Od kiedy pamiętam w moim rodzinnym domu skrzypiały drzwi wejściowe.
Nie tak zaraz pierwsze, ale drugie, już po małym korytarzyku, w którym ściąga się buty.
Dziś sobie myślę, że to skrzypienie było pewnego rodzaju dzwonkiem, który choćby był naprawdę, i tak nikt by go nie zauważał, a już na pewno nie pragnął naciskał. Oni wszyscy traktowali te drzwi jak dzwonek, a jak skrzypiały za mało, to od progu nawoływali – Elaaaaa!
Jako dziecko nie zauważałam tego, że dom nasz jest pełen ludzi. Było to dla mnie czymś nadzwyczaj oczywistym. Ludzie w domu, tak jak i w domu stół i łóżko. Nieodłączna część tego budynku.
Nigdy nie dorobiliśmy się nowego auta, ani nawet w połowie nowego. Zawsze coś rdzewiało i huczało.
Ale za to nigdy nie brakowało obiadu czy kolacji dla pełnego ludzi domostwa. A i na śniadania nie raz przychodził kto ze wsi, albo przejazdem, co rano wcześnie w mleczarni coś załatwiał.
Materacy było kilka. Bo ileż to razy w jedną, dwie chwilę, kilkanaście osób się na tę noc nazbierało.
Nie pamiętam aby mojej Mamie to kiedykolwiek przeszkadzało. A przecież to Ona szykowała jedzenie, pościele, a i po siódmej rano do pracy wychodziła. Kiedy ten dom pełen gości budził się rano, w kuchni już śniadanie stało gotowe. Dziś wiem, że pewnie nie raz w środku nie wiedziała jak połapać koniec z końcem tych obowiązków, ale nigdy nie dała po sobie poznać. No chyba, że przeganiała nas z kuchni, żeby zdążyć z obiadem z dwóch dań i deserem podczas dwugodzinnej przerwy w swoim sklepiku.
Obiad dostawał każdy Kto nadjechał w sprawie pilnej lub błachej. Ksiądz co to po listewki do warsztatu Taty podjechał i głosiciele świadków Jehowy się na strawę wołało, bo jak chodzą cały dzień to na pewno wygłodnieli. Kompot ze szklanką na stole stał zawsze. I drzwi otwarte. Żeby ten kto przez te skrzypiące drzwi wejdzie, a nikogo nie zastanie, mógł pragnienie ugasić. Nie dziwiło zatem, gdy się do domu wbiegło, a tam kto przy stole w kuchni siedział i czekał aż domownicy wrócą…
Myślę, że nawet wojny nie oddalały ludzi od siebie tak, jak oddziela dziś strach, jaki został przy pandemii nam podany…
Ludzi goniący za dobrobytem już i tak czasu na spotkania i drugiego człowieka mieli mało…
Dziś często wygodnym staje się wytłumaczenie o izolowaniu. Strach nam zasiany.
W Ameryce rok temu na wizytę lekarską u psychologa czy psychiatry czekało się tydzień, dziś czeka się cztery miesiące. Odważę się stwierdzić, że o wiele więcej śmierci owa pandemia zabierze przez ludzki strach niż przez wirusa, który wraz z sobą niesie. Ilość ludzi jaką dookoła znam i która bierze leki na nerwicę wywołaną pandemią jest przerażająca…
Częścią tej choroby duszy nie ciała jest dodatkowo owa samotność.
Nie możliwość wyjścia do restauracji i kina. Nie. To owa samotność. Kolację można zjeść i przy swoim stole. Film obejrzeć na swoim monitorze. Jednak jednego zastąpić się nie da… Ludzi.
Ich nie zastąpią aplikacje i komunikatory.
Moje poglądy na temat wszystkiego co się teraz wokół dzieje są dość kontrowersyjne, a kontrowersja to ostatnie o czym chciałabym pisać… Dlatego szanując wszystkie poglądy i obostrzenia chcę powiedzieć, że wciąż można zaprosić sąsiada na lampkę wina wieczorem. Że do dzieci mogą przyjść inne dzieci po lekcjach. Że można zrobić babski spacer wieczorem z grzanym winem w termosie.
