Zacznijmy od słów Roberta Lustinga, które idealnie obrazują problem szczęścia ludzi XXI wieku…
„Przyjemność i szczęście. Dużo osób łączy te dwie rzeczy. Ale one się totalnie różnią.
Przyjemność jest krótkotrwała, szczęście jest długotrwałe.
Przyjemność jest zmysłowa, szczęście jest eteryczne.
Przyjemność to branie, szczęście to dawanie.
Przyjemność można osiągnąć za pomocą substancji, szczęścia nie da się osiągnąć za pomocą substancji.
Przyjemności doświadcza się w samotności.
Szczęście doświadcza się w grupach społecznych.
Ekstremalne doznania przyjemności prowadzą do uzależnienia.
Niezależnie od tego, czy będą to substancje, czy zachowania.
Za to nie istnieje coś takiego jak uzależnienie od nadmiaru szczęścia.
I na końcu punkt 7, najważniejszy.
Przyjemność to dopamina.
A szczęście to serotonina.
Jest jedna rzecz, która obniża poziom serotoniny – dopamina.
Więc im więcej przyjemności szukasz, tym bardziej jesteś nieszczęśliwy.”
Od dawna nie czułam szczęścia, które przychodzi samo. Rozlewa się po całym ciele pod postacią wewnętrznego ciepła. Wypełnia całego ciebie. Od stóp, po koniuszek głowy.
Takie szczęście, które czasami potrafiło przyjść w jednej chwili. Bez zapowiedzi, bez szczególnego powodu.
Kierowane zaledwie osadzeniem się w danej chwili.
Szczęście jest obok mnie. Jestem mojego szczęścia świadoma. Wszystko co mnie otacza jest szczęściem.
Ciepły dom, kochany mąż, zdrowa rodzina. Kładę się wieczorem spać i trudno mi uwierzyć w szczęście, które posiadam.
Ale jest to szczęście, które czuję przystając przy wdzięczności, przy wyliczeniu, przy świadomości owych wartości, przy mocnym skupieniu swej uwagi na darach jakie mam od losu.
Naturalnie odczuwane szczęście to takie, którego nie musimy nazywać, którego nie musimy w głowie wymieniać. Ono jest czuciem. Wypełnia nas samo. (Zazwyczaj też wtedy, gdy życiu towarzyszy huśtawka między złem a dobrem. My dziś zaznajemy złudnego zła.)
Naturalne szczęście może nadejść jedynie, gdy przystajemy w chwili. Gdy jesteśmy w swoim życiu obecnym – obecni.
Nie na chwilę. Na dłużej.
Do obecności potrzeba nierozerwalnej z nią ciszy. W ciszy jesteśmy w stanie uspokoić gonitwę i poczuć. Poczuć, bez wymieniania danych nam bogactw.
Dziś nie zaznajemy ciszy, nie zaznajemy chwili. Mnogość dźwięków wszelakich otumania i ogłupia. Jakże często dźwięków, których nie jesteśmy świadomi.
Ogłuszył nas świat, a my myślimy, że jesteśmy wsłuchani w siebie bardziej niż kiedykolwiek.
Zanim przejdę dalej, zostawię Wam kolejny, doskonały fragment neuroarchitektki Joanny Jurgi.
„Hałas mocno wpływa na nasze codzienne funkcjonowanie. Od zaburzeń, które potem diagnozowane są jako ADHD,
po pogłebianie się stanów lękowych i depresji czy chociażby problemy z wysławianiem się.”
Oraz drugi, nie potrafię odszukać autora.
„A teraz usiądź spokojnie. Sam ze sobą na 30-60 minut.
Większość społeczeństwa nigdy nie siedziała w ciszy przez 30-60 minut przez całe życie.
A teraz powiem Ci, że ta metoda działa za każdym razem.
Każdy problem jaki masz, każda trudność, każde wyzwanie czy cele, które chcesz osiągnąć, jeśli wejdziesz w ciszę, usiądziesz spokojnie i posłuchasz cichego, wewnętrznego głosu, znajdziesz rozwiązanie.
Moment kulminacji nastanie po 25 – 30 minutach. Umysł będzie całkowicie jasny.
Wtedy zacznie napływać strumień pomysłów. Poczujesz jak energia narasta w Tobie.
W pewnym momencie siedząc w absolutnej ciszy, bez papierosów, bez kawy, muzyki, bez niczego… tylko sama cisza..
Twój umysł się wyciszy i bum! Dokładnie to rozwiązanie, którego potrzebujesz pojawi się w idealnym momencie.
Jeśli wstaniesz i zrealizujesz to, co podpowiedział Ci umysł, okaże się, że to było perfekcyjne rozwiązanie.”
