Napisałam wczoraj na kolanie przy porannej kawie, że wielkie zmiany w życiu zaczynają się od drobnostek..
Czasami tak małych i niezauważalnych, że aż człowieka dziwi, że tak się mogło zacząć…
Z roku na rok zmieniają się pragnienia, potrzeby..
Im więcej doświadczamy tym więcej wiemy. I tylko wtedy. Poprzez doświadczenie.
Moja aktualne największe marzenie to szklarnia i kurnik. Chcę zwolnić. Zacząć żyć życiem. To są małe kroki… Zacząć np. od odcinania się od internetu w weekendy. Odkładania telefonu w tygodniu wieczorami (nastawić głośny dźwięk dzwonka i brać do ręki tylko wtedy gdy dzwoni)…
Nikt nam życia nie zwróci, nie cofnie, nie da możliwości by zacząć jeszcze raz… Śnieg za oknem prószy i dobrze jest zwyczajnie się w niego zapatrzyć…
Człowiek myśli dziś, że wolny czas jest tylko wtedy, gdy leży, gdy czyta, gdy ogląda film czy mecz…Wolny czas moim zdaniem jest zawsze wtedy gdy się nie spieszymy… Gdy robimy płot, gdy pieczemy ciasto, gdy zamiatamy podwórko.. Jeżeli tylko wtedy nie spieszymy się, to czas jest wolny i dający człowiekowi odpoczynek.
I aby się w sobie podminowania pozbyć, jakiegoś niepotrzebnego niepokoju.
Bo jak pisał Kapuściński… „Kiedy się spieszysz, nic nie widzisz, nic nie przeżywasz, niczego nie doświadczasz, nie myślisz. Szybkie tempo wysusza najgłębsze warstwy twojej duszy, stępia Twoją wrażliwość, wyjaławia cię i odczłowiecza”…
Ale nie dało mi to spokoju, bo była to zaledwie część, jakiś skrawek myśli, które się w głowie kotłują, wiercą i wiją…
Powiedział wtedy, dokładnie cytując – do kurwy nędzy wiesz Julka? Do kurwy nędzy z tym życiem.
Pomyślałam sobie czy faktycznie z tym życiem do kurwy. I do tego nędzy na dodatek..
Nie zdążyłam rozwinąć myśli, bo kontynuował – Cały tydzień człowiek jak wół się nagoni, nalata. A jak weekend przyjdzie, to przy domu robota, w garażu, ogrodzenie trzeba by już zacząć. Żadnego czasu wolnego, żadnego odpoczynku…
Kiedy wracałam do domu starałam się przywołać jakieś wspomnienia. Nie te okraszone nostalgią, a te które w rzeczywistości w tamtych latach towarzyszyły nam w codzienności.
Moja Mama miała dwa dni w roku wolnego. Pracowała od poniedziałku do niedzieli.
Nie jeździliśmy z Mamą na rowerach w niedzielne popołudnia. Ale za to plotkowało się przy stole w kuchni, gdy przed południem wstawiała kaczkę z owocami. Nie znosiłam tych owoców. Ale ten sos… zjawiskowo dobry. Bo to zapiekane w pieczniku pieca kaflowego, naszej rodzinnej kuchni.
Często zasypiało się z Mamą, choć miałyśmy po naście lat.
Mama wracała z pracy po osiemnastej. Zimą to już prawie noc. Wtedy prasowała, albo robiła jakieś rozliczenia remanentu w zeszytach od księgowości. I cały styczeń na stole w dużym pokoju, były rozłożone te papiery. Robiło się coś obok tej Mamy. Na dywanie, czy krześle przy tym samym stole. Odrabiało lekcje, czytało, wycinało, kleiło.. Ścieliłyśmy z Justyś łóżko rodziców, które stało obok tego stołu. Pamiętam do dziś wzory tych poszewek. I spod kołdry oglądaliśmy teleturnieje.
Latem zaraz po powrocie, Mama zjadała kolacje i szła na dwór. Zawsze. A to pielenie na skałce. A to zamiatanie mostka. Ogródek miał dużo pilnych robót. Rowerem na czereśnie, albo wiśnie jechała z wiadrem do znajomych. Na tarasie szypułkowała truskawki do weków. Szlauchem podlewała doniczkowe rośliny przy zjeździe do garażu. A jak Tata wrócił z warsztatu to szli na spacer. To było najczęściej koło dwudziestej pierwszej…
Choć pamiętam, czasami Mama mówiła – Andrzej, skończ tam wcześniej robotę, bo mamy zaproszenie do tych czy tamtych. Ale to było sporadycznie.
Najczęściej Ktoś przejeżdżał akurat rowerem. Mama pieliła. On zatrzymał się koło furtki i tak przegadali godzinę. Jak na kawę nie chciał wejść. Bo jak chciał, to Mama omywała ręce z ziemi i tak jak stała w dresowych spodniach z brudnymi od klęczenia kolanami, robiła tę kawę. I pili przy drewnianym stole pomiędzy tujami.
My wtedy jeździliśmy po wsi rowerami, simsonem, na wrotkach..
