Serce Matki pękło mi dwa razy.
Pierwszy raz osiem lat temu, a drugi raz wczoraj.
Byłam chora. Cały tydzień. Rano do przedszkola Tosię woził Tato, a odbierała Ciocia wracająca tamtędy z pracy.
Ojcowie wiadomo, nie czytają tablic ogłoszeń. Ciocia, jechała zawsze w pośpiechu, bo w domu czekały też dzieci, obiad do zrobienia.
Do nikogo nie mam żalu. Nawet do siebie trudno mieć. A dobrze jest mieć Kogoś, do Kogo żal można kierować. Może to by uwolniło i pozwoliło zapomnieć. Byłoby jakieś wytłumaczenie. Nie ma Kogo winić.
Tamtego dnia zadzwoniła przedszkolanka mówiąc, że Tosię boli głowa i czy Ktoś mógłby po Nią przyjechać wcześniej.
– Pewnie – odparłam – już Tato po Nią jedzie.
– To pewnie dlatego, że mieliśmy dziś zajęcia z rodzicami i było Jej smutno, że nikt nie przyszedł. – dodała.
I wtedy serce pękło mi po raz pierwszy! Pękło, kiedy pomyślałam jak bardzo musiało pękać Jej, gdy wchodzili wszyscy rodzice, czasami dziadkowie, a do Niej nikt..
Pękło, gdy zaczęła się już lekcja, zamknięto drzwi, a Obok Niej nikogo.
Podobno zastępczą rolę pełniła Pani Dyrektor przedszkola. I choć była cudowna, nie była to Mama.
Odłożyłam słuchawkę i zaczęłam wyć jak konający zwierz. Byłam gotowa zrobić wszystko aby cofnąć czas. Aby cofnąć uczucie jakie się w Niej zrodziło.
Aby Ktoś przeczytał tę informację z tablicy ogłoszeń. Abym była zdrowa i ja ją zobaczyła, bo odbierając ją codziennie, czytałam każdego dnia. Ale nikt Jej wtedy nie przeczytał. A była jedynym miejscem z tą informacją.
A czasu cofnąć się nie dało.
Kiedy weszła w drzwi upadłam na kolana przed nią i płacząc wypowiadałam miliony słów. Ściskając Ją. Nie miałam pojęcia co mogę uczynić, aby choć odrobinę zabrać Jej smutek i żal.
Czy według poradników wychowania i uczonych, powinnam nie pokazywać, że było to coś czym należy się przejmować? Czy należało powiedzieć dwa słowa wyjaśnienia i wtedy dziecko nie zwróciłoby zbytniej uwagi. Nie rozdmuchany problem nie nabiera rozmiarów?
Może…
Ale jestem Matką, która pokazuje przed swoimi dziećmi cały wachlarz swoich prawdziwych uczuć. Swoje radości. Smutki. Żal. Złość.
Wtedy pękło mi serce i nie potrafiłam, a może też nie chciałam inaczej.
Moja intuicja podpowiadała mi, że mam być z Nią szczera i powiedzieć Jej, jak bardzo chciałabym naprawić tę chwilę. Jak bardzo domyślam się co czuła. I jak mogę cofnąć czas w Jej sercu, bo prawdziwego cofnąć nie potrafię.
Zupełnie nie pomaga fakt, że jestem Mamą, która od 10 lat jest w każdej radzie rodziców w obu klasach, która zawsze piecze ciasta, która jest na każdym festynie od czasu ustawiania stołów do zamiatania po ich złożeniu. Która od lat organizuje pieczenie ziemniaka, która na każdej uroczystości szkolnej rozkłada talerzyki, filiżanki i parzy kawę do późnej nocy, co cieszy dzieci, bo latają po szkole w ciemnościach korytarzy i szatni (a z lat młodości pamiętam, że była to zawsze fantastyczna przygoda). Zupełnie nie pomaga ten fakt i milion innych, których wymieniać by bez końca…
Bo choć czas można wypełnić z nawiązką, tak do minionego, dołożyć trudno…
Choć nawet gdyby było najtrudniej, to wiem, że ja bym dołożyła. A to jest po prostu… niemożliwe.
Wiem, że od zawsze, i do ostatniego dnia Ich edukacji, będę Mamą szaleńczo zaangażowaną w Ich organizacyjny świat szkolny, jednak nie wymaże z Jej pamięci tamtego dnia, gdy siedziała na dywaniku i patrzyła na drzwi, w które nie weszła Mama.
Wczoraj, osiem lat później, wracając z babskich zakupów, rozmawiałyśmy sobie o tym, bo… właśnie wczoraj, serce pękło mi po raz drugi.
