Tematów do posta pisanego mam w głowie kilka.
Czasami udaje mi się zdawkowo zapisać je w telefonie, aby nie uleciały po godzinie.
Ach tam, godzinie! Ulatują po pięciu minutach.
Ale siadam tu z kawą. Z samego rana. Znamy się już tyle czasu. Rany! Szmat czasu. Osiem lat.
Osiem! Wiecie jaka to już sprawdzona przyjaźń? Ile w takim czasie człowiek zdąży w drugim poznać, rozgryźć. Za ile rzeczy już może go lubić. Ile rzeczy już musi nauczyć się znosić, jeśli chce aby ta przyjaźń trwała dalej. Ile musi mu wybaczyć, a ile może oczekiwać… Choć mój niemąż mówi, że najgorzej w życiu to oczekiwać. Zatem zaprzestałam oczekiwać, że zbierze po sobie skarpety, a zaczęłam tego żądać. I sytuacja dla wszystkich jasna. Ja nie jestem rozgoryczona, że się nie domyślił, a on nie ma potem zepsutego humoru przez moje fochy, o ten właśnie brak domyślności. Jak to mawia mój Tato, gdy Mama po raz setny powtarza – Andrzej zamykaj tę szafkę jak wyciągasz szklankę. A on jej na to – Ela, ty mi tylko mów i ja już zamykam. I ona mu tak to mówi 43 lata, a on 43 lata już to robi.
Zatem siadam tu z Wami i tą kawą. I jak z przyjaciółką sobie z Wami poplotkuje.
Z dawno niewidzianym przyjacielem trzeba by odgrzebywać zaległe sprawy, dużo zaległych i jeszcze od nich zależnych. Ale my widzimy się często, to opowiem co tam w ostatnich dniach.
To zaczniemy od mojej siostry. Pojechała do Jeleniej Góry na weekend staroci w owym mieście.
Co do pogody to powinno już być przysłowie – Gdzie Justynka, tam kur.. leje.
Nawet jak jedzie dziesiąty raz z rzędu do swojego ukochanego Świnoujścia, w sam środek lata – to pada!
Ach, pada. Tam jest nawałnica. Nie ma mowy nawet o spacerze po plaży, na której mogłaby zbierać muszelki. Boję się, że gdy ta pogoda w końcu jej się trafi, to muszli zabraknie nad polskim morzem, bo taka jest prędka i robotna.
I każdy tak też Justynki żałuje. No bo się wybrało bidarstwo i znowu leje.
Jakież to mylne odczucia. Justynka nie zauważa nawet, że pada bo… Ona ma załatwiania. Ja mam wrażenie, że ona nie ma czasu żyć, bo ma załatwiania. Ba! Urodziła się po to, aby załatwiać.
Rozumiecie – pojawia się zza zakrętu tabliczka „Jelenia Góra” i ona ma od razu tam załatwiania.
No bo tak, spodnie kupiła, super, w buticzku. Nie byle jakie, oryginalne jak lubi. Ale masz! Zamek popsuty. A tu sobota, zaraz popołudnie, a jak się kupiło dziś, to trzeba jutro założyć.
Rany boskie! Znajdź krawca w sobotę popołudniu na już, w obcym mieście! Ileż trzeba wykonać telefonów, ileż rozmów, ileż podróży. Dzwoni i słyszę, że jej tchu brak, bo tak załatwia.
Jak w Świnoujściu, to od rana, a to wycieczki załatwia, a to noclegi dzieciom co nadjadą, a to kurtek zimowych na -70 stopni, bo wiadomo, że lipiec, ale jest Justyś to Bałtyk zamarza.
A, że w Świnoujściu ma załatwiania, a i tam trzeba promem kursować, to kurtki na -70 akurat w sklepach nie ma, (bo wiadomo – lato) to po lumpeksach szuka. Znalazła. Płynie zatem z powrotem. Uf, lepiej. Kaptur łeb trzyma i pod Szwecję jej łba nie wyrwało. Czasami wysyła zdjęcia. Stylizacji. Jeszcze jak rozłoży na łóżku to co widać, ale jak w ruchu ulicznym na sobie pokazuje to my rodzinnie w głowę zachodzimy czy ona szczytów z Martyną Wojciechowską nie zdobywa, bo prawie rzęsy zamarznięte i brakuje ino czekanów w rękach. Ale boje się, że podpowiem jej tutaj i za rok w sierpniu będzie w Świnoujściu czekany załatwiać. Bo wiadomo, załatwienia muszą być.