Tata wracał z warsztatu jeszcze później. Nadrabiał robotę, bo po obiedzie od zawsze robi sobie drzemkę.
Patrzyliśmy w dużym korytarzu przez okienko, czy pali się u Niego światło.
Mama mówiła – zobaczcie no dziewczynki czy Tata wyszedł już z warsztatu.
I albo mówiłyśmy – nie, stoi jeszcze przy maszynie – albo było wiadomo, że jak ciemno to już zapewne idzie.
Może jeszcze zajrzał po drodze do kucyka czy do kóz. Wchodził zawsze przez piwnicę. Tam zostawiał brudne buty i przekręcał na noc drzwi garażu.
Było wtedy zawsze po dwudziestej drugiej.
Coś czytał najczęściej w kuchni. A Mama oglądająca telewizję mówiła rozżalona – Posłuchał byś ze mną jak pięknie śpiewają, aż ciarki człowieka przechodzą. Wtedy dosiadał się na chwilę, choć za tym śpiewem raczej nie przepadał. Bardziej może z racji odwlekania czasu do wieczornej kąpieli.
W niedzielne poranki zawsze Ktoś przyszedł na kawę. Nigdy nieplanowaną. Ale tak oczywistą.
Czasami w sobotę w kuchni się tłoczyło. Albo spacerem przez wieś szli do znajomych.
Nie szykowali się od popołudnia, o 20 ej może i Tata twarz obmył, a Mama kreskę na oku poprawiła.
Na wakacjach byliśmy raz. Kiedy miałam 8 lat. W Zakopanem.
Przez całe życie wyjeżdżali gdzieś na krótko. Na dwa, trzy dni. Wtedy z Justyś pełniłyśmy wartę w Maminym sklepiku.
Ale tych wyjazdów na palcach by zliczyć.
Nigdy nie słyszałam, że brakuje Im czasu. Nigdy. Czas był taki jaki był i się robiło co do zrobienia było.
Nikt nie chciał go oszukać, naciągnąć, siłą wydobyć.
A pamiętam i z opowieści starsze dzieje.
Jak dziadkowie z pól wracali i ledwo siłę mieli konia do obórki odstawić.
A potem popijali kolacje kompotem ze słoika.
I czas mieli. Bo jak o dziewiętnastej z pola wrócił, a telewizji nie miał, ani telefonu, to do zmierzchu ile mu na rozmowę czy milczenie zostawało…
A na co on też czas miał mieć.. Ani na gokarty i kręgle się nie spieszył. Ani na serial. Zaległości na portalach z informacjami nie odczuwał. Nie spieszyło się aż galerię handlową zamkną.
Może rowerem jak trochę sił nabrał do karczmy wiejskiej jechał.
A tam ile czasu na bajdurzenie było…
I co jakiś czas historie te same, bo u ludzi mało się działo, jak całe życie w jednej wsi przeżyli, a informacje ze świata nie docierały.
Zimą u jednego sąsiada się schodzili. Przy lampie naftowej o duchach i zmorach opowiadali.
Dla roboty człowiek żył. I cieszył się, że ją ma i w zdrowiu może robić.
Przyszło nam żyć w świecie niezliczonej ilości atrakcji, możliwości…
Rozbudza to w człowieku pragnienia. Chciałoby się wszystkiego zaznać, posmakować.
Chciałoby się dołączyć do świata, który z tego wszystkiego korzysta i cmoka z uznaniem.
Ilość przyjemności stwarzanych człowiekowi przybywa, a czasu wciąż tyle samo.
Zaczynamy pędzić, ażeby wygrać ten czas i móc poświęcić go i nazwać „wolnym czasem”.
Nikt go wolnym wtedy nie ma.. Bo biegł do niego zbyt szybko i gdy nadchodzi nie potrafi zwolnić.
Nie umie skorzystać i odebrać tego co poświęcił wcześniej, ażeby go dostać.
Biegną zatem dziś Ci ludzie. Tylko po to, by wygospodarować sobie czas.. A jak na ironię czasu nie dostają.
Już nie słychać „bieda Panie”, tylko ” na nic czasu nie ma”…
A czas to pojęcie względne…
Ileż słyszę, że zazdroszczą iż czas na książki mam.. To jest kwestia priorytetów.
Widocznie Ktoś Kto go na czytanie nie znajduje, nie pragnie aż tak mocno.
Czytam w kolejce do lekarza, o północy gdy uśpię dzieci i ciasto jeszcze przed północą do piekarnika wsadzę. Piję kawę późną porą i czytam. Wstaje nieprzytomna. Ale czas na czytanie mam.
A potem ludziom się wydaje, że skoro pracuję w domu, to może w południowej porze przed kominkiem w fotelu bujanym…
Dziś ludzie tak widzą wolny czas… Jak z obrazka…
A czy robienie tego płotu wiosennym dniem, gdy dzieci obok w piachu się brudzą, nie jest naszym wolnym czasem? Czy tylko wycieczki i masaże to ten nasz czas?
Pojęcie wolnego czasu jest tylko w naszej głowie. Nie zmarnuj go.