Bardziej od strachu przed spotkaniami przeraża mnie lenistwo! Ileż ja się napatrzyłam na tę Mamę moją, która o trzeciej w nocy sprzątała ze stołu, a o szóstej wstawała do pracy. Ona zawsze miała uśmiech na twarzy! Dziś goście umówieni mają przyjść na osiemnastą i nerwy! W moim rodzinnym domu nikt nigdy nie był umówiony. Do dziś nie jest. Ludzie już dawno zaprzestali czerpać czystą radość z odwiedzin innego człowieka… Poprzez pandemię zaniechali tych rytuałów całkowicie.
Klęska. Klęska człowieczeństwa wisi nad nami. Samotność. Rozdzierająca od środka samotność tłumaczona obostrzeniami. Wygoda. Egoistyczna wygoda, która niepostrzeżenie prowadzi nas do rozszarpywania ciała i ducha na strzępy. Bo w wysprzątanym domu, z samym sobą można tylko czekać na powolną śmierć… Tłumaczymy się latami swoimi rodzajami osobowości, które trzymają nas na dystans… Nie wiedząc, że ten dystans pogrąża nasze nerwice i depresje jeszcze głębiej… I głębiej…
A recepta jest prosta.. Wystarczy wyjść do ludzi. Ale wcześniej zaprosić do siebie. Tak to działa.
Czy mnie się chce? Czy mnie się zawsze chce? Nie. Zawsze się chce mojej Mamie. Jest moim niedoścignionym wzorem. Czasami Tosia pyta czy może zaprosić koleżankę, a ja odpowiadam, że od czterech dni każde popołudnie nasz dom jest pełen dzieci, dlatego dziś błagam o ciche popołudnie.
Tak, to część życia. Spokój i potrzeba spokoju. Ale o wiele większą i konieczną częścią są ludzie.
A ludzie jak wszystko potrafią udręczyć. Jeśli tylko uświadomisz sobie, że nie musisz ich zmieniać, nie musisz im udowadniać swojej racji, swojego sposobu na życie, zaakceptujesz ich wady, to stają się nie tyle znośni, co całkowicie piękni w swojej jakże indywidualnej aurze.
Bo jeśli myślisz o wadach innych, pomyśl jakże Ty sam bywasz wadliwy…
Mama mawia, że jeśli chciałaby w swoim życiu zostawić tych z małą ilością wad, to nie zostałby nikt. A ona od tego świata bez ludzi, woli ich miliony wad. I jak twierdzi, nie zauważa ich jeśli nie poświęca im czasu na ich analizowanie.
Mama też mówi, że z ludźmi się umawia konkretnie. Że jeśli masz na prędce rzucić słowo – spotkajmy się, albo musimy się zgadać – to lepiej nie wypowiadać tego wcale. Powtarza – z ludźmi konkretnie. Dzień i godzina.
Czasami sobie myślę, że wysprzątam dom, tak na błysk, wykąpię się i położę na kanapie z książką.
Odrywając od niej wzrok będę mogła cieszyć się tym widokiem lśniącego wnętrza…
Ale prawda jest taka, że kiedy już skończę myć podłogi, to idę do mojego męża i mówię – Kogo by tu dziś zaprosić?
I nagle te czyste blaty pokrywają się produktami i naczyniami…
Potem rozlanymi przez dzieci napojami czy stołami pełnymi kruszek po pizzy kręconej w powietrzu.
Kiedy zamykamy wieczorem drzwi naszego domu, który przed chwilą pełen był dźwięków, rozmów i ruchu, oboje wiemy, że po to go budowaliśmy. Aby żył. I ta myśl przez zaśnięciem – ależ było fajnie.
Tego wieczora, zanim pójdę spać sprzątam sobie te kuchnię, salon i wiem, czuję, że zgromadziłam w swoim życiu takich ludzi, którzy w następną sobotę zaproszą mnie do siebie. Następną albo tę za miesiąc. Nie ma to znaczenia większego. Niebawem po prostu. I wtedy mnie się uda zachować względny ład po sobotnim sprzątaniu. Bo inaczej moglibyśmy wszyscy siedzieć w swoje soboty i niedziele w ciszy, spokoju i porządku. W tej samej wtedy ciszy i spokoju się potem umiera.
W tej ciszy najlepiej słychać swoje cierpienie. To cierpienie ma miejsce aby rozpościerać swoje ramiona tworząc Ci coraz szerszą klatkę. Jej szerokość daje złudzenie, że jesteś wolna. Kiedy zrozumiesz, że jest to zaledwie poczucie pozornej wolności a nie realna swoboda, jest już najczęściej za późno.