Pamiętam, jak Babcia Adela jechała autobusem do nas (ponad 30 lat temu) i autobus się zepsuł. Stali i czekali. Aż kierowca spróbuje naprawić, aż może ktoś nadjedzie. Autobus pełny. Babcia zdążyła zagadać ze wszystkimi, ale że tych załatwień mało miała, to w polu ludzi kopiących wypatrzyła i tam też poszła.
Czyli z tymi załatwieniami to po Adeli jak nic! No i po Mamie Eli. Ta to dopiero załatwia! Ale to historia na trzy tomową powieść, bo nie wiem czy jeden dzień by w brulionie spisał. No przecież ona jest u mnie i ciągle telefony, że maliny ten ma i kto chce. To obdzwania tam kto maliny chce, bo tamten ma. Potem grzyby. Potem dzwonią mówić jej gdzie kto jedzie i może kto inny chce żeby go podrzucić (wiadomo wieś mała, trudno się wyrwać). Dzwonią też ci, którzy jechać gdzie chcą, a nie wiedzą kto jedzie.
Ktoś coś znalazł i dzwoni czy Mama nie wie kto to zgubił. I Mama oczywiście wie, bo o świcie dzwonił, że zgubił i dzwoni gdyby do Mamy kto dzwonił i znalazł. I pomiędzy lepieniem u mnie pierogów (najlepszych na świcie) z serem, spacerem z dziećmi na dziesięć kilometrów, pieleniem mi ogródka załatwia praktycznie wszystko, co się w rodzinnej wsi dzieje. No a pod wieczór dzwoni Tato, że – Ela, siedzę sam na tarasie, może mi kogoś zaproś. I Ela dzwoni do Sławka, że – Sławek, idźno tam, bo Andrzej siedzi sam. Zastanawiam się jak ten świat funkcjonował bez tego ich załatwiania…?
No ale widać, że idzie pokoleniem. Adela, Ela i Justyś. Rany, Justyś, jak ja Ci dziękuję, że przejęłaś ode mnie te rolę. Jakbyś nie dała rady z tymi załatwieniami to daj znać, coś dopomogę.
Wczoraj wieczorem dzwonię do niej (no bo gadamy codziennie) i mówię – co tam Justyś? A ona mi – Jula, zadzwonię jutro i Ci poopowiadam, bo nie skończyłam tu jeszcze załatwiać.
Tak, że tak. Ten temat już załatwiłam. Obgadany.
Druga sprawa z ostatnich dni, to pyta się mnie mój konkubent – Lala, wykupiłem sobie kurs kajtserfingu, lecisz ze mną, czy zostajesz w domu z dziećmi?
I wiecie, to jest ten moment, że zastanawiasz się czy Twój mąż zwariował? Bo wiadomo, że u nas problemu, żeby sprzedać gdzieś dzieci nie ma żadnego. Bo wiadomo – Babcia Ela i Ciocia Justynka to załatwią pomiędzy załatwieniami. Czy lecę, czy zostaję se powtarzam w myślach. No pewnie, że zostaję. I jeszcze Ci w tym czasie w garażu posprzątam, motor wymyję, drwa na zimę porobię i z tortem powitalnym będę czekać w drzwiach na twój powrót. Czyli, że lecisz? – pyta on. No z chęcią, ale ja mam dużo roboty – odpowiadam mu. Weź laptop i robotę , bo ja też mam masę pracy. No to dobra, lecę – decyduję. Fajnie, bo bez Ciebie bym nie leciał – mówi, po czym idzie do pracy. I nie wiem, czy by nie leciał faktycznie, czy jak już wie, że lecę to chciał przyszpanować milością…
Kolejną istotną kwestią jest to, że fest ostatnio przyoszczędziłam, aż zaraz chyba ruszę do tkmaxx’u.
Dzieci odwozi zawsze do placówek edukacyjnych mój konkubent ulubiony. Ale, że robili oranżerię od szóstej rano, to nie chciałam go od roboty odrywać i te kilka dni poodwoziłam. No a wiadomo, będę mu teraz pół roku wypominać. Nie, że wtedy leżał, bo ciężko robił. Ale wiecie, w małżeństwie zawsze warto wypomnieć. Nie ma też limitu wypominania. Tylko wiadomo, że jakby my im, bo gdyby oni nam, to walizki spakowane. Trzeba zasady wypominania znać, jak się człowiek na związek trwały decyduje.