Nasz chłopczyk wracał ze szkoły sam. Wielkie było to wydarzenie, gdyż wracał sam pierwszy raz. Wszystko mieliśmy ustalone, przećwiczone. Rano zdał ostateczny egzamin ze świateł, pasów, mijanych zakrętów i używania telefonu podczas powrotu.
Doskonale przecież wiemy, że to chodzenie na nogach samemu, nie jest tak istotne, jak fakt zakupu miliona słodyczy w mijanym sklepie. Istotne jest też jeszcze włóczenie się z kumplami. Dlatego wrócił trzy godziny później. Informując mnie o wszystkich swoich działaniach i krokach. Zataił jedynie ilość zjedzonych przez te trzy godziny słodyczy.
Późnym już popołudniem widzimy przez okno jak posuwa się między wysokimi trawami ta czerwona czapa i na czerwonym nosie czerwone okulary. Czerwony plecak zwisa z jednego ramienia, a ciało całe wygięte, bo plecak tego dnia niezwykle ciężki.
Machamy Mu, wysyłamy serduszka, ale nic nie widzi. Wzrok wbity w ziemię i powłóczysty krok. Otworzył drzwi, a my zaczęliśmy bić mu brawo aby pokazać jacy jesteśmy z Niego dumni. Kiedy podniósł do góry swą twarz… O mój Panie! Tego smutku opisać nie sposób.
Tonął we łzach. A w rączce trzymał złamaną różę. Osobno łodyga i osobną pąk, do którego przywiązana była czerwona wstążeczka.
– Kupiłem Ci róże na walentynki, a ona mi się złamała. – powiedział na jednym wdechu.
– Syneczku – rzuciłam się na kolana przed Nim i objęłam najmocniej jak potrafię. Utonęliśmy od razu w swoim uścisku i puchu jego kurtki. – Kupiłeś mi róże na walentynki? – łzy poleciały mi gęstym strumieniem.
– Tak. – mówił wciągając nosem płynący katar – I niosłem w plecaku. I dopiero tutaj, na chodniku, za światłami zobaczyłem, że ona się złamała. Jak to zobaczyłem, to się tak skuliłem na tej ziemi z tego smutku. Tak bardzo chciałem Ci ją dać.
– Syneczku, to jest najpiękniejsza róża na tym świecie. Właśnie ta! Ta złamana w czerwonym Twoim plecaczku. Żadna wielka, smukła i dostojna nie jest nawet w połowie tak piękna.
W czasie gdy tuliliśmy się w przedpokoju, Tatuś w swoim biurze dokonał na spinaczu czarów, że ponownie stała się „niezłamaną” różą.
Kiedy myślę sobie o tym małym chłopczyku, który idzie chodnikiem, z boku mijają go szybkie samochody, ludzie spieszą się z pracy, na spotkanie, a w tym małym sercu dzieje się taka rozpacz… A w tej małej łapce, ten złamany kwiat… Bo przecież ta kupiona dla Mamy róża, nie jest sprawą codzienną. Jest sprawą, która miała dać tyle radości Mamie a i Jemu samemu z dumy nad swoim dorosłym czynem. I ten urwany łepek wiszący na czerwonej, cienkiej wstążeczce…
Jakże chciałabym cofnąć czas żeby zabrać od Niego ten smutek i rozpacz, które zaparowywały dusze, ciało i czerwone jego okulary….
Serce Matki nie pęka wtedy, gdy jest ranione. Serce Matki zniesie każdy cios.
Serce Matki pęka, gdy dziecku dzieje się krzywda, a ona nie może temu zaradzić…
Wtedy przychodzi nadludzki ból.
Zawsze, gdy myślę o swoim pękniętym dwa razy sercu, uświadamiam sobie jak wielkie muszą być rany na sercach na przykład tych Mam, których dzieci leżą z łysymi główkami na onkologii, podpięte pod maszyny z życiem.
Czasami też, kiedy przypomni mi się, o tych moich bliznach na sercu, które nie chcą się zagoić, zastanawiam się czy najbogatsze w owe blizny nie są serca Matek, które chcą być „nadmatkami”…?
Zatem może czasami (myślę o tym dla ukojenia i aby nie zwariować) powinnyśmy przytulić swoje w sercu blizny i dać im się już zagoić…?
Bo czy będąc bez blizn, byłybyśmy tymi samymi, najlepszymi dla naszych dzieci Mamami…?