Bo wbrew pozorom każdy z nas ma go bardzo dużo, zależy tylko od postrzegania tego co czynisz.
Wszyscy znajomi dziś na trybunach na meczu a Ty robisz płot?
Rób go dla siebie, polub swój czas. Żyj swoim życiem. Bądź panem swojego czasu.
Niech jego wartość nie będzie przysłonięta miarą innych.
Może ten, co na mecz zdążył bo czas zdobył, wcale tam zrelaksowany nie siedzi. A w ciele swoim wciąż biegnie. Bardziej istotny jest stan Twojego ducha, niż miejsce w jakim się znajdujesz.
Przyjdzie moment w którym świat zrozumie, że nie to gdzie spędzamy czas ma wartość najwyższą, a spokój w nas…
Świat daje możliwości dziś każdemu. Starcu i niemowlętom.
Ludzie rodzą dzieci i w swoim pędzie i pośpiechu wciągają je wraz z sobą.
To kolejne zadanie do wykonania. Plan.
Dziś siedmiolatki mówią trzema językami, jeżdżą doskonale na nartach, grają na instrumentach…
To wszystko w pędzie i biegu. Pośpiech… Pośpiech bo korki, w pośpiechu zakładaj kurtkę, w pośpiechu jedzą w aucie. Nie mają czasu się nudzić, rysować palcem w powietrzu aż ręka zdrętwieje…
Mają wielkie możliwości i predyspozycje aby zdobywać świat. Odnajdywać się w nim. Zdobywać stanowiska. Jeździć po świecie i porozumiewać się w czternastu wyuczonych czasach przeszłych i przyszłych… Programujemy Im od dziecka pośpiech…Budowanie swojej wartości poprzez kolejne nabyte umiejętności..
A pośpiech to choroba, która pozbawia nas życia..
” „Kiedy się spieszysz, nic nie widzisz, nic nie przeżywasz, niczego nie doświadczasz, nie myślisz. Szybkie tempo wysusza najgłębsze warstwy twojej duszy, stępia Twoją wrażliwość, wyjaławia cię i odczłowiecza”…
Kiedy pytają mnie na jakie zajęcia chodzi Tosia, odpowiadam, że z patykiem na dwór…
Zaraz przyjdzie wiosna. Obok moich dzieci będę plewić w swoim ogródku ja. Sypniemy kurom ziarna i pozbieramy jajka.
Jak Ktoś będzie przejeżdżał rowerem, wezmę go na kawę. Obmyję z ziemi ręce i usiądę w brudnych, naciągniętych na kolanach dresach.
Julka ja już wsiadam na rower, którego nie ma (mam hulajnogę;p) i jadę w Twoją stronę:):):)
a tak na poważnie to co do czasu to jaaaaaakie to cholernie prawdziwe (!), dzisiejsze (!);
„nuda” jest nam czasami wszystkim potrzebna, choć dzieciom zwłaszcza, bo czy każdą minutę mają mieć wypełnioną rysowanie, klejeniem itd czemu zwyczajne nic nie robienie jest postrzegane jako coś złego, no przecież od tego się nie umiera…
ściskam na odległość
Juleczko uwielbiam Twoje pisanie 🙂 i zawsze tak w punkt , że człowiek znajduje w nim właśnie to, czego w danym momencie potrzebował… buziaki
…tak jak mi mówiłas odkad „przeczekalam , ”
, „posiedzialam ” „podumalam ” od razu lzej na duszy choc nic z pozoru nie zmienilam ..ale ze soba mi poprostu dobrze juz.. i to wystarczy mi dziękuję 😉
cudowne… prawdziwe i smutne za razem..
Tak wlasnie jest kupujemy rzeczy ktorych nie potrzebujemy, za pieniadze ktorych nie mamy zeby wywrzec wrazenie na ludziach an ktorych nam nie zalezy:)
Oh jak mi sie to spodobalo! Swieta prawda. Takich ludzi jest bez liku!!
Swiete slowa!!!:)
Smutne ale tak właśnie chyba jest…
Ta wypowiedź dziwnie brzmi na blogu, gdzie co rusz w komentarzach „Julka, a skąd ten koc?”, „a ten plakat?”, „ej, ej, pisz szybko, gdzie kupiłaś ten kapelusz”… Ja nie złośliwie, ja tak zwyczajnie się zastanawiam teraz i wtedy, że ludzie tu niby się zachwycają, jak to fajnie płynąć z własnym prądem, kochać swoje życie, cieszyć się tym, co mamy, doceniać, mieć swój styl, pomysł, a z drugiej strony takie parcie, aby mieć ten sam koc, stół, zegarek, co autorka. To jest taki zgrzyt. Szczególnie, że ten koc to często 300 zł, a spódnica np. 250 zł, ludzie udają często, że wolą „być niż mieć”, a potem jojczą/marzą o kocu za 300 zł 😉 i kopiują cudze życie.
Celna uwaga
O właśnie, właśnie! O tym marzę, do tego dążę, do tego się staram.
