Jeśli Bóg istnieje, wybaczy nam brak opłatka.
I jeśli ma też jakiś swój notatnik do przewinień, może wpisze nam jedynie uwagę podobną do braku stroju na lekcji wuefu. Zaznaczy delikatną kropką. Już drugi rok z rzędu.
Ale nic więcej. Bo jeśli Bóg istnieje, bylibyśmy jego wielką Wigilijną dumą…
Choć za brak opłatka powinna beknąć moja siostra Justynka. Odsiedzieć karę w kantorku z zakurzonym kozłem i piłkami lekarskimi. Czekając, patrzeć wówczas w okno na strumień światła unoszący pyłki po sportowym składziku i żałować za grzechy.
Justynka, która nie znosi, gdy mówi się na Nią Justynka, w tym roku na przygotowania miała wywalone. I choć cieszyłyśmy się z Mamą z tego bardzo, bo zawsze jest pierwsza do szykowań, przesadnych nerwów z tym związanych i nadmiernych angażowań się w każdą sytuację, nie omieszkałyśmy sobie z tego równie nadmiernie dworować.
I tak też kiedy jechali całą zgrają z północy w kierunku naszego południa, zadzwoniła z auta, że owego opłatka nie ma. Znaczy miała, ale zostawiła w domowej szufladzie.
Telefon ten odebrałam będąc u Szwagierki mej z życzeniami i mówię do słuchawki
– Ja p….. (przekleństwo) serio? To żeś miała dwa zaledwie ciasta ugrdulić i te opłatki kupić i zapomniałaś? ( no i tu dołącza się Mamusia, z którą to śmiejemy się uroczo z Justynki zaangażowania. Że ważne iż wygospodarowała czas na wybranie sukienki i wyszykowanie swej osoby. Ahaha i ahaha. Justynka nas gani i się rozłącza, bo to w końcu Jej telefon. Ale długo pozwalała nam śmieszkować, bo jak widać też Jej się to fest podoba. I gra gitara. Wolę wspaniały humor i dwa ugrdulone ciasta bez opłatka niż podminowaną atmosferę. Choć zaznaczyć muszę, że Justynka, jak zrobi ciasto to klękajcie narody. I nie tylko w okolicach przyklęku przed narodzonym Jezuskiem. Ach! Pamiętała o dodatkowym prezencie koncertowym dla Mamusi naszej w podzięce za to, że większość Mamusia usmażyła, ugotowała i przytransportowała. Nie jest taka zła nasza Justynka. Ale, ale!
Zła to była, gdy wróciła ze spaceru, bo ten rodzinny był dla Niej za krótki i idąc po tej naszej wsi spotkała jedną osobę. Jedną.
I akurat Szwagierkę mą, co to z daleka do Niej nawołuje – Justynka, coś to nic nie naszykowała na Wigilijny wieczór? I hahaha i hahaha.
Pośmiały się, poklachały przy rozejściu na sygnalizacji świetlnej i mi ta Justynka wpada do domu, płaszczem zamiata i pyta – A coś Ty całej wsi nagadała, że ja na Wigilię nic nie naszykowałam?! I że opłatka zapomniałam?! I ahaha i ahaha.
Ja na to spokojnie, że ino mej Szwagierce mówiłam, a że na całej wsi akurat Ją spotkała to patrz jaki przypadek. Na to Mamusia wtrąca zza regału, że może Justynka powinno Ci to dać do myślenia…. I ahaha i ahaha.
Justynka na to, że Ona ani myśli brać czegokolwiek do myślenia, bo zastanowić to się możecie Wy nad sobą. O!
A potem ten płaszcz ciulła i cyk ekspresik i ziarna się mielą i kaweczka do ciasteczka.
(Ale dobra, prawda jest taka, że zanim się ta kawa zrobiła, to Justyśka całą zmywarkę rozładowała i zrobiła to przez ten czas niezliczoną ilość razy. Przecież muszę to dodać, jak chcę żeby przed publikacją mi przecinki sprawdziła. Także wiecie – mrugam tu okiem, tak bokiem od Niej, żeby nie widziała.)
Ach! No i mąż Justynki się przyłączył do strajku. A że inteligentna bestyja to wstawki grupowe mięli naprawdę dobre.
Także najważniejsza część wspólnego czasu to znaleźć tego, z którego śmiać będziemy się całe święta. W tamtym roku Babcia była pod obstrzałem, w tym roku Justynka, boję się co przyniesie 2025… Choć Wigilija w mej chałupie się odbywać będzie, to i najwyżej wyproszę na śnieg. Jak kolędnicy będą potem pod oknem mym stać i przeprosiny składać…
Ale… Właśnie z tym oknem.
Zatem zacznę od początku…
Nasza rodzinna Wigilija zaczyna się dużo wcześniej. Akurat teraz 15 listopada, gdy stworzona została grupa na whats’upie pt „Wigilia”.
