Na wakacje przyjechał do mnie kurz.
Generalnie go nie zapraszałam. Jak co roku zresztą.
Zawsze staje w drzwiach z tymi wielkimi, wypchanymi walizami, z których aż wystają koty walające się potem pod kanapą i pyłki, które wirują w promieniach słońca, gdy tylko choć promień słońca wejdzie mi do domu.
Generalnie czują się jak u siebie, gdy tylko je wpuszczę. Dlatego co roku zamykam drzwi przed nosem i mówię donośnie – wont!
Co roku udawało mi się kurz wykurzyć.
Ale… czy w tym roku mi się nie udało, czy po prostu, zwyczajnie, nie chciało i tych drzwi biodrem dociskać i klamki do góry trzymać…
Bo on, jak nie zabarykaduje drzwi, to potrafi się w szczelinę wcisnąć i osiąść na dłużej.
Dlatego trzeba działać zdecydownie, siłą, sprytem i czasami nawet chamstwem.
Ale w te wakacje miałam wrażenie, że gdy zapukał, to było mi obojętne.
Żeby nie powiedzieć, że chyba nawet mógł się poczuć zaproszony.
A może i mu te drzwi szerzej rozwarłam, co by umiał te bagaże przepchnąć.
Za jednym razem się nie zabrał, więc stałam tak, trzymając stopą i patrząc ze spokojem i podziwem jak wnosi te pyłki, koty, okruchy, paprochy, zanieczyszczenia pyliste…
Nie miałam czasu, więc ich nie nakarmiłam, ale widziałam, że prędko się rozpakowali i każdy znalazł sobie dogodne miejsce.
Przychodziła mi czasami taka myśl do głowy, że się za bardzo rozpanoszą, że jednak podniosą mi moje nerwy i zabiorą spokój.
Ale nie stało się tak. Nawet, gdy oglądałam telewizję i ekran na chwil pare ciemniał, widziałam wówczas jak licznie siedzą przy telewizorze. Ach! Jak przy? One zajmowały cały ekran. Może były braki ich obecności w miejscach gdzie mój syn ekran popalcował.
Ale widziałam, że lada moment i tam na powrót zagoszczą.
Kiedy mieli przyjść ludzie zewnętrzni, którzy mogliby nie czuć się dobrze w dodatkowym towarzystwie kurzu, o którym nie zostali wcześniej poinformowani , mieliśmy być przecież sami, to stawiałam na zasadę – jak mnie będziesz chciał lubić, to znajdziesz do mnie drogę nawet kiedy będziesz ją musiał do mnie odkurzać.
Oczywiście w przenośni, bo odkurzacza broń boże im przy wejściu nie wręczałam.
Bo jak zaznaczyłam powyżej, kurz mi nie przeszkadzał.
Czasami piłam poranną kawę i się im przyglądałam. Tym kocim kurzom. One na mnie też łypały. Ale na początku tylko ze stresem. Potem widziały, że z każdym dniem odstawiam kubek i gdzieś łażę. No to nie czując potem mojego wzroku, lęgły się na potęgę.
Dobre warunki miały.
Czasami jak przeszłam zamaszystym krokiem obok miejsca, w którym się kotłowały, to widziałam jakby przede mną uciekały. W kąt leciały.
Ale generalnie z czasem mijających wakacyjnych dni zauważyłam, że zaczynamy żyć w symbiozie.
Zastanawiam się czy to kwestia wieku i doświadczenia, czy lata i wówczas na ten czas wszechobecnego wywalenia…
Bo wiek i doświadczenie praktycznie to samo co w czerwcu, a jednak w związku ze zbliżającą się jesienią powiedziałam Im – do wiedzenia!
Nie zapraszałam jeszcze na drugie lato, bo nie wiem czy będę się czuć jednako i na ich goszczenie znajdę miejsce i zdrowie.
Bo żeby gościć kurz, to trzeba mieć końskie zdrowie.
To kurz i jego pochodne wzmagają w człowieku nerwowość, problemy ze snem, zwiększają lęk i stres, pogarszają koncentrację, nastrój i zabierają produktywność.
Więc jeśli tyle owi goście człowiekowi zabierają, to ile trzeba mieć w sobie przestrzeni na spokój aby zezwolić im na leniwe bytowanie.
O! I ja właśnie te ogromne pokłady spokoju miałam w sobie.
Ale! Ale! Miałam w sobie, bo nic mnie nie cisnęło. Ja też miałam wakacje!
Nawet jak mnie czasami potrafili poddenerwować, gdy na mocno widocznym miejscu zebranie liczne zrobili, to zamykałam drzwi za sobą i se o! Do kina jechałam. Wracałam późnym wieczorem to i oni pokładzeni spali.
A następnego dnia już zmywarka do rozładowania, książka na dworze do przeczytania…
No jakoś my się najczęściej mijali.
Ale! Idzie jesień. Z nią moje ulubione kokoszenie się w domu i wtedy kurz z domu wykurzam!
Drzwiami, oknami, szmatą ich traktuję. Bez litości. Ale nie przejmuję się, bo wiem, że oni i tak wrócą, choćbym nie wiem jak im miotłą wtłukła. Są bez uczuć i litości. Bez honoru i godności.
Z kurzem nikt jeszcze nie wygrał. Dlatego na lato i czas wakacji postanowiłam tej bitwy nie toczyć i ich serdecznie zaprosić. Pobyli. Bez stresu.
Ale już ich spakowałam, nawet nie czekałam aż sami się jakoś zorganizują i za drzwi wystawiłam. Nie wiem czy gdzie pójdą do sąsiadów, czy z bocianami się jeszcze do Egiptu zabiorą… Nawet tam by się dobrze miały. W Egipcie wszystko zakurzone.
O! Doradzę im to następnym razem. Ale teraz, na tę nadchodzącą jesień i zimę nie chcę ich już widzieć. Teraz czas na kreatywną pracę. A do takiej muszę mieć porządek idealny.
Mój mózg wówczas jest w stanie wykonać każde zadanie…
I to chyba doświadczenie pokazuje człowiekowi, że jest czas na kurz i bez kurzu bytowanie.
Czas na wakacyjne leniuchowanie i na roboty i kreatywne zadanie.
Bo tak, jak starty po miesiącu kurz robi większą różnicę niż na bieżąco sprzątany, tak i wypoczynek najważniejszą jest częścią dobrej pracy…
Zaproście czasami kurz. Ale też i o odpowiedniej porze wygońcie! Nie dajcie swojemu umysłowi się do reszty zakurzyć. No i pamiętajcie – walizki czasami trzeba samemu im wyrzucić… Tacy to Ci są letnicy.