Wiozę te dzieci. Jak zwykle nie mam maseczki i spod byka patrzą. To ich tak jakby rękami odprowadzam, a twarz z nosem i ustami zostawiam za drzwiami. Jakie ręce przy koronawirusie mogą być długie, to nie do uwierzenia. Jadę do piekarni, żeby jakieś śniadanie im przy robocie narychtować. Jezusicku! Jaka kolejka! Na dziesięć minut stania! To se myślę, głupia nie będę – nie stoję!.
Jadę do innej. We wsi piekarni mamy siedemnaście tysięcy sześćset trzynaście. Pędzę na skraj wsi.
Tak pędzę, że mi policjant lizakiem macha. Se myślę, chłopie, czyś ty oszalał? Czyś ty dzieci rano do szkół nie odwoził, toż to wiadomo, że sytuacja niełatwa, nerwowa, napięta. Otwieram te szybkę i już do niego leję. No zostaje mi tylko śmiech, bo rzęsa nie pomalowana i gałgan na głowie. Urokiem go nie wezmę. To biorę go na głupotę. No pośmiali my się, pośmiali i mi mówi, że coś mi dać musi. No daj Panie, daj. Dzwoni mój mąż i na głośno-mówiącym mu tłumaczę, że mandat i przekroczenie o dwadzieścia. Na co policjant się włącza i mówi, żeby w domu dać żonie sto złotych bo zaoszczędziła. Bo mandat powinien być 150 a tylko 50 dostanie. Adaś zadowolony i mówi, że da.
Ogólnie do dziś nie dał. Chyba wliczył w ten wylot do Egiptu. Może zacznę częściej tak oszczędzać.
Kiedy odjeżdżam wychylam głowę z okna i mówię do policjanta – Karać, karać, nie wyróżniać, bo powiem Panu, że tu dzieci chodzą, a ludzie jeżdżą jak debile!
Potem dojeżdżam do piekarni, do której już bez maseczki mnie nie wpuszczą. Muszę zatem wywalić z auta wszystko i mieć nadzieję, że pod siedzeniami kawałek szmaty na gumkach znajdę. Po tym gdy wyciągnęłam silnik i przedmuchałam rurę wydechową, znajduję ową maseczkę w kieszeni.
Z chlebem i mandatem powracam. Jak zwycięzca. Z pożywieniem i zaoszczędzonym groszem.
Ale tak już bez żartów, to ja tych, z nadmierną prędkością w terenie zabudowanym – nienawidzę! Na szafot z nimi!
I tak, żarty żartami, a mnie rodzinne zobowiązania gonią i za jakieś załatwiania czas się wziąć.
Ostatni łyk kawy i się rozchodzimy.
Lubię tak z Wami posiedzieć. Fajnie to sobie załatwiliśmy.
Jeju ależ się ubawiłam przy tej kawie, odrazu lepszy poranek w poniedziałek, pozdrawiam serdecznie
Julka- bardzo uśmiałam się oczywiście czytając. Ale tak sobie potem pomyślałem, że masz nieslychany dar dostrzegania i wydłubywania z codzienności tych momentów, które potem pięknie opisujesz, doprowadzając nas, czytelniczki do łez wzruszenia lub śmiechu aż brzuch boli. Bo my wtedy przeważnie, kiwamy głowami i myslimy” no tak, no przecież znam to, takie chwile są też w moim życiu, tylko gdzieś mijają niezauwazone, ale znam to znam!”
I uważam, że jesteś mistrzem w, nie wiem, może tak modnym ” byciu tu i teraz”? Bo trzeba naprawdę dużo uwaznosci aby zauważyć i wyłuskać takie sceny jak ta z Tatą wyjmujacym szklanki z szafki. Myślę, że to cechuje prawdziwych ludzi pióra. Dziekuje Ci za te perełki, którymi się z nami dzielisz!!!
