Otwieram oczy…
Pierwsze promienie słońca przebijają się przez wysokie, gęste platany…
Zamykam. Może jeszcze chwilę. Może zasnę na minut kilka, kilkanaście. Może na godzinkę?
Leżę. Cicho i spokojnie. Słychać tramwaj za oknem. Głośno o te tory turkocze.
Lekko już myśli w głowie próbują ze snu się zbudzic,ale jeszcze takie pogniecione, niewyraźne… Zasypiam.
Nie, nie… Jeszcze muszę wstać.
Zobaczyć czy na pewno przykryta. A może jej za ciepło? Może główka z poduszki spadła?
Dobrze jest.
Kładę się delikatnie, by Ich nie obudzić.
Za oknem gołębie. Kora z drzew spada. Mech z rynny wystaje. Umyć okno muszę, bo paluszki małe poodbijane.
I nagle,niewiadomo kiedy, budzi mnie dźwięk równo wypowiadanych sylab.
Pomiędzy szczebelkami łóżeczka wielkie, wyspane oczy widzę.
Uśmiecham się. Choć może wypoczęta mogłabym być bardziej.
Wstaję i pod ciepłą kołdrę do siebie zabieram.
Nos i uszy Taty są zabawą najlepszą, gdy On jeszcze o kilku chwilach snu marzy.
Dzień się budzi do życia.
Kaszka. Gruszkowa. Trzy łyżki w buzi, a dwie we włosach.
Zdjęcie. Koniecznie zdjęcie. Tak śmiesznie wygląda.
Dobrze. Włączy Mama piosenki:
„do przodu lewą rękę daj, do tyłu prawą rękę daj”
Tany, tany jest urocze. To nieporadne bujanie sie na boki.
Czytamy o tym zajączku, co to pudełko tekturowe znalazł. O ile z nim było zabawy?!
I koniecznie setki razy trzeba to skrzydełko od motylka otwierac i zamykać.. A On wciąż „jestem różowym motylkiem”.
Nie przeszkadza. Już nawet nie słyszę. Mam chwilę na kawę z tym pysznym syropem „czekoladowe ciastko”.
Małe łapki trą oczy i wyciągają się do mnie rączki.
Smyramy po nóżkach, jasnych, kręconych loczkach. A powieki opadają łagodnie i błogo.
Tak. Chwila dla mnie. Tylko dla mnie.
Odpisać na maile, może posklejać zdjęcia na bloga, i co na portalu społecznościowym koniecznie.
A może tym różowym ją przykryję, bo ten biały chyba za gruby.
Już. Zdecydowanie czasu za mało. Tej drzemki za mało.
Stromym zejściem zbiegamy na targ. Może uda nam się kupić bób i kurki.
Piekarnia ulubiona. Znów wyjść nie mogłyśmy tyle sie tam nagadamy.
I buziaka Tacie po drodzę. Acha. Wracamy. Jeszcze miałyśmy dla Niego croissanta. Ciepłego, prosto z pieca.
I stoimy przy każdym psie, kocie, gołębiu.
Spinkę z włosów wciąż Jej łapię. Może te włosy jeszcze za krótkie, a ja taka niecierpliwa.
Obiad. Nasz i Jej. Wspólnie. Inny, ale razem.
Znowu odkleił się ten zaczep, co półki blokuje. Kochana, tu nie. Tu ziazi.
Dzień taki ładny. Szkoda siedzieć w domu. Może jakieś zdjęcia?
Zanim wyjdziemy Ona przekłada w moim koszyku z kosmetykami szminki i róże, bym ja na prędce mogła choć nogi ogolić.
Pampersy, sweterek, chusteczki, telefon i portfel. Aaaa i owoce.
„Halo, jedziesz z nami? To juz podjeżdzamy”
Firma Taty obok to dla nas niewyobrażalne szczęście.
Jeszcze nie zasypiaj. Czy woda nie za zimna? Hipp pachnie najlepiej. I włosy spłukac tak, by do oczek nie kapło. Nie gryź gąbki.
Śpiochy te w groszki mi podaj Adasiu. Mleczko nie za ciepłe?
Zasypiamy razem. Tylko obok siebie. Żeby słyszała moje serduszko. Żeby czuła. Patrzę na małą łapkę, która ściska mój palec.
Może choć chwilkę jeszcze dla spracowanego Mężczyzny znajdę.
Muszę znaleźć. Jego ostoją jestem w tym świecie rekinów, w którym zanurza się każdego dnia.
Już Kochanie. Już oglądamy. Tylko jeszcze rzeczy do zmywarki powkładam. O kurcze, pranie się też już wyprało. Zapomniałam.
Głowę umyję już jutro. Odpisać Tinie znów nie zdążyłam.
Otwieram oczy…
Pierwsze promienie słońca przebijają się przez wysokie, gęste platany…
Wyjątkowa chwila to… Nasza Codzienność. Podczas gdy świat nad głodem i wojnami zapanować nie potrafi.
Tekst i zdjęcie z konkursu organizowanego przez czasopismo GAGA oraz biżuterię PANDORA pt „Piękne macierzyństwo”.
…Wygrałyśmy. Dziękujemy 🙂