Jako, że nie możemy się jej doczekać, to już tam, grupowo możemy pisać swoje spostrzeżenia. Tam wylosowaliśmy prezenty. Tam wybraliśmy film, który oglądamy w nocy na projektorze, żeby nie było potem długiego zastanawiania. Choć i tak ostatecznie klasyczny spór o seans się pojawił. Tam wysyłamy sobie piosenki, zdjęcia z poprzednich Wigilii. No już tam, chcąc nie chcąc, samoistnie zaczęły się podśmiechujki z Justyśki, co dwa ciasta piekła… Jako, że grupy nie opuściła, wie i swoją wartość zaangażowania w rodzinne przygotowania zna. Ewidentnie zna. Ona i my.
Kiedy wjeżdżają w bramę chwilę przed kolacją Wigilijną, stoimy w kuchennym oknie.
Ja, Tosia i Benio. Adaś wyleciał w krótkim rękawku pomóc Im nosić bagaże, prezenty i zupy z rybami. Patrzymy jak wychodzą z auta. Wyglądają pięknie. Tacy odświętni. Wyszykowani.
Łapię te małe rączki moich dzieci i mówię Im – zróbcie sobie proszę „stop-klatkę” teraz.
Bo jako pierwsza wysiadła Babcia i Dziadek.
I dodałam – bo to wspaniałe, że są. Będzie kiedyś taki czas, w którym z tego auta nie wysiądą.
I załamał mi się głos i łzy spadły wielkie jak grochy. Benio popatrzył w moje oczy i mocniej zacisnął dłoń, która połączona była z moją. W tym czasie Babcia wyciągnęła z kieszeni telefon i zrobiła naszej trójce zdjęcie w tym oknie. Potem widziałam to zdjęcie. Dwa były. Oba zamazane. Bo może Ona też się już wtedy wzruszyła…
Na pewno jednak poleciały Jej łzy przy życzeniach…
Od kiedy nie mamy tego opłatka, składamy sobie życzenia na głos, przy stole.
Od najmłodszego. Każdy mówi za co dziękuję, czego życzy. I to jest czas, w którym nie sposób utrzymać tych łez w sobie.
Nie ma w środku człowieka takiej pojemności na tę wdzięczność. Wypływa ona wówczas przez te nasze oczy zaszklone. I szklą się wszystkim.
I najmłodszym i najstarszym. I dziewczynom i chłopakom. Przy wdzięczności Wigilijnego stołu nie ma wyjątków. To płacz szczęścia, w którym trudno nam uwierzyć, że się wspólnie mamy. Że się mamy tak. Z tą miłością. Że jak to potem dziadek ze Szwagrem powtarzają, zjawiskowym jest fakt, że od lat dziesięciu do siedemdziesięciu czterech lubimy ze sobą być. Po prostu.
Zawsze dziękujemy za siłę, którą mamy w sobie jako rodzina. Że poradzimy sobie ze wszystkim co nadejdzie. I Mama wzrusza się bardzo myśląc o córkach, które się tak kochają, które są ze sobą tak blisko. Zresztą mówi, że to było Jej największe marzenie.
Wtedy pokazuje Justynce tymi dwoma palcami, że na nią patrzę i mówię bezgłośnie lecz wyraźnie – DWA CIASTA.
I rozpłakujemy się jeszcze mocniej z tej głupoty.
W tym roku nasz świąteczny stół się przepięknie rozrósł i dołączył do nas chłopak Emilki.
Dziadek życzył Mu, aby wojna w Jego kraju się już skończyła, i aby jak najwięcej Jego bliskich zostało przy życiu. Bo pochodzi z miejsca oddalonego 50 km od granicy z Rosją i zbombardowane jest prawie wszystko. I mówi to Dziadek tak, jak to On. Wolno i z przystanięciem przy każdym ważniejszym słowie. I lecą nam koleje łzy. Kapią po tych eleganckich strojach.
I Pasza tak pięknie po polsku dziękuje nam za wciągnięcie Go do rodziny, jakby był w niej od zawsze. I dziękuje, że wraz z Emilką dostał tyle dobrego.
Fajnie, fajnie. Jeszcze nie wiesz, co Cię z tą rodziną głupkowatą czeka. Spróbuj zrobić ino dwa ciasta na Wigilię..
Śmieszkujemy, że mogliby już się zaręczyć, bo chcemy żeby został już na zawsze z nami.
I brakuje nam Huberta, chłopaka Nusi. Ale może i On się do przyszłych świąt oświadczy…
Myślę, że jeśli Bóg istnieje i patrzy na te nasze słowa przy Wigilijnym stole, to zastanawia się, czy by nie zwolnić nas z tego opłatka dożywotnio. A może i zgłosiłby nas na olimpiadę. Gdyby tylko olimpiady wsród niewierzących organizował.
