Nie wiem ile to było lat temu… Tak na oko licząc piętnaście.
W moim domu rodzinnym. Boże Narodzenie. Choinka. Zapachy. Ciepło. Ktoś zapukał do drzwi.
Wychyliłam głowę ze swojego wtedy małego pokoiku i ujrzałam Jej twarz.
Stała w tych drzwiach. W moich drzwiach. Naszego domu. Choć przecież mieszkała już na Cyprze.
To był jeden z najpiękniejszych prezentów świątecznych w moim życiu.
Moja Kama z nami w święta. Choć wydawało mi się wtedy, że jest trzy tysiące kilometrów stąd.
Prezentem, który mocno pamiętam była też skrzynia zrobiona przez mojego Adasia w nasze pierwsze Boże Narodzenie. Szlifował, malował, w środku wykładał materiałem. I przymocował tabliczkę „czapki, szaliki, dodatki”, bo tak miałam nazwane tekturowe pudełka z Ikea.
Pamiętam też maila zaraz przed Wigilią od czytelniczki. Że dzięki temu blogowi, wycofała pozew o rozwód. Stałam na środku parkingu pod supermarketem, spadały z nieba wielkie puchate płatki śniegu.
W tym ciemnym już wieczorze, mnóstwo świateł aut. I ja czytałam tą wiadomość…
I choć te święta jeszcze nie przyszły, to ja już najpiękniejszy prezent otrzymałam.
Ponownie od mojej Kamili. Otrzymałam Jej czas, piękną pamięć i odrobinę talentu, którego ma bardzo dużo a nie ma zapału się nim dzielić…
Pozwolę sobie przytoczyć początek Jej wiadomości…
„Juluś, w związku z tym, że paczka się spóźni, a nawet kiedy już dojdzie to ani w 1/5 nie będzie taka jakbym chciała i jest mi zwyczajnie smutno z tego powodu, aby nadrobić trochę, napisałam głównie chyba dla Tosi, bo Benio jeszcze za mały 🙂 opowiadanie o psie, które jest też trochę opowiadaniem o naszej przyjaźni. Jeśli uznasz, ze jest jeszcze za mała możesz przeczytać jej za rok czy kiedy. Mam ogromną nadzieję kiedyś jeszcze spędzić święta z wami. „
Tosi i Beniowi przeczytałam przed snem. Tosia obcierała rękawem łezki.
A paczka, która ma nadejść? Bez względu na to co zawiera, lub co zawierać by mogła, nie da mi pamięci o tym darze na całe życie, jak to o kundlu opowiadanie..
Poprosiłam Gosię Gibas Grądman aby zrobiła mi choć jedną ilustrację do tej historii.
Zostawiam Wam tę opowieść Mojej Kamili na święta. Myślę, że to jedna z tych, gdzie pojawia się świąteczna magia, choć rzecz się dzieje w wakacje…
Życzę Wam moi Kochani, aby każdy z Was odnalazł szczęście i spokój w prostym życiu. I aby uwierzył, że tylko proste życie może to szczęście dać.
„Od kiedy sięgam pamięcią byłam na łańcuchu. Lato, zima, słońce czy deszcz byłam tylko ja i moja zapchlona buda. Te pchły to gryzą tak niemiłosiernie, za uszami miałam jeden wielki strup od drapania. Zamiast miski stary garnek, oblepiony resztkami jedzenia, to jedzenie też rzadko bywało psie, zazwyczaj chleb namoczony w wodzie z łyżką smalcu dla zapachu. Może być. Ważne żeby w brzuchu nie burczało. Nikt nigdy mnie nie bił, ale też nikt nigdy nie pogłaskał. Ostatni raz ktoś mnie dotykał kiedy zakładali mi obrożę z łańcuchem. Nerwowe ruchy człowieka szarpały moją szyję, choć ja merdałam ogonkiem i lizałam po rękach próbując zachęcić go do zabawy. Nie udało się. Trudno było przełykać .Pierwszej nocy w budzie było ciepło. Pachniało świeże siano. Przyśniła mi się mama, jej ciepły, puchaty brzuch, i zapach mleka. Rano ucisk obroży przypomniał smutną rzeczywistość.
Tak mijały mi pory roku, siano przestało pachnieć, buda przemakała w największe ulewy i coraz bardziej zapadała się w ziemię. Kiedy przychodziły największe mrozy, razem ze mną spały koty z sąsiedztwa. Było miło grzać się nawzajem, choć czasem zapominały się i wbijały pazury w bok podczas snu. Lepsze to niż mróz. Gospodyni wołała na mnie Aza. Tak miała na imię ta piękna pani z serialu, który oglądała czasem po południu.
Zamiast tego odpięła delikatnie moją starą, zbutwiałą obrożę i założyła mi nową, mięciutką, która zamiast łańcucha miała ładny czerwony sznurek na końcu. Tą starą zapieła na powrót, żeby wyglądało jakbym sama uciekła. Na początku nie bardzo wiedziałam co robić, Iśka mówiła „chodź, chodź” najciszej, najdelikatniej jak tylko można. Nigdy nie odchodziłam od mojej budy, wokoło niej była tylko uklepana ziemia. Pierwszy raz moje łapy poczuły trawę, potem asfalt żeby w końcu dotrzeć do domu Ines i jej rodziny. Mama czekała na nas w kuchni, kiedy weszłyśmy do domu staneła w drzwiach i patrząc na mnie załamała ręce – „co to za siedem nieszczęść!” – krzyknęła.
Potem obie wykąpały mnie i nakarmiły. Tata- żabojad wrócił z pracy późno, ale zamiast żab jadł kiełbasę z wody. Kiedy mnie zobaczył, poklepał mnie po łbie i powiedział – „No, witaj w rodzinie kundlu”.
Tej nocy po raz pierwszy spałam w domu, na miękkim posłaniu, pchły przestały gryźć. Pachniało gotowaniem i praniem. Ludzie pod tym dachem naprawdę się kochali, a teraz i ja dzieliłam tę miłość. Los się do mnie uśmiechnął, bo ta szalona dziewczyna o rudych włosach nie brzydziła się mną, moją biedą. Zobaczyła we mnie przytulną, puchatą sierść, miłość i lojalność jakie we mnie siedziały czekając by je uwolnić. To zadziwiające ile łaskawy dotyk i czuła dłoń potrafią zdziałać cudów.
Jestem najszczęśliwszym psem świata. Kundlem z rodowodem można powiedzieć. „