Nie mieć planów na weekend, nie patrzeć na zegarek, zatrzymać wskazówki i tak sobie zwyczajnie żyć wolnym krokiem. Odinstalowałam, co się da, z własnego telefonu. Wyłączam radio w aucie i staram się być. Częściej patrzeć przez okno i naprawdę zobaczyć, co za nim. I na dzieci i na Niego. I w końcu zobaczyć to, czego od tak długiego czasu się nie widziało…
Uczę się rezygnować, a nie zdobywać. Frajda, jak nie wiem:)
Pięknie napisane. I potrzeba mi było dzisiaj takich słów.
Ja sama przeżywam teraz taki czas, że nie wiem, w którą stronę pójść. Świat szaleje, codzienna gonitwa męczy i człowiek człowieka nie dostrzega. Chciałoby się zwolnić, zatrzymać, pomyśleć. A z drugiej strony ten świat taką presję w nas wyzwala. Jakieś takie poczucie jest we mnie, że jak zwolnię to coś stracę… A wiem też przecież, że jak zwolnię to wręcz zyskam…. Tak by się chciało znaleźć siłę i odwagę, by temu pędowi powiedzić „stop”.
Pozdrawiam ciepło,
Kinga
No moje myśli i spostrzeżenia mi tu wypisałaś..
Julka, no normalnie kocham Cię za te słowa…. Jakże tej świadomości dzisiaj brakuje… Zaraz wyślę ten tekst moim koleżankom w pracy, które wiecznie nie mają czasu…
Pisz i jeszcze raz pisz Kochana!!!!
Pozdr Sylwia:)
Ps, Wczoraj chciałam pozdrowić Cię przez Męża 😀 Twego, którego minęłam w moim sklepiku, ale odwagi zabrakło … 🙂
Jo tam tyż kiedy ma tym kole do Ciebie dojada😆 choby nie wiem co! Abo wciepna te koła na bagażnik, bo to jednak dosyć konsek do Ciebie😂😂 Mono jako sobota abo niedziela z czelotką przijadymy na tych kołach, szarlotka zabieremy ze sobą a o kawa poproszymy😘❤️
Buziaki
Chciałabym coś napisać, coś dodać, ale właściwie wszystko już napisałaś, więc zostaje mi napisać, że absolutnie się z Tobą zgadzam. Dziękuję, że po raz kolejny przywracasz mnie na właściwy tor. Super, że w tym świecie pogoni jest ktoś taki jak Ty, kto pokazuje, że można się cieszyć z tego co się ma. A nawet trzeba, bo wtedy człowiek jest szczęśliwy..
Julka, jak zwykle cudnie. Dziękuję! i dziękuję Ci za to, że dzięki Twojemu blogowi zmieniłam swoje życie. Potrafię zwolnić, mam 2 dzieci, pracuję i czytam wieczorami. Właśnie wczoraj zaczęłam sagę Winnych i spłakałam się nad Kasią… W nocy dzieciom śniły się wilki, bo wczoraj na przedstawieniu popołudniu byłyśmy i pół nocy nie spałam, ale dziś z uśmiechem piję kawę i jem babkę i czytam… od środy popielcowej nie zaglądałam na portale społecznościowe, dobrze mi tak!
Cudowności dla Ciebie i niech ten kurnik się spełni.
Bo wiesz mi się wydaje, że najwięcej czasu to mają Ci, którzy to swoje życie lubią. Tak po prostu. Bo wtedy radość z tego wszystkiego czerpią, z tych drobnostek wszelakich, zatrzymują się nad nimi, doceniają, ręce z lubością z tego piasku otrzepują. I kiedy dzień obowiązkami jest wypełniony, kiedy praca wre, ale serce się do tego wszystkiego wkłada to tak lekko na duszy. A są tacy, którzy za tą swoją codziennością nie przepadają zbytnio i wtedy pędzą jak oszaleli. Czasami też w doskonałości próbujemy się prześcigać, brak nam dystansu, własnych wyborów. Wszystko na już, jak najlepiej, kiedy ucieka to co najważniejsze. Ja też lubię ten czas sobie znajdować. W tych prostych rzeczach. A najbardziej to się meczę jak nuda doskwiera. Ileż razy wieczorem siadamy razem z Mężem zmęczeni dosyć i z uśmiechem patrzymy na siebie, że jednak jak się człowiek tak chociaż trochę nasapie to czuje, że żyje, że to życie takie pełne. Wczoraj cudownie odpoczywało mi się na placu zabaw z dziećmi. Półtorej godziny twarz do słońca wystawiałam i w takich chwilach najszczęśliwsza jestem. Albo jak dziś; popracowałam, dom ogarnęłam, za PITy się wzięłam, zaraz na wielkanocne warsztaty do przedszkola pędzę, a wieczorem Przyjaciółka na wino wpada. I jeszcze teraz chwila z kawą i czytam co tu naskrobałaś;) I ten dzień najzwyklejszy na świecie, a kolejny ulubiony. A jakbym go przesiedziała to by żaden nie był. Ale ja mam czas – czas aby to kontemplować, aby to życie przeżywać, mam bo sobie tak postanowiłam. I ze sznurków sobie ostatnio plotę i ileż frajdy mi to daje. I też się pytają, że jeszcze na to chwile znajduję, a ja mam wrażenie, że jak się człowiek nie spina to i szukać tych chwil nawet nie musi, bo one są tak po prostu, tylko zależy od nas samych jak je wykorzystamy.
