Siedzieliśmy na tym drewnianym tarasie mojego rodzinnego domu, na którym bezzmiennie od ponad czterdziestu lat siedzimy. My i wszyscy inni żyjący z nami i obok nas.
Rodzina, znajomi, przyjaciele, każdy ze wsi, który przyjechał na chwilę krótką, dłuższą i przez zupełny przypadek. Przyjaciele rodziców, nasi, a teraz i naszych dzieci.
Taras nawet kilka lat temu doczekał się w końcu poszerzenia, o któren to Mama już tak długo prosiła. I choć był wąski przez te ponad trzydzieści lat, to mieścił taką samą ilość ludzi.
I nikomu owa wąskość nie przeszkadzała. Ewentualnie biesiadnicy musieli się ściskać na ów moment, gdy ktoś chciał przejść.
Bo jak wiadomo… mogą być tarasy wielkie i piękne, ale pusto na nich… Na tarasie moich rodziców pełno było od zawsze.
Ludzi i miliona naustawianych pierdół. Potrzebnych i niepotrzebnych.
Kompot, jabłka papierówki w koszyku, poplamiona książka. Koce wyleżane przez koty.
– Ostatnio mi się Mamusia zapytała, wiesz Julisiu, czy ja bym życie jeszcze raz chciał swoje, to samo przeżyć. I ja odparłem, że nie. – powiedział Tato, gdyśmy tak siedzieli.
(Była to kontynuacja jakiegoś tematu.)
– Rozumiesz to? – Mama wychyliła się z drzwi usłyszawszy rozmowę – On ma takie życie i jeszcze raz by żyć nie chciał! – dokończyła oburzona, po czym poszła dalej lepić pierogi, a z rąk sypała Jej się mąką.
„Jak to?” – pomyślałam szybko! – „Mieć takie życie i żyć raz jeszcze nie chcieć? Jakże tak grzeszyć można? Jakże nie doceniać? Przecież takie życie piękne żyć jeszcze raz, to sama radość! Bez wojen, wielkich chorób, bez głodu, bez przedwczesnych śmierci. Jakże On może?! Jakże?!” – szybko kotłowałam w głowie.
Jednak za chwilę, gdy już uspokoiłam te oczywiste moje myśli gloryfikujące życie, a zwłaszcza to, które się nam trafiło, to zaczęłam krok po kroku iść w tych myślach po tym przeżytym już moim życiu.
Po złotym dzieciństwie. Lekkim i radosnym. Spokojnym i bezpiecznym.
Po młodości pełnej przyjaciół, śmiechu, spotkań, randek, tańców, kilometrów z wiatrem i pod prąd.
Pełnej wszelakich przygód o jakich się marzy wchodząc w młodość i pełnej przygód jaką chcę się wspominać grzejąc się w fotelu starości.
Ach! To życie tętniące wciąż i nieustannie wzlotami, uniesieniami, czekaniem na wdechu i wydechy ulgi, gdy się udało a udać się nie miało.
Powroty do domu , z wiejskiej dyskoteki. Idziemy całą zgrają, całą ulicą, a śmiech niesie się po polach.
Powroty do domu, w licealne lata. Jadę pociągiem, czytam książki, piszę listy, gadam z Andzią. Za oknem, co tydzień te same obrazy. Tylko pory roku aranżują je różnorako. Wracam. Pełna nowych opowieści do opowiedzenia przy czekającej w kuchni kolacji.
Powroty do domu, na motocyklu, nad ranem. Z Kamilą na placach i plecakiem przezabawnych wspomnień.
Powroty do domu, z już tak dorosłego swojego świata. Tego i kolejnych.
Z kolejnych mieszkań, z kolejnych prac.
Pomiędzy tym wszystkim ciężary małe, tragedie znośne, porażki znaczące niewiele.
A może dziś, perspektywa czasu widzi je w okrojonym rozgoryczeniu. Już ukojonym.