W samotności człowiek rozkłada na drobne każde swoje potknięcie, każde nieszczęście, kompleks i tęsknotę. W samotności nie pozbędziesz się tego co boli. Tylko drugi człowiek może wziąć na kark Twój ciężar i pomóc Ci go nieść. Ludzie wciąż tego nie potrafią zrozumieć. Wszystko chcieliby zrobić sami.
Oddzielić się od społeczeństwa. Być bez obowiązków wobec drugiego człowieka.
A przecież badania w Szwecji udowodniły, że samowystarczalność prowadzi do rozbicia rodzin, do okaleczenia zmysłów odpowiedzialnych za uczucia. Tylko nierozerwalne połączenie zależnych od siebie istnień, pokoleń może uczynić życie pełnym i szczęśliwym.
Wyłączając skrajności, w których oderwanie się od korzenia jest koniecznością aby przetrwać.
To, że nie mamy dziś możliwości wyjścia na koncert, nie zabiera nam różnorakich okoliczności w których możemy posłuchać muzyki z drugim człowiekiem. Wystarczy wyjść przed dom z głośnikiem. I usiąść na ławce przy płocie z sąsiadem. U nas taka właśnie po to powstała. Czasami słyszę jak mój mąż z sąsiadami – najlepszymi kumplami zasiadają i śpiewają. Uwierzcie mi, że w organizmie człowieka zachodzą wtedy dokładnie takie same wybuchy hormonów szczęścia, co na koncercie na stadionie narodowym. Choć oni siedzą pomiędzy nawłocią i chodzącymi w tej nawłoci bażantami.
Nie dajcie się moi Kochani. Nie tyle wirusowi co samotności, strachowi i wygodzie.
Wirus kiedyś minie, a Twoje życie zostanie. Nie pozwól abyś został w zgliszczach społecznych, swoich nerwic, depresji i lęków.
Nie, jeśli się boisz epidemii, nie musisz organizować wielkiego balu w swoim domu. Ale pamiętaj aby prawie codziennie zabiegać o ludzi. Pogadać przy płocie, iść z nimi na spacer, jechać nad rzekę.
Mój dom od początku pandemii jest pełen ludzi. Głupota? Nie wiem. Co ma być to będzie.
Jestem pewna, że zamknięcie drzwi przed ludźmi zabiłoby mnie szybciej i dotkliwiej niż wirus który krąży. Owa epidemia może mnie uśmiercić, co do czego pewności nie ma, albo odwiedzić (jesteśmy po), brak ludzi i samotność uśmierci mnie z pewnością…
Uważajcie na siebie jeśli macie taką potrzebę, rozumiem ją. Sama mam w sobie ogromną ilość lęków i obaw w stosunku do życia, ale innych jego aspektów i kwestii. Szanuje Wasz lęk.
Ale proszę o jedno. Nie uciekajcie przed ludźmi. Bo te cztery miesiące na wizytę u psychologa może okazać się terminem odrobinę za długim…
Z moją Mamą ciężko pogadać przez telefon, bo gdy dzwoni to siada często na werandzie, a dom ich stoi na skrzyżowaniu dwóch dróg. Pomiędzy tą rozmową co chwila słyszę jak odsuwa słuchawkę od ust i nawołuje – Marynia, chodź no! (bo Marynia akurat jedzie na rowerze). Albo – Przywiózłbyś mi tam grzybów jak jedziesz (bo Marek na targ jedzie). Też – Justynka, przyjdź no do mnie jak będziesz wracać, dam Wam obiadu (bo Justynka do szkoły jedzie).
Na tym tarasie nawet jak siedzi sama, to jakby w centrum dowodzenia siedziała. I mam wrażenie, że więcej potrafi tam załatwić niż najbardziej wpływowy polityk z układami.
Wiecie dlaczego? Bo to od zawsze był dom pełen ludzi.
Pieniądze potrafią załatwić wiele, ale to ludzie potrafią załatwić wszystko.
