Tracimy uważność.
Czujność nam przemija. Jakby to co jest, nieprzeżyte właściwie, mogło powrócić w każdej chwili.
Jakby mogło jeszcze raz zawitać w te progi i rzeknąć śmiało – jestem, czy aktualnie jest na mnie potrzeba?
Tracimy uważność.
Choć czas się zmienia. A czas, jak nic innego, odczucia i wrażenia nam podmienia.
Nic co w młodości i na starość przeżyte, nie będzie w nas jednako.
A my uważność tracimy… Jakby wszystko mogło nadejść raz jeszcze. Tak samo.
Inaczej cisza milczy, inaczej marchew smakuje. Inaczej słowa ważą, inaczej wartość się postrzega.
Inaczej drży się o własne i cudze ciało. Inaczej „koniec świata” się prezentuje.
A my… tracimy uważność, jakby wszystko pozostawało niezmienne i jednakie.
Ktoś gdzieś ginie, ktoś gdzieś życiu ucieka. Gdzieś Ktoś nagle zniknął i nadal go nie ma.
Płakał gdzieś ktoś, łzami rzewnymi. Inny nie płakał wcale i poddał się bez kozery.
I to wszystko na nic się nam zdaje, bo nam wciąż uważność przemija.
Choć myśl krótka w głowie, że może teraz. Może przyjrzę się życiu swojemu…
Skoro gdzieś ktoś ginie. To docenię, póki jestem i czas mi płynie.
Ale potem woda się zagotuję, Ktoś do drzwi zapuka, dzieci z ubrań wyrosną…
A my pobiegniemy zalać te herbatę, drzwi otworzyć, ciuchy przepatrzeć…
Zapominając wciąż, że tej herbaty smak, podmuch wiatru, ciuchy za małe nigdy nie będą w nas jednako…
Tracimy uważność myśląc, że wszystko co nazbyt zwyczajne, powrócić o każdej godzinie może…
A to przecież przez wszystkich wiadome, że gdy człowiekowi czas już się kończy, do śmierci go nagli, tęskni wówczas do uważności. Czujności przy życiu zwyczajnym.
Kiedy po prostu zalewa herbatę, drzwi uchyla, dzieciom z szaf przykrótkie spodnie segreguje…