W podwórze Babci Adeli wjeżdżało się od zachodu. Chyba, że jechaliśmy przez cmentarz to nadjeżdżaliśmy ze wschodniej strony.
Płot z zielonych, drewnianych sztachet. Jedno skrzydło bramy już dla nas otwarte.
Często stała od rana na mostku i wyglądała. Najczęściej niedziela. Czasami sobota.
Zaraz za domem, gdy wjechaliśmy w gospodarstwo, rósł wielki okazały kasztan.
Nie stał na środku podwórza. Trochę przy płocie i od strony kuchennego okna.
To pod nim skrywaliśmy auto przed słońcem. To pod nim stawał kuchenny stół, za namową wujka Lolka, aby zjeść w jego cieniu.
Dzięki niemu z kuchennego okna jak w prognozach pogodowych, widać było siłę wiatru i jego kierunek.
Zmieniające się pory roku prezentował zjawiskowo. Wiosną i latem wypełniał okno soczystą zielenią, jesienią złocił się i ścielił podwórkowy dywan ze swoich kasztanów. Zimą, łyse konary dodawały gospodarczym zabudowaniom melancholii.
Podwórkowa lipa u Babci Gieni była ogromna. Od kiedy pamiętam raczyła nas swoją potęgą.
Blisko kuchennego okna. I nikomu nawet nie przeszło przez myśl, że huragan może przewrócić ją na dom… Że trzeba wyciąć, pozbyć się, uchronić przed niebezpieczeństwem..
Lipa kojarzyła się ze wszystkim. Tylko nie ze strachem.
Lipa była przystankiem. Od upału, pośpiechu, obowiązków.
Pod nią obierało się ziemniaki i orzechy. Siadała Babcia na ławce i do fartucha zbierała obierki albo skorupki, które potem przesypywała do wiadra.
Tata wychodził z warsztatu to przysiadł. A i pień lipy najlepszym był miejscem do zaklepywania przy zabawie w chowanego.
Może gdybym zamknęła oczy to pamiętałabym zapach tej kory, gdy twarzą zwrócona do drzewa liczyłam płynnie, a rękoma zasłaniałam boki w okolicach oczu. Potem nabirając głęboko powietrza mówiłam głośno „Szuuukaam!”.. Tak, chyba nadal pamiętam ten zapach.
Pamiętam każde drzewo z mojego rodzinnego podwórka.
To przy którym przebiegałam wracając ze szkolnego obozu. Z wielkim plecakiem i oczami pełnymi ze wzruszenia łez, gdy na tarasie czekała, z rozpostartymi ramionami, Mama.
Wierzbę która od zawsze, w swoich konarach i gałęziach skrywała domek na drzewie.
Co jakiś czas zmieniał swoją postać. Trzeba było wymienić deski bo spróchniały, dorobić daszek, inne schody.. A wierzba wciąż ta sama… Choć kiedy ja w tym domku potrafiłam przesiedzieć całe dnie, jej zwisające gałęzie nie kładły się po ziemi..
Teraz długie i płaczące witki słaniają się po trawie..
W domku na drzewie większa cisza, ale za to liście stały się przysmakiem dla podwórkowych kóz.
I czas mija, dzieci rosną, a wierzba wciąż potrzebna tak samo.
Najbardziej pamiętam jesienne popołudnia i wieczory. Kiedy Mama goniła nas do grabi i zbierania liści w kupki. Ach, jaka to była męczarnia w oczach dziecka…
Te męczarnie wspominam dziś jak najpiękniejsze z dziecięcych chwil.
Bitwa o najlepsze grabie i pukanie w warsztatowe okno Taty, żeby naprawił jak co nie trzymało jak powinno…
Wygłupy z tą co mówiła do mnie wiecznie „Łejn”, bo na fali były „Cudowne Lata”.
Doskonale pamiętam Mamy dres do grabienia liści. Zresztą też dostarczył nam niemało śmiechu.