Moi rodzice nie chowają pieniędzy ani za obrazem ani w bankach, ale dorobili się życia, którego na łożu śmierci pozazdrości im każdy. Bo dopiero wtedy człowiek uświadamia sobie, co w tym życiu miał sens i o co warto było dbać…
Moi rodzice dbają o kompot na stole i szklankę obok. O ilość gołąbków na patelni. Aby zawsze było dla tego, który stanie w drzwiach. Kimkolwiek jest i bez względu na to czy głodny. Jeśli nie głodny to Mama mu szybko wytłumaczy, że głodny, ale jeszcze tego nie czuje.
A to prawda. Kiedy siada się przy Ich kuchennym stole, człowiek staje się głodny. Głodny Ich sposobu na życie…
Amen, tyle tylko mogę Julio napisać. 💚 Piękny tekst, sama prawda o tych dziwnych czasach… Ściskam serdecznie i ślę pozdrowienia dla rodzinki ze szczególnym uwzględnieniem Szanownych Rodziców 🥰
P. S w kwietniu mija rok, jak przerażenie i lęk niewyobrażalny początku pandemii spowodował śmierć mojej mamy… A miała tylko 66 lat…
Wiesz, czytam ten post i myślę o Dziewczynach, z którymi pracuję. Wykonujemy dość specyficzną pracę i myślę sobie, że potrzebne są nam pewne cechy charakteru: empatia, wrażliwość, otwarcie na drugiego człowieka. I choć czasem narzekniemy sobie, że zarabiać byśmy więcej mogły, że styrane jesteśmy po całym dniu, bo korba była totalna, to te Dziewczyny wzbudzają we mnie niesamowitą wdzięczność za moją pracę. Za to miejsce. Za ich mądrość. I te wszystkie moje narzekania tracą sens gdy o tym pomyślę. Potrafimy i w pracy, potrafimy i na piwo. Tak wiele się od nich nauczyłam. Ludzie to wszystko. Masz rację 🙂
Dziękuję ,spłakałam się czytając bo ubrane w słowa moje myśli, że to w ludziach siła i mam co mężowi wydrukować do poczytania 😊 dziękuję
Aguś, to ja dziękuję Ci pięknie :*
Piękny wpis. Juleńko czasem w Twoich wpisach przewija się temat nerwicy. Piszesz tak jakbyś doskonale znała ten temat mimo że nie mówisz o tym wprost. Przepraszam jeśli to zbyt osobiste i może nie masz ochoty wcale o tym mówić pisać ale myślę że jesteś tą osobą która dalaby innym siłę w tym temacie❤
Julio, dobrze, że Jesteś!
To tekst do którego będę wracać wiele dni.. tak bardzo prawdziwy i poruszający emocje. Ja się boje wirusa , mam małe dziecko a wiem jak potrafi człowieka sponiewierać i zwyczajnie się boje o córkę , w sensie kto się nią zajmie jak mi sił braknie , ale zawsze można isc na spacer z koleżankami i grzańca po wrocławskim rynku 😊 bardzo lubię ciszę i lubię być sama , ale ludzie są bardzo ważni w życiu wiec warto dążyć do równowagi w tej kwestii. Dziękuje za to ze piszesz i jesteś taka cudna inspiracja ! Przede wszystkim do tego żeby kopnąć wewnętrznego lenia w tyłek ,wstać i zrobić coś pożytecznego 😉 pozdrawiam Monika
Woow, piękne słowa, prawdziwego życia. Twoja mama to anioł. Wiesz, niesamowite, że są osoby na tym świecie przepełnione empatią do drugiego człowieka. Ja też jestem otwarta na ludzi w moim domu, i zauważyłam jak wielu zamyka drzwi przed innymi w tych dziwnych czasach. Obecnie modne stało się umawianie na kiedyś tam o konkretnej godzinie, a najczęściej jak minie pandemia…
Julia!jak ja Ci dziękuję za ten wpis i za tyle lat bloga to Ty nawet nie wiesz(…),w wielu trudnych dla mnie momentach byłaś i jestes odskocznia od nerwów i stresów dnia codziennego…pandemia psychicznie daje nam wszystkim w kosc,ja po raz pierwszy zaliczyłam klasyczny atak paniki:(gdy mi zle to myślę sobie,że gdzieś tam jest sobie taka rodzina jak Twoja i takie domy pełne ciepla i spragnione drugiego człowieka i od razu lepiej mi na sercu,dziekuje:)p.s.i nie wiem czy to możliwe,ale chyba pod koniec sierpnia gdy bylam z mężem i dzieciakami w Ciechocinku na wyjeździe rocznicowym widzialam Twojego Tatę jak zmierzał na dancing albo był to Jego brat blizniak;)pozdrawiam Cie i sciskam i jeszcze raz dziękuję!-Twoja wierna czytelniczka
Natalko, tak! To mógł być mój Tato. W sanatorium była moja Mama, ale oni mają taki schemat, że potem na ostatni tydzień do siebie jadą. I Tata pojechał po Mamę i tam zostali jeszcze tydzień. Zatem mógł to być mój Tato, bo taki właśnie termin to był.
