W drodze powrotnej, odwożąc syna na obóz piłkarski, wstąpiłam do rodziców po ogórki.
Dla siebie na zaprawianie. I właśnie tak dokładnie należałoby to nazwać – dla siebie na zaprawianie, a dla męża mego na jedzenie. Osobiście nie lubię ogórków ze słoika, ale zdarzyło mi się lubić mojego męża, więc Mu te ogórki z przyjemnością zaprawiam.
Wpadłam na chwilę na podwórko obok, do mojej siostry. Gadamy każdego dnia przez telefon, więc tych spraw codziennych wiele do nadrobienia nie miałyśmy.
Akurat wyciągnęła z piekarnika swoje chleby. Jakie Ona robi chleby… trudno to opowiedzieć.
Kroiła, a nad nimi unosiło się ciepło, nóż tarł o twardą, grubą skórę i ten dźwięk zdawał się być jak najlepszy aperitif. Okruszki tańczyły po całej kuchni w świetle wpadającego przez kuchenne drzwi słońca.
Posmarowałam grubo swojskim masłem. W środku tego lasu, w tym Jej drewnianym domku, gryzłam ten najpyszniejszy w świecie chleb, a on rozpływał się w ustach.
Grubą pajdę ciepłego jeszcze chleba. Rozpuszczone masło kapało mi między palcami i spływało na nadgarstki.
To takie dobre, móc wejść do domu siostry, a Ona częstuje Cię gorącym jeszcze chlebem.
Nie muszę czekać do przemyśleń nad swą trumną, aby wiedzieć, że to jedna z najważniejszych części mojego życia, które czynią je wyjątkowym i szczęśliwym…
Przez las mojej siostry, podwórko Prababci i wybieg dla kóz, poszłam do rodziców.
Taras był pełen kwiatów, które Mama zbiera podczas spacerów. Z niektórych z nich sypał się już mocno żółty pył i ścielił wszystko wokół.
Na stole stały naszykowane dla mnie jajka i maliny.
W wielkich koszykach obok, jeszcze większe wałówki dla dorosłych już wnuczek mieszkających w mieście. Aby ciotka podrzuciła. I jak powiedzieli zgodnie Babcia z Dziadkiem, niech mają uciechę z gołąbków, botwinki, żurku póki Babcia jeszcze żyje. Dziadek mówił to z taką dumą i zadowoleniem jakby co najmniej te gołąbki w te kapustę zawijał.
Ale potem pomyślałam, że On był dumny z Babci jaką sobie dla tych wnuków wybrał.
Usiadłam na tarasie obok Nich. W cieniu winorośli oraz odgłosach ciągników i kombajnów.
(Zostawiłam ten wpis w tym miejscu i wróciłam do niego po ponad miesiącu czasu.
Nie pamiętam zatem czego dotyczył temat rozmowy, ale adekwatnie do niego, Tato zacytował swój jeden z ulubionych fragmentów Myśliwskiego i od niego powstała moja myśl, którą chciałam zapisać.)
„Nie każdy żyje tak, jakby chciał żyć, a żyje, na ile życie żyć mu pozwala.”
Mój charakter zawsze każe wchodzić w kontrę. Rozmowy z przytakiwaniem jakoś nie są mi po drodze. Na nieszczęście niektórych, którzy lubią jak jest miło i poprawnie.
Jednakże mając nawet czasami zdanie jak mój rozmówca, zmieniam je na potrzebę rozmowy, aby wyciągnąć z owej dyskusji więcej, podrążyć głębiej.
Zatem zadałam sobie i Im pytanie czy tak faktycznie jest?
Bo nawet jeśli często powtarzam, że byt kształtuje świadomość, to ostatecznie charakter dokonuje wyboru. Ileż ludzi dostało życie, z którym można zrobić dużo albo jeszcze więcej, a ostatecznie nie żyli nim na tyle, na ile im pozwalało. Nawet byli życiem jakie dostali zniesmaczeni. Znudzeni.
Byli Ci, co dostali wiele miłości, a miłości dać nie potrafili.
Byli Ci, co dostali majątki, a majątki sprzeniewierzyli.
I Ci, którzy urodzili się w kraju bez wojny, a całe życie w konflikcie ze sobą przeżyli.