dziękuję Ci za te słowa…
Jula to co napisałaś to tak jakby o mojej wsi rodzinnej. Tam też tak było ,mama wstawała przed świtem i w pole szła żeby przed skwarem pooplewiac, popodlewac,dosiać, dosadzić. Ale jak kto rowerem do pracy zmierzał to zawsze czas na pozdrowienia znajdowal. I na rozmowę czas znaleźli i te ręce w fartuch z ziemi optrzepywane. A po południu sąsiadki się schodzily to na kawę, to w potrzebie. Pamietam ten nasz dom otwarty. Jedni wychodzili drudzy wchodzili. Piękne czasy, piękne chwile. Dziś jestem w stanie to docenić, brakuje mi tej wsi,Tej ludzkiej normalności, wzajemnej pomocy. Mieszkam w mieście,a za wsią tęsknię bardzo mocno. Choć i ona sie zmieniła mimo to myślę że dane będzie mi na nią z powrotem wrócić, jak nie tą, to inną ale wieś. Dziękuję Ci że że jesteś w tej sieci, dziekuje że dane mi było na Ciebie trafic! Dzięki Tobie odżywaja te wspomnienia. Może to głupie ale na Twe wpisy czekam jak na coś wielkiego.
Julio
Ja mam podobnie, moim marzeniem jest miec ogrodek a w nim warzywa,owoce i kwiaty. Kiedys bylam u lekarza na badaniach kontrolnych.Lekarz pyta: „A co Pani za sporty uprawia?A ja na to , ze ogrodek mam i duzo roboty w nim , ze Dom przy lesie i do remontu, ze to moj Sport. Lekarz nie byl szczesliwy, powtarzal ze taki prawdziwy Sport jest mi potrzebny: plywanie, bieganie i Jakas „Zumba“ . Ale wiesz Julio mi ten ogrodek starczy i ta Robota w nim, a jak sie Tak pozadnie narobie w tej ziemi to Tak naprawde szczesliwa jestem. Nic wiecej mi nie potrzeba. Bo im wiecej mam tym bardziej durna sie czuje ❤️❤️❤️
Ps. Ja do Warszawy daleko mam , Ale przyleciec bym mogla . Caluje mocno Julio.
Dzisiaj mam wrażenie największą wartością nie jest posiadanie a umiejętność rezygnacji. W czasach, gdy mamy tyle ułatwień a czasu wciąż deficyt, sztuką jest wybierać to co właściwe. Urządzenia, które miały ułatwić komunikację, doprowadziły do jej destrukcji. Teraz większość osób izoluje się i pogrąża w świecie wirtualnym. Nie dbając o relacje w otaczającej ich rzeczywistości.
Świetne! No po prostu takie myśli co je zabrać i przytulić do siebie się chce. Cudowne!
Ja też tak dorastałam chodząc na zajęcia z patykiem! Jak dobrze, że są takie rodziny:) dobre, żyjące.
Pozdrowienia bardzo ciepłe
Julia gdzie Ty się taka niezwykła uchowałaś. Aż chciało by się z Tobą zakumplować. Serio. Do tych samych wniosków co Ty doszłam jakiś czas temu. Z ich powodu wyprowadziłam się z miasta na wieś. Gdy znajomi chwalą się ilością zajęć (po późne godziny wieczorne) i dyplomów u swoich zabieganych dzieci, po czym pytają co tam moje porabiają, odpowiadam zgodnie z prawdą, że np. właśnie narwały zielska, pozbierały deski i bawią się w sklep przed domem. Pewnie brzmi to mało spektakularnie i efektownie.
Jula ile ja się od Ciebie uczę.. potrafisz zatrzymać ludzi w tym pędzie.. mnie..dziękuję 🙂
Czarodziejko…czytasz w moich myślach…..
A swoją drogą gdy wczoraj spojrzałam na zdjęcie Twoje przecudne (z tą koronką i pięknym pasem) na instagramie i ten wpis o kurniku, to sobie wesoło pomyślałam, że świat coraz większe wymagania wizerunkowe stawia osobom, które kurki hodują:-))).
„Z patykiem na dwór” spowodowało ogromniastego banana na mej twarzy :))) Boski tekst :)))
Julia,
po prostu uwielbiam, tak prosto, tak szczerze i tak trafnie napisane! Jak zawsze daje do myślenia, zatrzymuje, zmusza do refleksji.
Uwielbiam…
Sylwia
Czas, to pojęcie względne, jak i pośpiech. Nie można nikomu nakazać – rób wolniej, ani – rób szybciej, wszystko zależy od człowieka 🙂 ja całe życie wszystko szybko robię, szybko sprzątam dom, szybko wykonuję swoje obowiązki -taka jestem 🙂 Niczego przed nikim nie udawadniam, robię wszystko z sercem. Ale potrafię się zatrzymać, na spacer pójść, wczasy pod namiotem spędzić – nie wstydzę się tego 🙂
PS.Kurnika nie założę, choć mąż nie raz o tym wspominał, aż w końcu swoim rodzicom założył 😀
Jak zwykle Julcia – uwielbiam! :*
Wypisz wymaluj opisałas to, co w duszy mej hula od dawna. Ta tesknota do prostoty. Do adorowania naszej wlasnej codzienności. Bez pospiechu i poganiania. Bez presji bycia wszedzie. Ach, wspanialy ten wieczór teraz! Pełen zadumy.