Mogłaś podejść, pewnie by się ucieszył. Oni kochają moich czytelników, Wasze komentarze. Często o tym mówią.
Trzymam kciuki aby ataki nie wróciły. To paskudne robactwo, które da się wyplenić tylko pracą nad swoim myśleniem. Cierpliwym i konsekwentnym. Ściskam :*
Świat jest jednak mały;)myslalam żeby zagadać,ale tak jakoś się zawstydziłam;)ale Meza z radością poinformowałam kto to idzie;)pozdrow tatę,Twoje czytelniczki jak widać sa na każdym rogu:)usciski!
„Jeśli nie głodny to Mama mu szybko wytłumaczy, że głodny, ale jeszcze tego nie czuje”
O! Moja Mama też tak umiała. Stali bywalcy naszego domu wiedzieli, że talerza należy pilnować. Bo chwila nieuwagi i Kazia gorącego doleje…albo co lepszy kąsek na talerz podrzuci.
B.
Julia, ja nie wiem jak Ty to robisz? Tyle już postów, tyle tematów omówionych, tyle mądrych rad i sposobów na dobre życie. Kiedy już się wydaje, że w sumie już wszystko jest omówione i jasne, Ty znowu poruszasz taki temat, ubierasz w mądre słowa takie myśli, że wychodzi kolejny piękny tekst, z którym nie sposób się nie zgodzić. Masz cudowny dar dostrzegania piękna życia, dziękuję, że możemy się uczyć od Ciebie.
Mnie przez te lata, to powinien kark rozboleć od potakiwań Ju.
Wiesz że padliśmy, wiesz że nas położyło, ale ludzie byli, no pod płotem byli, na tym płocie wieszali. To jak mnie wypuścili to ja do nich, z tulipanami, a jak mnie zobaczyli ponoć kilka kilo mniejszą, to nie że w progu te kwiaty odbierali. Tylko siadaj tu masz sernik a tu masz ciasta z karmelem. Ja tak się z Tobą zgadzam, ja tak to zdanie celebruje, to twoje „bez ludzi nic”.
Twój głos ważny, bo czasem gdy się człowiek waha, albo pogubi, i ktoś klepnie w ramię, pokaże placem o tam idź i tak zrób, to jakby nowe życie podarował. Niech Ci się zawsze chce.
Doskonały tekst , tak bardzo się z nim zgadzam tylko zastosować nie potrafię.
Dziś usłyszałam w TV , że przez ten rok na koronawirusa zmarło 45 tyś ludzi – dużo fakt , ale podano również liczbę zgonów spowodowanych nowotworem – to 100 tyś osób , więc gdzie jest prawdziwa pandemia ? Nie tam gdzie podają .
Na wolnym powietrzu nie noszę maseczki , zakładam tylko wchodząc do sklepów i tylko z tego powodu aby zapewnić komfort tym , którzy robią w tym samym czasie zakupy , nie ze względu na siebie .
Pracuję w sklepie odzieżowym i tu przez osiem godzin nie używam maseczki .
Nie zachorowałam . W tym roku nawet banalne przeziębienie ominęło mnie i mojego męża , który rokrocznie się rozkładał .
Żadna z moich koleżanek sklepowych , czy to supermarketowych czy butikowych nie chorowała . Nie znamy nikogo kto chorował.