Wracałam pamięcią do mojego życia, jak do domu pełnego spokoju, bezpieczeństwa i miłości. I jak nie chcieć wrócić raz jeszcze do takiego życia, jak do tego domu…?
A mimo tego, pomyślałam… że jeszcze raz… ? Czy na pewno…?
Bo jeśli Ktoś zapytałby mnie teraz, czy chcę dalej żyć, to NAJBARDZIEJ !!! Bez żadnego cienia wątpliwości. Żyć i wychować dzieci. Nacieszyć się poranną kawą jeszcze każdego poranka, myślą o przebytym dniu zanim zasnę. Nacieszyć się kolejną wiosną i rodzinną wigilią.
Nacieszyć gorącą kąpielą, nową książką, widokiem na las, podróżą do bliskich, zapachem ogniska letnim wieczorem. Nacieszyć rozmową, nacieszyć ciszą.
Nacieszyć lekcją z niepowodzeń.
Ale kiedy przyjdzie już życia kres i moment późnej starości, kiedy nadejdzie czas, w którym wszystko co miałam do zrobienia, będzie zrobione, co miało być przeżyte, przeżyte będzie… Czy wtedy zdecydowałabym się żyć jeszcze raz? Tym samym życiem, które mam?
Bo gdyby było trudne i ciężkie, pełne rozpaczy i traum to odpowiedź pewnie byłaby jednoznaczna. Może tak jednoznaczna jak powinna być ta, odnośnie tego dobrego życia, że powinnam chcieć je raz jeszcze przejść…
A ja… nie wiem. Czy chciałabym ponownie czuć ten sam strach o dzieci i ich zdrowie. O Ich bezpieczeństwo. O udany kolejny dzień. Czy chciałabym ponownie smucić się przy każdej drodze, z której schodzę, albo która sama skręca bez pytania..
Czy chciałabym przejmować się światem?
Czy chciałabym czuć tę przerażającą myśl o tym, że nie mam kontroli nad tym, co może się wydarzyć?
Głównym budulcem tego strachu jest to co mam. I strach o utratę.
Czy chciałabym walczyć raz jeszcze ze swoją głową pełną myśli i analiz? Pełną perfekcjonizmu, krytyki? Czy chciałabym stresować się jeszcze raz każdym słowem?
A może gdybym wszystko przeżyła pobieżnie, z wierzchu, bez głębszych interpretacji, przywiązań, byłabym gotowa na życie jeszcze raz?
Może przeżywam je tak mocno i tak głęboko, że ten jeden raz wystarczy?
I choć każdego dnia zastanawiam się jak inaczej mogłabym je przeżywać z większą korzyścią dla siebie i dla świata, to czy przeżyte inaczej byłoby spragnione kolejnego życia…?
Może ten sposób w jaki żyję poprzez charakter, geny i wybory jest tym najwłaściwszym, bo jest tym życiem, które wystarczy, gdy jest jedno…?
Bo czyż ktokolwiek jest w stanie obiecać nam kolejne i obietnicy tej dotrzymać?
Może życie ma być nieznośnie upierdliwe w swojej analizie aby czuć, że wypełniliśmy je po brzegi i na końcu drogi być szczęśliwym, ale nie chcieć już niczego więcej… nawet kolejnego życia…
A może biorę je zbyt na serio, a przez to czuje ciężar każdej drobnostki jak poważnych projektów, przy których wiele wysiłku kosztuje mnie umocnienie każdej krokwi i dobrego wyliczenia możliwych sztormów i burz?
I może, gdy przyjdzie już starość, jedyne czego zechcę to odpocząć, docenić to co miałam i odejść bez powrotów?
Nie wiem.
A Ty? Wiesz?
(…)
Tutaj zapisałam post, przebrałam się i pojechałam na fitness.
W aucie włączyłam „Tennessee Whiskey” Chrisa Stapletona i zaczęłam szukać w głowie, do czego wracałabym w tym swoim życiu…
Zobaczyłam tę drewnianą bramę do Osady Łemkowskiej w Bieszczadach i jak wjeżdżam na motocyklu, a tam witają mnie chłopcy z klubu Steel Roses.