Ano właśnie. Od kiedy zaczęłam pracować, w weekendy nie chce mi się wychodzić, organizować, nigdzie jeździć. Sprzatam i nieraz dre pape, że to daremny trud, krzatam się piekę, wyskocze na spotkanie, ale tylko takie ze swoimi ludźmi lub czasem ktoś u nas zawita.
Dzieci nasze, mimo tego, że mają pokoje, to czytają, budują z klocków, koloruja, trują rzyc w stołowym. Jak już nie wytrzymuje, to się zamykam w sypialni.
Adaś nie chadza na zajęcia nijakie, bo nie ma takiej potrzeby. Im cieplej, tym więcej lata po podwórku i na domofonie mi wisi, że daj ciastko, na loda, a pić się chce.
Też uważam, że czas mi dano, chociaż biegnie szybko. Jednak jestem i mam nadzieję, że dzieci tak to zapamiętają, że z kuchni mama psioczyla, a oni się pod kołdra nasza śmiali na kanapie i bajki kolacja zagryzali.
Julia, jak ja bym chciala tym moim rowerem do tego Twojego plotu w niedzielne przedpoludnie podjechac. Ech czuje podobnie. Teraz czas zmian dla mnie i bardzo potrzebowalam takiego tekstu. Dziekuje.
„Less is the new more” powiadaja dzisiaj 🙂 Wielkiego Krakowa przenioslam sie 11 lat temu do malego angielskiego miasteczka. Do „centrum” naszego Yeovil mam 5 minut. Wszedzie niemal piechota z moimi dzieciakami drozki wydeptalam. Ale tego „czasu” wciaz sie ucze. I za Twoj tekst droga Julio, przepieknie dziekuje! I sciskam Was nieznajomych- a jakby znajomych 😀
Piekny wpis. Love
Znakomicie pani pisz…. Powiem wam że ja to dzisiaj kurtkę przyodzialam psa na spacer ze sobą zabrałam i poszliśmy w pola (bo ja na wsi mieszkam) a za polami taki dziki staw się znajduje, po którym łabędzie pływają. I my z psiakiem nad brzegiem tego jeziorka przysiedlismy. Słoneczko pięknie grzalo. Ja się na trawie nawet położyłam, oczy zamknęłam. Wokoło panowała cisza. Spokojny powiew wiatru. Wreszcie poczułam ze mój umysł odpoczywa od tych wszystkich bodźców natłoku informacji…gdy oczy otworzyłam to nade mną białe chmury po błękitnym niebie płynęły. Po prostu byłam. Wiecie jak to przyjemnie po prostu być? Warto naprawdę warto mieć czas dla siebie i spędzać go na swój sposób. Pozdrawiam wszystkich. A pani, pani Julio dziękuję, że pani po prostu jest 🙂 Jak w tej piosence: „Fajnie ze jesteś. Wystarczy być” 🙂
A ja myślałam, że trochę głupia jestem z tymi swoimi kurami , kotami, królikami, psami, koniem i kucykiem, cielakami i trójką dzieci i ogródkiem. To ja przecież to uwielbiam
i nieraz mam wrażenie, że życie upływa mi na sprzątaniu kup, ale tak jak mówisz to mój czas wolny i jeżeli tylko jesteśmy wszyscy szczęśliwi to przecież możemy sobie te kupy sprzątac. Aktualnie czekamy na narodziny szczeniaków i jesteśmy tym faktem bardzo podekscytowani. Pozdrowienia
Julia … zobaczyłam, ze jest niwy wpis wczoraj, w samochodzie . Ale postanowiłam zostawić do przeczytania na później, bo w samochodzie mąż, dzieci, radio i jeszcze jak się patrzę w telefon to choroby lokomocyjnej dostaje 🙂 i tak się ucieszyłam dzisiaj przy śniadaniu, bo mi się przypomniało, ze mam co czytać u Ciebie … i teraz ze spokojem wstanę i za robotę się wezmę … tego mi było trzeba
To było jakieś 5 lat temu. Moja córka chodziła do drugiej klasy. Boże jak ja pędziłam, jak byłam rozdygotana w środku, żeby zdążyć obudzić, dać jej śniadanie, dopilnować ubrania, sprawdzić czy książki ma i zęby umyte. Siebie ogarnąć, ją do szkoły odwieźć i do pracy zdążyć. Wszystko, każdy najmniejszy szczegół nie po myśli, wytrącał mnie kompletnie z równowagi. Poziom napięcia w tych porankach sięgał zenitu. Gdy się ociągała kradnąc bezcenne minuty byłam tak wkurzona, że własne dziecko miałam ochotę rozszarpać….