Może dwie 'pandemie’ są obok siebie? Bo to, że z powodu nowotworów zmarło 100 tys. to nie znaczy, że z powodu covid nie zmarło połowę tej liczby. Ja noszę maseczkę wszędzie tam, gdzie jest to obowiązkowe i nazywam to odpowiedzialnością społeczną. Noszę, bo troszczę się o swoich bliskich i o tych, których nie znam. Izoluję się, nie z lenistwa czy niechciejstwa, ale dlatego że jestem na ludzi otwarta i są dla mnie bardzo ważni, a niektórzy najważniejsi. Doceniam wszystkich tych, którzy wierzą lub nie wierzą w pandemię, ale skrupulatnie noszą maseczki, myją ręce, choć to niewygodne ograniczają kontakt. Każdym tym gestem chronicie moich bliskich, tych których znam i tych jeszcze nieznanych, „ludzi bez których nic”. Dziękuję tym.
Dorotko, piękne słowa. Doceniam, szanuję.
Ja noszę maseczkę dla świętego spokoju. Żeby nie drażnić ludzi, nie irytować, nie wzbudzać niepotrzebnych rozmów na temat covida.
Spokój zawsze najważniejszy 🙂
A ja znam, chorował mój mąż i ja . Mąż bardzo ciężko. Nie rozumiem tego argumentu, że ja nie chorowałam i nie znam nikogo kto chorował. Krótkowzroczne i bezmyślne.
Ewa, a ja rozumiem, bo na początku i przez długi czas też nie było dookoła nas nikogo kto choruje.
I też tak mówiła, bo to była prawda. Nie znałam nikogo kto chorował.
A u mnie w domu ludzie są jak dobry wirus…przychodzą, wyjadają wszystko z lodówki, z grządki…. pospią sobie, poleżą, pogadają co im na sercu leży i slina na język przyniesie i idą dalej …
Czasem im skarpetki pożycze lub jeansy z błota przepiorę.
Taka sytuacja:
Wracam z pracy.Do lodówki zagląda chuda piegowata dziewczyna.
Włosy zasłaniają całą jej twarz.
-Dobry był ten Pani obiad.
Jestem Ania .Przyjechałam na wakacje do mamy z Opola.Chodze z Pani córką na półkolonie.
-Hmmm….na zdrowie dziecko.Cieszę się że Ci smakowałao….
Zrobię sobie sobie kanapkę….
Inna zajezdza do mnie na rowerze z reklamówką….-Ciocia zadzwoń do mamy że u Ciebie spie!
I jak tu ludzi nie uwielbiać!
o tak!!! To model życia jaki pamiętam z domu rodzinnego i jaki kocham, wielbię i popieram.
Cudnie Joasiu :*
Tez uwielbiam mieć ludzi wokół, przyjaciele są jak taka sieć… dobrze jest się czuć częścią czegoś większego. Ponad połowa moich znajomych chorowała… cześć straciła węch i smak na długie tygodnie, cześć była długo osłabiona i nie mogla normalnie pracować. Inni relatywnie spoko przeszli. My na szczęście nie, tez mamy małe dziecko, martwiliśmy się, ze w przypadku choroby i kwarantanny byłoby nam mega ciężko. Przerzuciliśmy się na spacery ze znajomymi, odpuściliśmy wesela, ale kontakt ze wszystkimi pozostał 🙂 Może pojawił się Skype jako alternatywa dla kawy. Trzeba znaleźć słuszny balans, nie udawać, ze covida nie ma, ale tez nie pozwalać zamykać wszystkich w domu i ograniczać dostęp do szpitalu ze względu na niego… Trudne czasy po prostu…. Kilkoro moich znajomych straciło dziadków przez covida. Ale straciliśmy tez przyjaciela przez depresję
Madziu, tak pięknie obiektywny i spójny tekst. Tak dużo w nim zrozumienia dla każdej ze stron, racjonalnego podejścia do sprawy.
Bardzo Ci gratuluję tak mądrej głowy 🙂 :*
Całuję :*
Mądry tekst…, ale trudno się nie bać, kiedy w biurze Koledze zza ściany umarł na COVIDA Szwagier i zza tej samej ściany Koleżance Brat… Zachorowania, kwarantanny, dezynfekcje pomieszczeń to już prawie „norma”…. Trudno się nie bać jeśli się nie ma stabilizacji finansowej, trudno się nie bać, kiedy masz jeszcze dzieci do wychowania, a najbliższa rodzina zalicza się do seniorów…Trudno się nie bać, kiedy się mieszka ze schorowaną Mama i trudno się nie bać ewentualnego poczucia winy…
Rozumiem Twój strach. Szanuję go i nie przekreślam. Nie nazywam błędnym. Wręcz przeciwnie.