Dziś siedzenie w ciszy staje się dla człowieka udręką, katorgą. Jest tak bardzo uzależniony od dopaminy, że samo siedzenie w ciszy z samym sobą, staje się nie do zniesienia.
Cóż za czasy nastały, że nie jesteśmy w stanie poznać prawdziwego siebie, będąc wciąż zagłuszanym poprzez dźwięki, obrazy, pęd.
Idziemy na spacer, na którym słuchamy podcastów, muzyki, rozmawiamy. Myślimy, że nasza wspaniałomyślność pozwala nam się rozwijać podwójnie. Cieleśnie i umysłowo.
Jakże błędnie. Cieleśnie tak. Umysłowo byłoby najlepiej w ciszy.
Może ciało przećwiczyłeś, ale swój mózg właśnie zmęczyłeś.
Dziś jednego dnia przyswajamy więcej informacji niż jeszcze niedawno ludzie przez całe swoje życie. Najczęściej prawie nic z tego nie jesteśmy w stanie zapamiętać, poprzez ilość podawanych nam informacji.
Coraz częściej zatem jeżdżę autem w całkowitej ciszy.
Żyjemy sterując ciałem człowieka, którego staramy się poznać poprzez kolejne testy, diagnozy, lekarzy, zamiast usiąść z najbardziej odpowiednią do tego osobą – sobą.
Przede wszystkim przyglądam się sobie, a potem, na podstawie obserwacji własnej osoby, przyglądam się światu i ludziom.
Patrząc zatem z boku, niełatwo mi odgadnąć, że moje uzależnienie od dopaminy nie jest aż tak wielkie, abym mogła się tym martwić czy z tym walczyć.
Jednak mnie nie interesuje świat zewnętrzny jako porównanie i pocieszenie, czy usprawiedliwienie. Mnie interesuje moje w tym świecie odczucie.
Poświęcam na telefon (średnia z tygodnia, w którym również pracuję) 30 minut na scrollowanie, 30 minut na youtuba (podcasty, muzyka), 20 minut na whats’up, 15 minut na przeglądarkę, 10 minut na pocztę. W dzisiejszym świecie uważam – to niewiele. Jednakże dla mnie – zbyt dużo. Telefon zabiera mi koncentrację. Zdolność koncentracji.
Rozprasza mnie na każdym kroku. Mój umysł nie zapędza się już w odległe drogi wyobraźni, racjonalnych diagnoz. Mój umysł, w tak krótkich chwilach pomiędzy dopaminowym światem żyje pobieżnie. A ja nie chcę tak żyć. Bez względu na to jak żyją inni.
Nie lubię niczego co jest na pół-gwizdka. A tym bardziej jedynego życia.
Pociesza mnie w fakcie powstawania sztucznej inteligencji to, że przestaniemy żyć w internecie. Świat tamten będzie wówczas wykreowany tak doskonale, że przestanie nas cieszyć oglądanie nieprawdziwych obrazów. A że wszystko ma kiedyś swój koniec, i tego nadejdzie czas. Ponieważ telefon oraz internet to przyjemność zwana dopaminą.
Nic co związane z telefonem nie mieści się w ramach serotoniny czyli szczęścia.
A teraz powrócę do początku swoich słów.
Dawno nie czułam szczęścia, które samo zalewa nasze ciało. Do chwili, w której kupiłam kurki.
Ludzie mówili, zobaczysz, znudzi Ci się za chwile to chodzenie.
A tym czasem z dnia na dzień, podoba mi się coraz bardziej. Bo to świat, który we mnie tkwi najmocniej. I ten świat kur pociągnął za sobą masę kolejnych spraw. On wpłynął na to, że zwalniam. Idąc o świcie z ziarnem i świeżą wodą przyglądam się mgle, rosie, przymrozkowym malowidłom. I to nadaje rytm całemu mojemu dniu.
Ja tak chcę żyć. Przyglądanie się porannym tańcom koguta, sprytowi kur, daje mi serotoninę.
Bywają dni, w których czuję ciągłe podminowanie. To dni wypełnione dopaminą.
Jeśli zacznę dzień dostarczeniem hormonu serotoniny, wszystko wygląda inaczej.
Rozpoczęcie dnia od otwierania kurnika pozwala poczuć szczęście i obniża niepokój, pęd, lęk.
Współczesny świat jest tak mocno uzależniony od dopaminy, że wyjście z tego nałogu jest o wiele trudniejsze niż wyjście z uzależnienia alkoholowego czy narkotykowego.