Na słowa przy tym stole, ale i tymi przed tym zanim zasiądziemy… gdy kilka dni wcześniej do telefonu mój Tato mówi mi – Cieszę się Julisiu, że jedziemy do Was. Lubię tam ten świąteczny czas.
Chyba wtedy czuję magię świąt najmocniej. Wtedy i gdy dzwoni Mama zapytać ile pasztetów i schabu upiec, bo jest w mięsnym.
Po tych życzeniach i słowach podziękowań, które budują nas na cały rok i życie, nalewamy zupy grzybowej. Każdy przy niej wyjątkowo wzdycha, bo Babcia Ela robi grzybową zjawiskową. Potem rybka, ziemniaczki, suróweczki. Kompot z suszu.
(ale, że potem kury suszonych owoców jeść nie chciały, to się dziwię..?)
Kiedy sprzątamy po kolacji, Adaś robi kawki, ja ładuję zmywarkę, Justynka kroi ciasta (no bo co innego by mogła? opłatek łamać? łamałaby gdyby miała. W domu se połamie jak wróci.)
A Babcia mówi – jak ja kocham ten czas, że tylko naszykuję wszystko, a potem mogę sobie siedzieć. Wiecie ile Ona naszykowała? Jak dla wojska, bo i obiady na świąteczne dni. A Ona nazywa to, że może tylko siedzieć. Takie podejście czyni człowieka szczęśliwym.
Tak, przy stole również wspomniałyśmy z Justynką, że cała magia naszego życiowego Bożego Narodzenia to Ona. I dzięki Jej zaangażowaniu, tak kochamy ten czas. Ona go stworzyła.
A kiedy zasiądziemy już z kawkami, ciastkami, mandarynkami, dzieci roznoszą prezenty.
Otwieramy po kolei i wszyscy oglądają ten jeden otwierany. Komentujemy, robimy sobie polewkę, ironizujemy. Szwagier robi to wyśmienicie. Szczególnie ze swojej Teściówki.
A Teściówka uwielbia to uroczo. Każdy mierzy, wącha, prezentuje. Opowiada dlaczego się cieszy. I co z tym teraz zrobi, gdzie wykorzysta…
I pewnie wszystko to co następuje później nie jest może zbytnio dla nikogo interesujące, może i to co wydarzyło się wcześniej… I nawet nie miałam tej historii zapisywać, bo dla nas jest ona co roczną wyśnioną chwilą. Chwilą , na którą każdy wyczekuje i która jest jego filarem. Ale może dla Was zupełnie nieistotną. Pewnie dla wielu, jak się dowiedziałam – trudną do uwierzenia. Ale napisała do mnie dziewczyna, która powiedziała, że co roku czekała na nasze święta. I kiedy już ich nie zapisuję, to czyta wszystkie poprzednie.
Zapisuje zatem. Dla Niej. Dla siebie. Dla dzieci mych. Dla siostrzenic. I dla mojej siostry, która kiedy przyjedzie kiedyś do mnie, z balkonikiem i będzie robić nerwową atmosferę w związku z szykowaniem to Jej przypomnę… A pamiętasz jak zrobiłaś dwa ciasta i przede wszystkim wyśmienity humor?
Do nocy oglądaliśmy film w oranżerii z popcornem. Choć chyba bardziej symbolicznym, bo nikt nie potrafił ani ziarna wcisnąć.
I wspólne świąteczne śniadania. I spacer. I tańce babskie. Choć i nawet Szwagier dołączył na chwil parę.
No i spanie. Boże! Co z tym spaniem! No bo naście osób śpi i każdy chce co rusz gdzieś indziej. Ci w bazie, Ci z Babcią (znaczy dzieci, bo wiadomo, że nie Szwagier), tamci na materacu, a inni na kanapie. Jedni drugich oskarżają o chrapanie. I roszady.
I noszenie kocy, poduszek, materacy. W tę i z powrotem. Miałam wrażenie jak tak na nich patrzyłam, że to ten sam obraz jak w „Kevinie”, gdzie szykują się spóźnieni na samolot. Tak ciekali.
Kiedy po śniadaniu gramy w kalambury chłopaki na dziewczyny, Benio losuje hasło do pokazywania i trafia mu się słowo „sex”. Choć oryginalnie był to „akt miłosny” to przetłumaczyłam Mu na szybko łatwiej. Pokazał świetnie, bawiąc się przy tym wyśmienicie, choć zgadujący nie mogli uwierzyć, że chodzi o to, o co myślą, że chodzi, gdyż poprzednie słowa były nad wyraz klasyczne. Odgadnięte. Punkt zaliczony.