Zatem idąc po myśli pięknego nota bene cytatu, nie mogę się zgodzić. Choć bardzo bym chciała go powtarzać mając za drogowskaz, bo jego gra słów jest warta wielbienia i w swych wypowiedziach pomnażania.
Lubimy doszukiwać się sprawczości w wychowaniu. Często powtarzamy…
Że kiedy dziecko osiąga wielki sukces w grze na harfie, mówimy – rodzicie pilnowali, cisnęli, to teraz są efekty.
Kiedy dziecko zostaje kloszardem bądź dorosłym bez perspektyw, mawiają – rodzice pilnowali, cisnęli, to teraz mają.
O dziecku alkoholika, które pije mawiają, że się napatrzył, w takim domu wychowany, geny, przykład, to pije. Na Kogo innego miał wyrosnąć?
O dziecku alkoholika, który stroni od alkoholu mawiają, że się napatrzył, w takim domu wychowany, tyle zła zakosztował, to ucieka od procentów jak najdalej.
O dziecku pewnym siebie i przebojowym powiedzą, że miało wspierających rodziców to idzie przez świat jak burza.
I o dziecku przebojowym powiedzą, że idzie jak burza, bo musiało sobie samo torować drogę, ponieważ nikogo kto by je wspierał, za plecami nie miało.
Na dorobkiewiczów mówią, że się niedawno dorobili, to teraz szpanują tym co mają.
I na dorobkiewiczów też mówią, że się niedawno dorobili, swoją pracą, a nie odziedziczoną, to teraz szanują to co mają.
Powiedzą, patrz, tyle od rodziców dostała zaufania, to prawdę Im mówi.
I popatrz, tyle dostała od rodziców zaufania, to nie upilnowali i w długą poszła.
Bez względu na to jakie będą koleje losów, każda opinia podyktowana jest poglądami jednostki. Poglądy sprzyjają danej ocenie. A to wszystko nie ma żadnych zasad, stałych zależnych. Wszystko podlega tylko potrzebie mówiącego i potwierdzeniu Jego wyznań życiowych, którymi się kieruje.
Bo zarówno bogactwo można pomnożyć jak i stracić, miłość potroić albo zgubić, nałogi powtarzać albo porzucić. I tego wszystkiego wyjściową nie jest życie jakie zostało nam dane, a charakter jaki dostaliśmy w genach.
Zatem można skłaniać się ku prawdzie wypowiedzianej przez Myśliwskiego rozumiejąc to jako
– Nie każdy żyje tak, jakby żyć chciał, a żyje na ile charakter żyć mu pozwala.
Bo czyż charakter jaki dostajemy nie jest ostatecznie tym życiem właśnie…
Bo o ile walka z życiem i danym nam losem wydaje się trudna, tak tylko ten , kto próbował dokonać zmiany swojego charakteru wie, że ta walka jest najtrudniejszą i prawie zawsze przegraną. W drodze po swój lepszy, właściwszy nam charakter upadamy raz za razem uświadamiając sobie jak ułomni jesteśmy. Jak wiele już zrobiliśmy, i czujemy się silni, podczas gdy przychodzi przegrać walkę ze swoim charakterem przy czasami najdrobniejszej sprawie.
Ale ten o tym wie, kto rozpruł siebie na kawałki i nie pozostawił suchej nitki zalewając się szczerą oceną swoich nieudolności.
Kto tego nie zrobił, może myśli, że to życie jest mu winne. Otoczenie i zbiegi okoliczności.
Zatem życie jakie żyjemy, to wypadkowa charakteru, nie losu i szczęścia. Miejsca i ludzi.
Nie do jednego szczęście przyjdzie, ale jego charakter nie pozwoli mu tego zauważyć. I będzie nieszczęśliwy.
I nie do jednego przyjdzie nieszczęście, ale jego charakter nie zwróci na to uwagi. I szczęśliwym pozostanie.
Jednemu kapusta w polu zgnije, a drugi zawinie z nich dla wnucząt gołąbki.
Ktoś inny zamknie drzwi domu na klucz, a drugi pokroi przybyszowi swój ciepły jeszcze chleb…
Bo taki chleb można upiec nawet w największej biedzie i ciężkim okresie życia…
I to nie życie jakie się dostało, jest temu brakowi chleba winne…