Każdy z nas ma tak, że boi się czegoś innego. I ja właśnie tak mam… że covid nie przeraża mnie nawet w jednej setnej tak, jak rak czy wypadek samochodowy…
Julio, Ty to masz odwage tak pisac bez filtra. Jest pandemia, a ty nam mowisz aby otwierac sie na ludzi! I pieknie, bo co to za zycie, bez drugiego czlowieka?! Osobiscie zupelnie nie umie zabarykadowac sie w domu i czekac….Ale na co? Na koniec pandemii? Na koniec zycia? Wiec przyjmujemy kolezanki i kolegow naszych dzieci, przyjmujemy znajomych, rodzine…Czesto sobotnie obiady koncza sie w niedziele wieczorem, bo tak nam dobrze razem, ze nikomu nie chce sie wracac do siebie…I dzięki takim spotkaniom w ogole nie cierpimy z powodu ograniczenia wolnosci. Nie pojdziemy do kina, na obiad do restauracji, nie wiemy gdzie i kiedy na jakies wakacje….Ale zupelnie nie koncentrujemy sie na tym, czego nie mamy czy nie mozemy zrobic! Mamy zrdowie, prace, zyczliwych przyjaciol…Zycie moze byc piekne, tylko musimy sie troszeczke o to postarac!
Edytko, napisałaś kwintesencję tego co w mojej głowie.
pięknie brzmi Twoje życie.
Ściskam Cię mocno i dziękuję za te słowa :*
Jak zawsze trafiasz w punkt. Mam takie samo podejście do pandemii, moim zdaniem więcej szkody robi ludziom ciągłe straszenie-z każdej strony, jakby życie nie dość było stresujące. Moja introwertyczna natura często powoduje to, że mam dość ludzi. Ale jak się zamykam w domu-wysprzątanym ale przez to cichym i pustym, to okazuje sie że wcale nie jest mi lepiej. Czasami zmuszam się żeby wyjść z domu chociaż kanapa mi aż pachnie- nigdy nie jest to błąd, zawsze czuje się ze sobą lżej. Grunt, to wybieranie właściwych ludzi-nie takich -parafrazując Monikę, Rachel i Phoebe z Przyjaciół-” którzy zabierają nam wiatr”-ale tych dających dobrą energię. Mam ukochanego wujka, który zawsze był dusza towarzystwa. Z uwagi na szereg chorób wspólistniejących praktycznie zamknął się w domu ze strachu przed Covid19. Nie oceniam jego wyboru ale nie mieści mi się w głowie jak on się musi teraz czuć-człowiek, który jednego wieczoru nie mógł wytrzymać bez odwiedzin u rodziny lub znajomych-zamknięty w domu od kilku miesięcy. Latem mieliśmy na głowie przeprowadzkę, sesje egzaminacyjną i ogólny hardcore. Na 6 miesięcy musieliśmy (we troje) zamieszkać w naszej letniej kuchni-36 m2 zanim dokończymy dom. Do tego przetwory, soki, ogródek-podpierałam się nosem. Nie było dnia , żeby nas ktoś nie odwiedził, nie dało się nadążyć z zamiataniem piachu z podłogi, we wrześniu dołączył do nas jeszcze szczeniak…było trudno, męcząco i głośno, ale cieszy mnie to, że ludzie chcą nas odwiedzać. Zwłaszcza, że na świecie tyle złości, pretensji, żalów…
Tak, bo to chodzenie dookoła domu pełnego życia, ludzi i działania jest nie raz tak męczące. Człowiek tyle przekleństw czasami pod nosem narzuca, ale kiedy stawia się to na szali, to dla mnie zawsze wygrywa te ruch, gwar i rozmowy.
Ileż razy ja planuje że sama, że spokój a potem myślę kogo by tu…
Czasami też czekam na wyjazd na imprezę a przed wyjściem wymyślam wszystko aby zostać w domu.
Oczywiście, że tak jest.