Pędziłam potem samochodem przez miasto łamiąc przepisy, jadąc chaotycznie i nerwowo, pełna wściekłości na cały świat, narażając nasze życie i zdrowie. I wpadałyśmy w ostatniej chwili i zawsze się spóźniałyśmy, a gniew narastał…
I pamiętam ten dzień, o którym wspominasz, że czasem drobny szczegół zmienia naszą życiową postawę. Kiedy tak jechałyśmy znowu w napięciu ogromnym, dzień zupełnie nie współgrał z negatywnym nastawieniem w mojej głowie i w sercu. Było tak pięknie, słonecznie i ciepło i moja córka zapytała wtedy: mamo o ile bardziej byśmy się spóźniły gdybyśmy w tej chwili przestały się spieszyć?
Wstrząsnęło mną to pytanie. Odpowiedź była brutalna może dwie, może trzy minuty….
I dla tych dwóch czy trzech minut taka szarpanina codzienna. Czym są te dwie czy trzy minuty wobec godzin napięcia i pośpiechu?
Może spróbujemy się nie spieszyć jutro i sprawdzimy? – zaproponowałam, zgodziła się taka szczęśliwa, że serce chciało mi pęknąć na pół.
Zróbmy tak – ustawimy sobie dwa dzwonki w telefonie pomiędzy wstaniem, a wyjściem. Pierwszy na sygnał, że się zbieramy (to znaczy trzeba zacząć wychodzenie, które najdłużej nam zawsze zajmowało), a drugi że to chwila, gdy trzeba wyjść, żeby zdążyć.
Żeby je rozróżnić sama nagrała: „zbieramy się” i „wychodzimy”. Do dziś je mamy w telefonach.
Następnego dnia te dwa alarmy zadziałały mobilizująco i bez najmniejszego pośpiechu wyszłyśmy i dojechałyśmy do pracy i szkoły, rozmawiając, podziwiając krajobraz, opowiadając sobie miłe rzeczy… a tej błogości i wewnętrznego spokoju nie zapomnę nigdy, bo to był kontrast przeogromny do tego co przyzwyczaiłam się czuć. Jak więc musiało się czuć dziecko?
Od pięciu lat nigdzie się nie spóźniłyśmy mimo, że nigdy się nie spieszymy…
Czytacie czasem czyjeś komentarze? Oprócz dopisywania swojego?
Ja rzadko. Ale dzisiaj przeczytałam właśnie Twój i… już wiem, co mam robić. Nasze poranki wyglądają tak samo, jak te u Ciebie sprzed 5 lat. Nie warto, dla tych 3 minut, nie warto tak… więc dziękuję:)
i pozdrawiam:)
Julka jak Ty zawsze czytasz w moich myślach… marzeniach. Dokładnie o tym samym ostatnio myślę. Próbuję. Uczę się. Normalnieje… Dzięki!
… no już nie będę pisała, że cudnie, że och i ach … bo to wiadomo nie trzeba nawet pisać …. zawsze jest po prostu od serca …
ale ja nie o tym chciałam … Julia … jak ja bym chciała przejeżdżać tym moim rowerem koło Ciebie …. 🙂
kurczę …. a ja ciągle się zastanawiam, czy jak zajmuje się domem to moje dzieci na tym nie tracą. przez te internety i tezy jak to trzeba dużo czasu z dzieckiem spędzać, zdurniałam chyba. i faktycznie mam wyrzuty sumienia jak chce się zająć swoimi obowiązkami. tymi domowymi, a co gorsze jeśli tymi związanymi z pasją – bo to już o przyjemność zahacza, mimo że zobowiązania się za tym kryją. to jednak tak można? że dzieci tylko obok, rodzic czymś zajęty i dzieci na tym nie tracą? patrząc na Ciebie, tzn czytając Twoje posty wychodzi na to, że wręcz zyskują. że na mądrego człowieka można wyrosnąć. tylko jak pozbyć się tych wyrzutów sumienia. mam wrażenie, ze moje dzieci beze mnie potrafią jedynie obejrzeć bajkę. starsze jeszcze potrafi się czymś zająć, ale młodsze kompletnie nie …
kurczę… wcale nie komentuję i post zawsze najważniejszy… a tu taki komentarz… taki, który wydziera z mojej głowy dokładnie te same spostrzeżenia… dużo teraz tegooooo, że to rodzic jakby cały czas przy tym dziecku miał być… yyy a rodzic może sobie coś robić dla siebie? tylko, że ja to taka bojaźliwa jestem szczególnie o bezpieczeństwo dzieciaków (a to schody, traktory, itp.), ale to przechodzi w jakieś zdenerwowanie i irytację, których nie mogę pojąć i mi utrudniają ten przecież fajny wolny czas z dziećmi…
Julio, czuję podobnie jak Ty.. ja mam już szklarnię, no nie zwykłą z folii, cieplarnię zwykła…. i już pomidorki na parapecie w słoneczku wyrastają. O kurach myślę, żeby choć kilka było. Pięknie piszesz …
Fakt że czas wolny może coś innego dla każdego oznaczać, idziemy często utartą ścieżką, kanapy, wakacji, sportu, a to może być… porządkowanie w szafkach.