Ludzie myślą – „Jestem dziś taka zmęczona, poscrolluje trochę, bo nie mam na nic innego siły. To mnie odpręży. To jest łatwe.”
Ludzie myślą – „Jestem taka zmęczona, wypiję kieliszek wina, bo nie mam na nic innego siły. To mnie odpręży. To jest łatwe.”
Dodatkowo objawy uzależnienia od dopaminy wydają się być nieszkodliwe, a do tego mało widoczne, gdyż dotyczą prawie wszystkich.
Bo jeśli żyjemy w świecie, gdzie na przystanku autobusowym siedzi kilka dziewczyn i wszystkie z nich patrzą w telefon, a ta, która robi na szydełku przyciąga uwagę i zdziwienie, to gdzie leży problem…?
Najgorszym jest fakt, że uzależnione od dopaminy dzieci, mają jeszcze bardziej uzależnionych od dopaminy rodziców.
Telefon, seriale, zakupy, jedzenie, zabawa. Konsumpcjonizm.
Przecież każdy wie, że najzdrowiej byłoby jeść jeden, porządny posiłek w ciągu dnia. A my od przebudzenia do zaśnięcia podgryzamy.
Mamy za dużo ubrań. Za dużo pierdół.
Na światłach, w korku, w kolejce, sięgamy po telefon.
Ciekawa jestem ilu z Was stojąc w sklepowej kolejce, lub czekając długo na wizytę lekarską nie sięgnie po telefon…?
Nie umiemy się już nudzić. Nuda nas boli. Czujemy podminowanie, nerwowość, lęk. Wyciągając telefon i zagłębiając się w świecie, który zajmuje naszą głowę odpychamy od siebie wszystkie te emocje. Nie wiedząc, że właśnie niewyobrażalnie je nasilamy. Popadamy w błędne koło, nie mając czasu na szczerą wobec siebie opinię. Zagłuszamy to kolejną dawką dopaminy, zamartwiając się brakiem serotoniny.
W świecie pędu i krótkiej daty ważności gloryfikujemy i dbamy nawet o ten sam rodzaj hormonów w swoim organizmie.
Zagłuszamy prawdziwe szczęście byle jaką przyjemnością. Gęstą, intensywną, częstą, natychmiastową.
Odświeżać, odświeżać, Sprawdzać. Sprawdzać.
FOMO. FOMO. FOMO. Obawa, że coś istotnego nam umknie, kiedy będziemy online.
Że tam, w świecie internetu dzieje się świat ciekawszy. Że kiedy poświęcimy się życiu namacalnemu, to wszystko inne popadnie w rozsypkę. Ale co inne? Kiedy świat namacalny jest jedyną i najistotniejszą wartością.
Szukamy dopaminy w dobrej, schlebiającej nam ocenie innych, jakże łatwo o nią w świecie internetu, gdzie możemy być tacy piękni, idealni i szczęśliwi. Taka dopamina ma o wiele większą moc niż dopamina płynąca z przyglądania się samemu sobie w lustrze i wdzięczności za ciało, które nas nosi.
Do problemu dochodzi również taniość owej dopaminy. Taniość, dostępność i łatwość osiągania. Na każdym kroku. Jedzeniowa, cyfrowa. Wystarczy opłacić abonament telefoniczny, kupić najtańsze jedzenie, które posiada najbardziej dopaminowy skład.
Zastanówmy się nad rodzajem możliwej dopaminy chociażby 30 – 40 lat temu…
Bo czereśnie z drzewa, wieczorne spotkania, sobotnie potańcówki są serotoniną.
Czy byliśmy wtedy szczęśliwsi? Niekoniecznie. Ale znaliśmy poczucie szczęścia, które rozlewa się ciepłem po całym wnętrzu bez wmawiania sobie posiadanego szczęścia.
Depresja, lęki, nerwice były rzadkością. Dziś są najliczniejszą chorobą. Epidemią.
Czyż dopamina nie jest tego powodem?
Jeszcze niedawno mówiłam, że największym nałogiem XXI wieku jest cukier. A przecież cukier nie jest niczym innym jak dopaminą.
Dopamina ma nam wynagrodzić nasz wszechobecny stres, przebodźcowanie, zmęczenie, od którego szukamy wytchnienia. Dopamina idealnie komponuje się z nawykiem jaki w nas powstał w XXI wieku, który daje nam wszystko już i od razu. Oduczyliśmy się czekać, trudzić.