A jak się już nagrabiło, to z kanapką w ręku się człowiek w nich kładł. Jak taka kanapka w liściach smakowała… A ten najlepszy smak pochodził z narobienia przy grabieniu…
Posadziliśmy dookoła domu 250 drzew. Bo chcę aby jesienią, piękną, złotą i pachnącą móc wziąć grabie i poczuć coś, czego nie potrafię odnaleźć w innych, tak licznych czynnościach XXI wieku.
A potem móc moje dzieci zapędzić do ich małych grabi…
Będą szły w kaloszach, wolno, coraz wolniej, aby może odwieźć mnie od tej myśli…
Będą marudzić i pytać „musimy?”..
A ja powiem zdecydowanie „tak. Musicie.”.
Bo wiem, że gdy dorosną, to nie tylko będą to jedne z najlepszych ich wspomnień rodzinnego domu, ale też to zwykłe, nużące grabienie liście, ukształtuje ich jako ludzi…
Przy grabieniu liści człowiek ma czas. Na siebie. Na refleksję. Na ułożenie w głowie tego co nieułożone.
Na przemyślenie tego co nieprzemyślane. Na wybaczenie co niewybaczone.
Szum grabinych zębów w trawie, uspokaja nas i leczy. Leczy z przekonania, że cokolwiek innego, tam, w tym nowoczesnym świecie ma większe znaczenie.
Przyglądam budującym się obok domom… Zanim powstanie płot, wycinane wielką i głośną piłą kładą się wysokie i smukłe brzozy, dorodne, stare już dęby…
Gołocą ziemię, która czekała na nich ze swoim sercem. Z najlepszym z możliwych darem.
Na samotnej, pustej i smutnej ziemi rosną fundamenty..
Robotnicy nie mają przyjemnego cienia w którym rozwiną z papieru bułkę z pasztetem.
Żadne gałęzie nie zaglądają w puste okna, które potem zapełniają się gwarem i ludzką historią.
Huśtawki na długich sznurach nie kołyszą domowników w rytm szumiących liści…
Stare, schorowane kości nie opierają kręgosłupa o nierówną korę, nie piją kompotu w przyjemnym chłodzie pod dorodną koroną…
Powiadają, że drzewo daje zdrowie. Drzewo daje siłę.
Powiadają, że dom to nie ściany a ludzie. Prawda to.
Choć myślę, że dom to nie ściany, a ludzie i… drzewo.
Choćby zatrudnił najzdolniejszych architektów, najsprawniejszych cieśli, najmądrzejszych kierowników, szanowanych dekoratorów wnętrz i znalazł najbardziej wyszukane meble, to dom staje się piękny dopiero, gdy pierwszy liść spada do jego stóp…
Julia zgadzam się z tobą, drzewa wokół domu to bogactwo, przyjemność i radość dla duszy. Mimo marzenia o domku z ogródkiem, kupujemy mieszkanko dla naszej czwórki. Mając do wyboru dwa mieszkania, wybór był oczywisty, z widokiem na zieleń. Pozdrawiam z Niemiec
Mnie boli serce, jak widzę wycięte drzewa, natomiast bardzo lubię widzieć, że ktoś je sadzi 🙂 Rozumiem, że czasem trzeba jakieś drzewo ściąć, bo spróchniało, ale ostatnio na wale nadodrzańskim (mieszkam we Wrocławiu) miałam wrażenie, że jednak aż tyle drzew to nie spróchniało chyba na raz, więc nie rozumiem, czemu je wycięto..fakt, że posadzili też nowe, ale kiedy to wyrośnie?
Ja też pilnuje drzew…mam tzw.dziki ogród…brzózki już chyba kilkunastometrowe…sosny…dęby…a jak widziałam w drodze do szkoły dzieci…jak pan sobie wszystkie ,dosłownie wszystkie drzewa,nawet krzaki wyciął i piękną kostkę położył to zastanawiałam się gdzie się schowa w te upały i czego uczy dzieci…ale pozytywnie to gdy byliśmy na weselu w rodzinie to dostaliśmy sadzonke dębu …i mimo,że mamy ich w bród to posadziliśmy…fajne nie? Pozdrawiam…aha i z każdego okna widzę drzewa,serio…
Och, z tymi drzewami to temat rzeka. Kiedy wprowadzałam się do obecnego mieszkania za oknem w kuchni miałam piękny las, stawy z żabami i ogromny lilak. Teraz mam pustkowie. Właściciel ogromnej działki, która kiedyś była integralną częścią Parku Pszczyńskiego wyciął na niej wszystko co było, zasypał stawy i powstało wielkie pole, które w razie potrzeby staje się parkingiem dla nieskończonej liczby samochodów przybywających do naszego miasteczka turystów.