Zobaczyłam każdy dłużący się wakacyjny dzień spędzany z Mazdą na rowerach. We wsi obok, na rowie, na przystanku, w jej pokoju z plakatami.
Poczułam to podminowanie czekając na Krzysia pod pomnikiem Mickiewicza na Krakowskim Rynku i naszą pierwszą randkę.
Życie w szkolnym internacie.
I zaczęłam się śmiać przypominając sobie nasze kuchenne posiedzenia z Alą, Justynami, Madzią i Ich mężami, gdy siedzieliśmy cały dzień dogorywając po całonocnych tańcach.
A i wspomnienia powiodły mnie do wieczorów z dobranocką, podczas gdy Mama wypełniała książkę przychodów i rozchodów ze swojego kiosku.
Na razie nie myślałam o tym, jak chciałabym wrócić do dni z Adasiem i dziećmi, bo są teraźniejszością. Najpiękniejszym zwieńczeniem poprzednich dróg i wyborów.
I może, gdy przyjdzie już starość, zechciałabym naglę to wszystko przeżyć jeszcze raz…?
Nie wiem.
A Ty…? Wiesz…?
(…)
– Ale Wyście są głupi – skomentowała Mama wychyliwszy się raz jeszcze – ja bym żyła! Jak ja bym żyła raz jeszcze! Jak teraz.
(…)
I gdybym umierała za czterdzieści, pięćdziesiąt lat, to pokornie poprosiłabym o możliwość przeżycia jeszcze raz tego samego życia, aby wrócić do Mamy, która bez zastanowienia żyła by raz jeszcze i do Taty, któremu jedno życie wystarczy.
Nie wiem, jak to jest, że im dalej od mojego dzieciństwa, tym bardziej odczuwam brak taty. Nie zechciał nim być dłużej, niż jakieś 7 lat. A szkoda to wielka! Ja dopiero teraz widzę, jak to jest między tatą a córką, w naszym domu. Widzę, z czym idzie się do taty i jakie to oczywiste, że on po prostu jest. Tata to połowa świata. Dlatego z ostrożnością odpowiadam sobie na pytanie, czy chciałabym jeszcze raz to moje życie od nowa. Bo kto wie, czy jakiś podmuch, czy zawahanie nie zmieniłby nam ścieżek i byśmy się na przykład z moim Bartkiem nie spotkali… To dopiero byłaby szkoda niepowetowana! Nawet sobie nie wyobrażam, bo zaraz mam ciarki.
Kiedyś już ułożyły mi się takie słowa na okoliczność rozmyślań o ewentualnych powtórkach i powrotach:
Nic bym nie zmieniła, pomimo wielu błędnych decyzji, kiepskich wyborów, niewykorzystanych szans. Wszystkie one, plus zbiór tych dobrych „tu i teraz”, bycia w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, to właśnie ja. A gdyby nie to wszystko, co za mną, nie byłabym tu, gdzie jestem teraz i – co wzrusza mnie zawsze, gdy o tym pomyślę – z Tymi, co teraz.
Najważniejsze, że ciąg dalszy nastąpi:)
Ania, lat 46
Nie, ja to bym podziękowała 🙂 Chyba, że tak od około czterdziestki mogłabym to życie przeżywać raz jeszcze, to może… Ale nie chciałabym wracać do młodości, to był dla mnie ciężki czas, początek dorosłości i macierzyństwa też. Bywa i tak, że ten plecak wspomnień chętnie się gdzieś zostawi i rzadko się zagląda:)
Dawanie sobie drugiej szansy to wskazanie dla niemal każdego. Przesłanie motywuje do działania i pokazuje, że warto na pewno! próbować ponownie, nawet po niepowodzeniach, a z każde przykre doświadczenie może uzdolnić nas wewnętrznie, także duchowo wzbogacić by potem czuć się pełni radości.