Ale człowiek i spotkania zawsze wygrywają 🙂
Ściskam Cię najmocniej i wspieram :*
A ja myślę, że każdy jest inny i potrzebuje czegoś innego. Nie ma nic złego w samotności, jeśli ktoś ją lubi. Upadkiem człowieczeństwa nie jest to, że w piątkowy wieczór lubię zawinąć się w koc i czytać dobrą książkę zamiast wyjść do ludzi. Albo to, że sobotnie wieczory spędzamy razem z mężem, oglądając filmy, pijąc wino. Nie mamy wielu przyjaciół, za to tych kilkoro sprawdzonych. Widujemy się może raz, dwa razy w miesiącu i dobrze nam z tym. Uwielbiamy nasz dom, uwielbiamy spędzać w nim czas totalnie na luzie. Nasz dom to nasza twierdza. Nie każdy musi lubić prowadzić dom otwarty. Dziwi mnie ta presja, że trzeba koniecznie gdzieś wyjść, gdzieś pojechać, coś zrobić, bo weekend… Nie trzeba. I to też jest ok.
Oczywiście!!!!
Nie traktujmy każdego słowa zero jedynkowo.
Kocham weekedny z książką, wieczory w samotności.
Nad życie uwielbiam czas tylko z moim mężem. Mało tego, na wakacje jeździmy sami, bo ja chcę się nacieszyć rozmowami z mężem.
Także to nie jest tak, że moje życie to 24 godziny na dobę ludzie i goście.
Mówię czy też piszę o balansie. Bo obserwuję też ludzi, którzy poświęcili się dzieciom, rodzinie, a potem zostaje sam i taki sam więdnie po prostu.. Oczywiście jak pisałam tu już dziś – nie jest to jedyna i słuszna racja.
Każdy musi odnaleźć swoją. Ale jeśli Ktoś zapytałby mnie o radę i przepis na szczęśliwe życie i starość to podałabym mu taki jak w tym poście. Ty podajesz swój i też piękny jeśli faktycznie okaże się właściwy. Choć o tym dowiemy się na łożu śmierci.
Nie ma żadnej presji. Kocham weekendy bez presji. Jak mam coś robić z presją to uciekam od tego jak najdalej.
Ja coś robię bo kocham coś robić. Ale też w styczniu cały miesiąc leżałam sama z książką i serialem bo tego potrzebował mój organizm. Nic nie trzeba.
Ja jedynie głoszę swoją prawdę (zaznaczam swoją), że bez ludzi nie ma nic.
Bo dziś kiedy jestem zdrowa, dom, praca, dzieci to mogę być sama…
Ale może kiedyś przyjdzie czas, że dzieci wyfrunął, mąż odejdzie a ja stara zostanę w fotelu sama. Wtedy będzie za późno na zdobywanie relacji…
Ale to moja wersja i dobra dla mnie. A Twoja dla Ciebie.
Julio jak zawsze rewelacyjnie. Popieram wszystko co zawarłaś w swej wypowiedzi, ale ja żyje w samotności i czuję się w niej ok. Uwielbiam ciszę i spokój, czas tylko dla siebie i moich dzieci, ktorego i tak mi brakuje. Wiele razy zawiodłam się na ludziach i już nie chcę na nich tracić czasu, wole posłuchać takich jak TY. Pozdrawiam.
Ilonko, każdy musi znaleźć swój najlepszy sposób na życie.
I myślę, oraz mam ogromną nadzieję, że do samego końca będzie Ci dobrze z tym wyborem.
Bo moja Mama mówi, że póki dzieci małe to jest zajęcie, gonitwa, a potem dzieci z domu wyfruną i się samemu zostaje.
A często potem trudno o relacje z ludźmi, budowanie nowych więzi. Choć wiadomo nie wykluczone.
Ale nie jest to jedyna prawda. Każdy musi odszukać swoją.
Uściski ciepłe:*
Julio, jak ja Ci dziękuję za te Twoje słowa!!!!! Cudownie napisane jak zawsze…. nigdy nie przestawaj pisać…
Bardzo ciekawie i przyjemnie sie czytało. Najwiekszą wartoscią sa ludzie, relacje,przyjaznie, pomoc od nich. Uwielbiam jak czują sie u mnie normalnie ,swojsko. ostanio było u mnie małzenstwo, Ona sie połozyła na jednej kanapie,On na drugiej i omawiali sprawy swojej firmy, a ja w kuchni dokanczałam obiad, smiałam sie pod nosem i pomyslałam , ze ”zawsze tak chciałam miec”.
O tak, móc się położyć bez krępacji na kanapie u Kogoś to istny raj.
Gratuluje tych kanap :*