Każdy też chodzi ze swoim prezentem. Ubranym, popachnionym, wymodelowanym, czytanym, pitym. I się cieszy. I jest tak dobrze. Tak bezpiecznie. Tak przewidywalnie.
Bo pewnym punktem są dyskusje. Wielopokoleniowe. Na kanapie, na pufach, na dywanie. Każdy kładzie się, gdzie może.
Na kupie, ściśnięci, poobejmowani.
Dyskutowaliśmy na przykład, gdzie zaprowadzi nas sztuczna inteligencja. Jedni widzą w niej zagrożenie, inni rozwój. I tu nawet zacytowaliśmy fragment z książki wylosowanego przez Tosię Piotrusia.
„Oczywiście tak jak prasa drukarska nie była przyczyną polowań na czarownice ani rewolucji naukowej, tak samo pojawienie się radia nie było przyczyną ani stalinowskiego totalitaryzmu, ani amerykańskiej demokracji. Technologia stwarza jedynie nowe możliwości; które z nich wybierzemy, zależy już od nas.”
Yuval Noah Harari z książki Nexus
Od nas zależy wszystko. Bo to my jesteśmy też twórcami świątecznej atmosfery.
Nasza świąteczna atmosfera jest po prostu przełożeniem rodzinnej atmosfery na co dzień.
Nie ma tam nic więcej. Ani mniej.
Więc ta nasza Wigilia trwa cały rok. Gdybyśmy wierzyli, to rodziłby się nam ten Jezusek i rodził.
Zawsze nam smutno, gdy odjeżdżają. Te trzy dni to zdecydowanie za mało.
Bo zawsze uważamy, że w pełni wartościowe spotkanie jest wtedy, gdy się zdążymy pokłócić. A my się nie pokłócili. Ach! Uwielbiam się z nimi kłócić. Różnice zdań, poglądów. Jakież to jest gęste, jakie twórcze, jakie uczące. No nic. Zostawili my te kłótnie w takim razie na Wielkanoc. Ale Wielkanoc zawsze u Justynki. Zastanawiam się ile naszykować…
Może wezmę wytłaczankę jajek i wystarczy.
Kiedy już myjemy i pakujemy naczynia Mamusi po zupach, rybach, pasztetach i schabach czuję, że koniec świąt… że ten czas, który jest największym, choinkowym prezentem jest za nami… (nie mogę… piszę i teraz mnie się te łzy pchają do oczu, w gardle gula…)
Ale przecież dziś szósty stycznia, a od tego czasu, pomimo odległości, widzieliśmy się już raz i jutro zobaczymy…
Wciskają się do tego auta. Każdy coś gada, psa łapią. Jeszcze wychodzą. Zapominają. Dopowiadają. My stoimy na tarasie i patrzymy z umiłowaniem. Patrzę wtedy jakoś mam wrażenie mocniej. Widzę Ich bardziej. Te twarze za szybami, co się śmieją. Domyślam się, co za głupoty tam pociskają. Machamy. Wszyscy. Mocno.
Dzieciom opadają ramiona i całe ich ciało mówi – szkoda, że już pojechali.
Adaś zaczyna odkurzać, a ja patrzę czy wszystko pobrali. Czy bliźniaczki wzięły kosmetyczki, szczoteczki. Czy wszyscy wzięli prezenty. Dziadek czy wziął fajkę.
O! Babcia zostawiła okulary i książkę. Dzwonie i Babcia mówi, żeby nie wracać, bo nie chce robić kłopotu, ale Szwagier zawraca. Na bank chce nałapać punktów, żeby Teściowa Mu placek po węgiersku zrobiła, jak żona do nocy w szkolnych sprawach siedzi.
Tylko Justynka na pewno nic nie zapomniała. Bo to dwie brytfanki ino były.
( Kiedy Justyś przeczytała moje zapiski z Wigilijnych wspomnień… W sensie te, napisała mi:
„Debilna kretynka!
Po tym szykanujàcym mnie tekście, nie mam szans na znalezienie sympatyków i popleczników!
Jak roboty będę szukać, to mi to wyciągną jak teczki z prl-u i powiedzą: „jaką by pani robotę chciała dostać, jak z pani taki opierdalacz do tego nieempatyczny!”
(Tatuś na bank by powiedział – Dziewczynki! Nie wolno mówić do siebie „debilna kretynka”. Proszę wyszukać w słowniku co to znaczy.)
Odpisałam Jej
„Moi czytelnicy staną za Tobą murem!!
Od 13 lat znają prawdę o Tobie.
Raz Ci się zdarzyło te dwa ciasta i myślisz, że to położy bezgranicznie Twój wkład w pracę, rodzinę i wszchświat?”
No ale wiecie… żeby dwa… ? 😉
No nie mogę się otrząsnąć ani zasnąć ani nic (a jutro do pracy) po przeczytaniu tego tekstu…. no żeby tylko dwa….
😉