Jezu słodki, ja bym tak mogla z Tobą codziennie przy tej kawie… i tylko słuchac, słuchać, albo czytać chociaż…
Bardzo, bardzo❤❤
Matko, ja z tą Justyś mogłabym się zaprzyjaźnić, bo ja też w rodzinie od załatwiania jestem. Czasem mózg mi od tego załatwiania puchnie. Dobrze że brak internetu mam chwilowy w pracy to se poczytam.
Ja to Cię Julka nieprzerwanie od lat uwielbiam 😉
Ja już przy drugiej kawie, w lekkim zatrzymaniu w trakcie załatwiania, a jakże 🙂 My chyba wszystkie kobiety tak mamy, że ciągle i często te załatwiania mamy przeróżne i te drobne i ważniejsze. Ja to ogólnie lubię i już przyzwyczajona jestem, że to ja załatwiam, a nie mój małżon szanowny ale czasem mnie nerw bierze, że on jakoś tego załatwiania nie ma tyle na głowie, tylko wykonuje, co mu podpowiem luz zarządzę.
Miłego dnia kobiety kochane i muszę się Julka od Ciebie nauczyć tego gadania z policjantami 🙂
uwielbiam…!to sztuka żeby tak pisac niezwykle o zwykłym!
P.S.w końcu dorwałam się do serialu Outlander…matulu jakie to piękne!!!
Ależ ja się dziś z Tobą uśmiałam 🙂 a teraz wracamy do pracy. Dobrego dnia
No ja akurat ta kawe w reku tez mialam. Pomimo, ze w pracy (i szef jeszcze o dziwo tego bloga mi nie zablokowal, bo przeciez po polsku, to nie wyczail jeszcze) wchodze na ta Twoja stronke i sie po ciuchu usmialam (bo programistow pelno naokolo, a ja musze udawac, ze przeciez pracuje rzetelnie w skupieniu). Szalona wariatka jestes, wiesz Jula!!! Nie zmieniaj sie nam. I pisz przy tej kawie, a ja przy kawie bede czytac z 'bananem’ na ustach. Kocham XOXO
Kocham!
🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣😘
Uwielbiam Cię 🙂
Juluś – przyjaciółko ma – dziękuję za każdą literkę ❤
Ino Ty se do tych Egiptów całych, narychtuj jaki tusz, co byś gryfnie tam wyglądała. Taka frela na wielbądzie, musi se fotkę strzelić czy przy innym basenie jakimś.
Całuje, jak pocałować? gdy wargi w uśmiechu rozciągnięte, musze te facjatę uspokoić i usteczka w dziubasek ułożyć.
Ale się uśmiałam… Ty to potrafisz pisać. Dziekuje🖤
Uwielbiam.
Faktycznie, rozmowa jak z przyjacielem :))) cudowna….dzięki Julio, od razu dzień nabiera innych barw 🙂 A my dzisiaj z mężulkiem 13 rocznicę ślubu obchodzimy :)) to tak ode mnie…z naszych nowinek 😉 :*
Dzięki Juluś za świetny tekst!!! Doskonale piszesz 😍
Dobrego dnia, też idę załatwiać
Proszę o więcej. Uwielbiam do Ciebie zaglądać, podglądać i fajnie poczytać. No dzisiaj uśmiałam się. Przydało mi się to bardzo bardzo.. Dziękuję i ściskam 🙂
Twój wpis zaczęłam czytałac na głos mężowi od momentu skarpet Niemęża Twojego. Roześmiałam się w głos kiedy zaczął się wątek o wypominanie. Właśnie wczoraj mój Ideał zarzucił mi, że jak zacznę to do siódmego pokolenia. Uf jak dobrze, myślałam, że tylko ja tak mam, a tak można założyć klub. Super ta kawka z Tobą, uśmiech od ucha do ucha😊, a na mandacie też mi się udało zaoszczędzić, na bluzeczkę, i to kiedy karany był mąż, a ja pasażerem byłam, a z policjantem załatwiłam🙂Swoją drogą dobrze wiedzieć, że ten deszcz w Świnoujściu to sprawka Twojej siostry od razu jakoś raźniej 🥰 Pozdrawiam Eka
Julka, ale się uśmiałam, Ty to masz dryg do pisania. Z tym poszukiwaniem maseczki w aucie i z tym oszczędzaniem, to sztos 🙂 I od razu lepszy dzień dzisiaj, czekam na kolejne wpisy.
Ja wprost kocham Twój słowotwórczy bałagan w życiu i w głowie jak na pisarkę przystało …:)