkolną o wzroście do metr dwadzieścia osiem, która zamieszkuje nasz dom. W korytarzyku na szybko poczesałam Im kity, nałożyłam czapki, po całusku i pa pa. 
Otwarli drzwi a tam w rosie, mgle i przymrozku oraz szronie leżą ONI.
Różnie. Do dołu licem. Bokiem. Rozsznurowani i zwarci ciaśniej.
Jedni daleko od siebie, inni zbliżeni.
Stoją dzieci i patrzą, na tę patologię wręcz by można wysnuć z owych opowieści..
No bo Kto normalny wyrzuca mężowi buty przez próg?
I wychodzi ON. Patrzy i mówi..
– Tak mi tu to Puszku na śnieg brzydko wyrzuciłaś? Tak mi tu? Tak O? 
Potem daje mi całusa i jadą do placówek edukacyjnych, wcześniej idąc rozchichotani do auta…

I jak mi Ktoś opowiada, że mąż zapomniał kwiatów dać z tej czy innej okazji, że nie zrobił niespodzianki wyjazdowej czy kolacji nastrojowej, że on taki niedomyślny, nie romantyczny i nie taki i sraki… to ja sobie myślę… Obyś nigdy mi mój Kochany nie robił tych kolacji i niespodzianek wyjazdowych, obyś zapominał o kwiatach na ważne rocznice i o sercach na walentynki, ale żebyś zawsze dawał mi ten błogi spokój w jakim dzięki Tobie mogę żyć. Bo to jest najpiękniejsze co możesz mi dać i coś, czego dziś ludzie mają tak niewiele…

A te stare piwnicowo – garażowe lacie, obyś mi tu układał jak najdłużej. W rządku. Wychodząc poza długość sześćdziesiąt dziewięć centymetrów i zahaczając o salon. Do późnej wspólnej starości. Oby się udało.