Dopamina dołożyła swoje w postaci kolejnej, kolejnej i kolejnej rzeczy, przyjemności, zdarzenia. Pociągnęło to za sobą konstrukcję naszych myśli. Myśli, które osadzają się tylko w przyszłości. W tym co będzie, w tym co czeka nas do zrobienia, w tym co nastąpi, w tym co nas goni, w tym co się nam uda bądź nie, w tym co przed nami. Bo dopamina jest prędka. Przychodzi szybko i jeszcze szybciej odchodzi. Ta prędkość zaczęła nas gnać. Nasz umysł i ciało. Czekamy do następnej przyjemności. Wyglądamy jej, prowokujemy ją, dostosowujemy pod nią cały nasz plan. Co będzie, co będzie…
Już nie ma nas w tym, co jest. Bo co jeśli jest nuda? Cisza? A nuda nas wierci, uciska, szarpie.
A ja już dawno pisałam, że nuda to najlepsze lekarstwo. To najtańszy lek o największych właściwościach. Jednak wolimy kupować te najdroższe, pędem zdobywając na to pieniądze i scrollować w kolejce po ich zakup.
Czy ja oskarżam ludzi i świat? Nie. Czy zarzucam? Nie. Świat i ludzie muszą sami znaleźć swoją drogę, swój szczery wobec siebie osąd. Może być tak różnoraki.
Dopamina spowodowała, że straciłam zdolność skupienia. A przez to trudno usiąść mi do pisania. Prokrastynacja względem tego sięgnęła zenitu. A to pisanie daje mi serotoninę.
Dopamina mi ją zabrała.
Przyglądając się zarówno światu, ludziom jak i sobie znajduję zależności, których nie chcę przegapić. A mój wrodzony perfekcjonizm każe mi szukać najlepszej drogi na przeżycie danego mi żywota. Czy jestem na swój perfekcjonizm zła? Nie. Jestem mu wdzięczna. Bo zgubić się jest fantastycznie, gdyż tylko dzięki temu można odnaleźć się lepiej. I mój perfekcjonizm właśnie tych lepszych dróg pozwala mi szukać. Samo szukanie jest takie przyjemne. Bo perfekcyjna droga nie jest jedyną i wyjątkową. Jest najlepszą dla mnie. Bo perfekcjonizm to nierzadko wytrwałość w dążeniu do celu. Choć i bywa, że całkowite odpuszczenie. To też mi się zdarza. Bywa, że słowa w mojej głowie brzmią tak idealnie, iż nie piszę z lęku o ideału brak. Bez względu na wzorce zachowań perfekcjonisty, jedno jest dla mnie najważniejsze…
On pozwolił mi zrozumieć, że nie chcę już dłużej żyć w świecie dopaminy. Droga nie będzie łatwa. W końcu dopamina jest taaaaka przyjemna…
Ale mnie nie o przyjemność w życiu ostatecznie chodzi, a o szczęście.
Szczęście, które rozlewa się ciepłem po całym wnętrzu. Samo z siebie.
Po Twoich tekstach Julka mam jakiś dziwny słowotok w głowie. Natłok myśli pomieszanych
z wspomnieniami. Uruchomiają się obrazy. Impulsem przechodzi mi przez oczy wizualizacja, uruchamia się wyobrażenie
o życiu.
Najpierw obraz z dzieciństwa.
Siedzę beztrosko na dużym kamieniu. Jest to największy kamień jaki znalazłam w potoku. Wygodny otoczak. Nieco zimny od przepływającej wody, choć do koła skwierczy lato. Woda w potoku jest zimna, mocze w niej stopy, ocierając palce o kamyki, ruszam palcami i chlapie pobliskie patyki i liście, leżące na skraju. Zauważam, że patrzy na mnie żaba. Oczy ma żółtobrązowe, jej podgardle pulsuje nabierając powietrza. Chropowata skóra ma pęcherzyki. Zwierzę spokojnie siedzi
i przygląda się mojej (w kolorowe groszki) spódnicy. Zabieram z brzegu patyk i próbuje nim sięgnąć tej żaby. Pewnie myśli, że chce jej zrobić krzywdę, więc odbija się na silnych nogach i skacze z pluskiem do wody. Nie rechocze. Siedzi teraz w wodzie
i dalej na mnie patrzy. Zostawiam ja w spokoju.
Po wodzie płynie zielony bukowy liść. Buk to drzewo, pod którym siedzę. Cała korona jest tak potężna , ze zasłania mi niebo. Liście tańczą popędzane wiatrem. Na górze jakiś ptak odlatuje do gniazda z wijącymi się glistami w dziobie. Karmi pisklaki. Słychać jak popiskują z radości kiedy widzą nadlatującą matkę z posiłkiem. Też jestem głodna. Jem leśną zieloną koniczynkę.