🥹Piękne❤️
Pękniecia czujemy bardzo, czesto po stokroć bardziej niż te wszystkie wybuchy radości. Moi rodzice nie żyją (nigdy nie poznali wnuczek), ale mają drugich dziadków, którzy NIGDY, NIGDY nie przyjechali na dzien babci i dziadka. Nie dlatego, że nie mogli, ale dlatego, że dla nich to chyba nie takie istotne. I najpierw ta moja starsza córka w tym przedszkolu – jednego roku nie poszła, bo akurat się rozchorowała. Moje serce pękło. Od tamtego roku rok do roku do mohcdzieci przyjeżdzała najlepsza ciocia – ciocia – babcia, która oklaskiwała, przyjmowała laurki i była najwspanialszą babcią. Jednego roku nie mogła przyjechać, poszedł mąż (skoro jego rodzice nie przyjadą to choć będzie on). Były łzy. I to jest taki moment, w którym pęka serc a ja nie mogę nic zrobić, bo zwyczajnie babcią ani dziadkiem nie jestem. Zostałam z żalem do teściów, z pękniętym sercem matki. Byla też taka sytuacja, że nie zdążyliśmy na zawody młodszej córki i wtedy moje serce pękło jeszcze bardziej. Ja mama nie zdążyłam. Co gorsza mój mąż źle doczytał o której te zawody, więc miałam żal do niego (taki w środku), a i tak serce pęka. I nic już tego nie zmieni, kiedy widzisz ten smutek Twego dziecka na twarzy. I choć jesteś na każdej RR, pieczesz babeczki, wyprawiasz najlepsze urodziny, to ten smutek na twarzy pamiętasz zawsze. Kurcze jak to działa?
Oj, myślałam, że już jestem odporna po tylu latach czytania Twoich historii, ale znów się poryczałam. Doskonale Cię rozumiem.
A wczoraj mój już prawie piętnastolatek stanął w progu domu z różą w zębach i trzema tulipanami. Wiózł je ze szkoły ponad godzinę, a kupił je rano przed lekcjami. Stały bez wody, było zimno i kwiaty po prostu padły. Wstawiłam do wazonu razem z bukietem od męża i tak smutno zwisały. A dziś rano?? Stoją na baczność jak inne, a młody powiedział z dumą „Widzisz, pozbierały się jak Ty zawsze po naszych wybrykach” 🙂
Ależ rozumiem. Niedawno czułam, że tak bardzo nawaliłam. Źle się czułam, tydzień miałam kiepski i zapomniałam o czymś co nie było ważne dla mnie, lecz dla kogoś, z kim się na to ważne dla niego umówiłam. I kiedy mój telefon zaczął dzwonić, a do mnie w sekundę dotarło co się właśnie wydarzyło, czułam się jakby ziemia się pode mną rozstapiła. Ja nawet w tamtym momencie wolałabym, by się rozstąpiła i mnie wciągnęła, bym nie musiała się zmierzyć z tymi emocjami, które mnie po chwili zalały…
Julia, przytulam Twoje pęknięte serce do swojego, które też czasem pęka.
7.26 rano, praca, ledwo przyszłam, zrobiłam herbatkę i przeczytałam
i płaczę
W pracy jestem i staję na rzęsach, żeby nie ryczeć w głos chociaż oczy już szklaną taflą przykryte.
Mój Syn jest już dorosły ale jedyne o czym teraz myślę, to to że gdybym trafiła w czasie jego dzieciństwa na Twój blog Julia i Twoje książki to teraz nie pękałoby mi serce czytając ten wpis. Uratowałabym nas oboje. Zawiodłam na całej linii…
Oj, jak ja to rozumiem! Mój Tomcio Gnomcio miał konkurs na zabawną dynię, o czym zupełnie zapomniałam. Był smutny, bo tylko trzy osoby nie przyniosły dyni, w tym on. Minęło kilka miesięcy, na każde wspomnienie jest mi smutno, że nie dostał kinderka za udział, że czuł się wykluczony. A ja też z tych mam, które stroją salę na bal karnawałowy, pieką ciasto na piknik i każdą szkolną imprezkę… Po tym konkursie na dynię miałam strasznego doła. Pozdrawiam:-)
Doskonale rozumiem…Mam tak samo.
Czytam już któryś raz te Twoje słowa i ciągle otuchy sobie sama dodaję. I Wam bym chciała. Nie, nie. Przed pęknięciami serca się nie uchroni. Ale na pocieszenie mówię sobie zawsze, że po raz pierwszy jestem mamą Dzieci w wieku, w którym akurat są. I po raz pierwszy byłam i będę mamą w wieku, w którym akurat były i będą. Nie da się nauczyć, ani ustrzec, ani przygotować. I to jest piękne! I ta Ich miłość odwzajemniana, bezwarunkowa, choćby ją ukrywały (nastoletnie buzie) z całych sił. Kochają nas bardzo. Za wszystko. Bez względu na.
Niech tylko i aż zdrowe będą. I my dla nich.