Dlatego kiedy postanowiliśmy się przeprowadzić na wieś pierwsze co zrobiliśmy to posadziliśmy drzewa. Na razie kilkanaście sztuk, ale z czasem na pewno będzie ich więcej. Mam nadzieję, że zanim wybudujemy tam dom, będzie z nich już choć mały lasek. Po co komuś dom z ogródkiem, jak nie ma w nim ani jednego drzewa tylko ozdobne krzaki i Tuje, żeby odgrodzić się od sąsiada?
Piękna opowieść o drzewach i naszej splatanej z nimi historii. W mojej pamięci te same drzewa majestatyczny kasztan, szumiace wierzby i pachnąca lipa. Tak wciąż czuję ten zapach, szum i dotyk chropowatej kory. Dziękuję, że mi przypomniałaś. Teraz na ziemi, która mnie przyjęła mam inne drzewa brzozy, dęby, graby i sosny. Kocham je ale zatęsknilam za tamtymi z dzieciństwa właśnie. I posadzić muszę. Bo ja liści nie grabię, one chronią ziemię, a na wiosnę nie ma po nich śladu. Ale wtedy się grabilo. Teraz wiem, że kasztana trzeba, bo jego liście za duże i grube i szkodzą ziemi.
Jak mnie brakuje koszenia trawnika grabienia liści i innych, nawet plewienia grządek… Na studiach z tej tęsknoty z moim już teraz mężem pojechaliśmy pomoc koledze ziemniaki zbierać , jakie bylo zdziwienie jego rodziny że tak z niczego przyjechaliśmy zbierać te ziemniaki. A oni zaplanowali bez pośpiechu te zbiory dziś kawałek jutro kolejny, ach co to był za czas….
Masz zdecydowaną rację!! Ja wybieram właśnie projekt domu, który powoli będzie powstawał i najważniejsze było dla mnie takie usytuowanie go na działce żeby nie trzeba było wycinać ani jednej starej sosny która tam się już zadomowiła. Sosny były tam przede mną i chcę tam z nimi zamieszkać – razem, wspólnie oddychać i gapić się na zieleń.
Synek już teraz zbiera pod nimi niezliczone ilości maślaków! To sosny zdecydowały, że będzie to nasze miejsce do mieszkania, gadania, kłótni i grabienia liści:)
Julia jakie drzewa posadziłaś?Jestem bardzo ciekawa. Odwiedzając szkółki z roślinami mam zawsze ochotę kupić wszystko do swojego ogrodu.
No właśnie kupiliśmy wszystkiego po trochu.
150 świerków serbskich. Jarzębina, bzy, dęby, brzozy, czeremchy, wszelakie owocówki.. no chyba wszystko ogólnie o co byś nie zapytała 🙂
Trzy lata temu kupiliśmy dom. Z fachowcami od ogrodzenia walczyłam o każde drzewo, „bo Pani jak urosną to rozsadzą płot”. Trudno, będę się martwić jak rozsadzą. A te drzewa są cudne. Zielone wiosną, złote jesienią. Grabić liście – męczarnia. Ale potem ile frajdy ze wyskakiwania na kupki liści, zakopywanie się w nich po uszy. Córka do tej pory wspomina dzikie harce w liściach, śmieje się oglądając zdjęcia. A na działacze naprzeciw właściciel wyciął przepiękny las, zostawił pustkę i ciszę. Chyba liczył na szybką sprzedaż, ale się przeliczył….
tak, i to jest coś co mnie zachwyca i mam ochotę mówić „mój człowiek”.
Ja kiedy sadzę koło płotu to Adaś mi mówi – jak ja tam wykoszę?
A to niech tam akurat nie kosi. Im wyższa trawa, tym piękniejsza. 🙂