Szukam pryz okazji tej czterolistnej. Jest kwaśna, ale to przysmak. Podobno jak coś jest kwaśne to ma dużo witaminy C.
Tak mawiała moja babcia. Nigdy nie sprawdziłam, czy to prawda.
Po gałęzi przebiega ruda wiewiórka. Znamy się. Przesiaduje tu dosyć często, wiedziała, że przychodzę się tu pobawić. Wyobrażam sobie jak jej ruda kita smyra mnie po policzku i jak je z mojej ręki orzechy. Spotkamy się wzrokiem. Ucieka do swoich obowiązków zwinnie po cieniutkich gałązkach.
Robię tamę z kamieni i w bajorku puszczam statki zrobione z liści. Choć jestem gadułą, dość aktywnym i zwinnym dzieckiem, tu siedzę w CISZY. Tu ja słucham. Tu JESTEM JA.
Przeżywam tu radości i smutki, boję się, ale doświadczam, próbuję. Nie mówię ani nie śpiewam. Słucham oddechu i tego co chce mi przekazać przyroda.
Tylko wiatr i woda przygrywa melodie. Kiedy wstaję, pod stopą łamie się patyk. Brzmi jak złamane serce mojego sąsiada, któremu niedawno umarła żona.
Wychodzę z potoku. Przeskakuję przez drewniany plot do sadu. Wchodzę na drzewo. Od razu na najwyższą gałąź. Wiem, że już usłyszały mnie barany i już tu biegną. Beczą niemiłosiernie po drodze. Długo stąd nie zejdę. Najem się wiśni, zanim dziadek przyjdzie je odgonić i mnie uratuje.
Słońce oplata moją twarz. Sok z wiśni rozpuszcza się w ustach. Są cierpko słodkie. Doskonałe na kompot.
Obrazy z teraz odstają od poprzedniego wspomnienia.
Pobudka, zegarek, prostowanie włosów i makijaż. Co tu wyprasować? Jaka pogoda? Czy mam czyste buty?
Dać dzieciom owoc do śniadaniówki i nie zapomnieć ich wysadzić przy aptece.
Dwa ekrany, telefony, mnóstwo pytań. Odebrać paczkę z paczkomatu. Po południu zebranie rodziców w szkole. Lekcja niemieckiego, fitness, w lodowce światełko. Lista zakupów na blacie w kuchni leży.
Na wats upie siedemdziesiąt siedem nieodebranych wiadomości, bo prezent na urodziny dla ciotki trzeba kupić. Dlaczego nie odbierasz pytają…Ahhhh.
Dziś na obiad ziemniaki z wczoraj, może z koperkiem i kefirem na szybko.
Pranie i prasowanie odłożę na jutro. Nie wola jeść. Cyber dorosłość. Korpoludek.
Nie potrafię nawet sobie przypomnieć, jak mi minął ten tydzień.
A w środku ta dziewczyna z potoka, na drzewie siedzi i zajada pyszne wiśnie , uważając by nie spaść z gałęzi, bo barany pod drzewem stadem stoją i czekają by rogami pobóść.
I do świata bez CISZY nie chcą wypuścić….
Ależ piękne jest to, co napisałaś. W sumie opisałaś i moje wspomnienia. Tak pięknie to ujęłaś, że zaniechałam napisania osobnego komentarza, żeby nie zburzyć nim obrazu, który namalowałaś słowami.
Trzy lata temu u mnie ta uważność się przebudziła, która to wskazuje właściwy kierunek. Ta, która maluje obrazy, co to za parę lat wzbudzą uśmiech i ciepełko. Ale nie o wspomnienia mi chodzi. Bo one, choć piękne, są o przeszłości. A o teraźniejszość, o tu i teraz w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Z obserwacji mych wynika, że zataczamy koło i chcemy powrotu do tego, jak się żyło kiedyś. Do zadumy, rozmowy, śmiechu, nieśpieszności i ziemniaków posypanych koperkiem zjedzonych na dworzu. Do wąsów z maślanki, bzyczących pszczół i koguta, który swym głosem pozwala rozpocząć się kolejnemu dniowi. Czasem w porozumieniu ze słońcem, a czasami nie.
I to jest pokrzepiające, że tak wielu z nas zwalnia, albo chce zwolnić, albo zauważa, że biegnie za szybko. A przecież od tego dostrzeżenia wszystko się zaczyna.
Nie wiem, czy Julka zdaje sobie sprawę, jak swoimi przemyśleniami dużo dobra czyni. Jak to dzielenie się nimi otwiera i zmienia u ludzi tak wiele.
Ściskam Was obie 🧡
Julka, dziękuję Ci za każdy Twój tekst.