Każda rzecz z półki wyjęta, audiobook w tle, dzieci przy stole, graja w coś, czy robią coś.
Głowa lekka, dłonie szybkie, jaśnieje na zewnątrz i we mnie.
Godzina skakania na trampolinie, pot cieknie wszędzie, czy to był wolny czas? Jak najbardziej! Bo wracam z gębą uśmiechniętą, pokraśniałam , nie myślałam o niczym, powalczyłam z sobą.
Budujemy sobie więzienia w Naszych głowach, jak zaprogramowane roboty z funkcjami zapisanymi na pięć dni, dwa dni ładowania baterii, i przeczytałam gdzieś że jesteśmy jak niedźwiedź w cyrku, choć mógłby uciec, bo umówmy się przecież treser bacikiem by go nie unicestwił, robi wszystkie sztuczki i nie próbuje nawet zmienić swojego położenia bo mu wdrukowano że inaczej nie można. A tu dziewczyna pisze ,że wszędzie z córką zdąży już, bo wymyśliła inną drogę, wyszła poza schemat. Nie zwolniła się z pracy, nie przeszła na nauczanie domowe ustawiła dwa budziki!! Można mieć wolny czas i nie wiedzieć że się go ma, to tragedia.
Pięknie się to wszystko czyta .
Sama prawda, cala prawda i tylko prawda jest w tym poście. Wszyscy wkoło zabiegani a sami nie wiedzą, że ten czas sami sobie odbierają, myślę tez o sobie:).
A zajęcia „z patykiem na dwór” wywołują uśmiech na twarzy za kazdym razem jak sobie o nich pomyślę.” 🙂
Pozdrawiam i życzę miłego dnia:).
Aaa i mam sukienkę slim:), kolor jest obłędny tylko jak dla mnie jest az za bardzo slim na brzuchu :)))) ale zostawiłam jak „zbluzuję” to nie jest źle.
Wiesz Jula, odnośnie tych naszych „pochłaniaczy czasu”, smartfonów, komputerów i braku czasu..
Zrobiłam taki test akurat w grudniu, chciałam sprawdzić ile wytrzymam bez fb..
Po 2 tygodniach bez sprawdzania konta, o dziwo świat nadal funkcjonował, kto chciał się skontaktować zrobił to w inny sposób..
I nauczyłam się „wyłączać” z tego wirtualnego świata co miesiąc na przynajmniej tydzień. To dużo daje, naprawdę. Wtedy człowiek się skupia na rzeczach ważnych i fajnych. Mój instruktor od gimnastyki zawsze powtarza „bądź tu i teraz”.
Teraz już sobie nie wyobrażam, żeby wieczorem nie przeczytać choćby kilku stron książki a nie profili na fejsie.
Wpadamy w ten wirtualny świat nie widząc tego co nam umyka tuż obok..
Choćby ten śnieg za oknem!
Fajnie czasem zwolnić.
Dobrego dnia!
Buziaki :*
kurom – w celowniku liczby mnogiej piszemy -om, nie -ą ( z kurą idę na spacer, a sypnę ziarna kurom) 😊
Przeczytałam. I mysle… Mysle… Chcialabym cos napisac, ale nie potrafię. Dlatego zostawiam poniższe zdania, ktore uwazam, są jak najbardziej odpowiednie do twojego wpisu.
“Co mnie najbardziej zaskakuje w człowieku z zachodu, to fakt, ze traci zdrowie, aby zarobić pieniądze, a następnie traci pieniądze, by odzyskać zdrowie. Przez myślenie o przyszłości, nie żyje w teraźniejszości, więc nie żyje ani w teraźniejszości ani w przyszłości.
Żyje tak, jakby nigdy nie mial umrzec, a umiera tak, jakby nigdy nie żył.” Le Dalaï Lama
Tlumacz ze mnie zaden, wiec podaje pierwotny cytat:
“Ce qui me surprend le plus chez l’homme occidental, c’est qu’il perd la santé pour gagner de l’argent, ei il perd ensuite son argent pour récupérer la santé. A force de penser au futur, il ne vit pas au présent et il ne vit pas donc ni le présent ni le futur. Il vit comme s’il ne devait jamais mourir, et il meurt comme s’il n’avait jamais vécu.”
zatrzymajmy chwilę… nie przyspieszajmy już
https://vimeo.com/237874443
Julia, Piekne to co napisałaś. Takie prawdziwe i przerażające…
Ps. Stwórz plakat na podstawie tego wpisu , myśle że nie jeden się skusi aby codziennie go przeczytać i zwolnić…
Ej! Napisałaś o moim dzieciństwie. Skąd wiesz ze raz na wakacjach bylismy? Ze co rano ktoś na kawe wpadał bez zapowiedzi? Ze rodzice wieczorami na spacer szli?
Dzis sie mówi ze ludzie nieodpowiedzialni byli bo nie rozwijali dzieci (i my dzis nie rozwinięci tacy), bo nie pilnowali (po polach do wieczora sie latało), kładli nas spac i szli na wesele 2 domy dalej, a tata w przerwach na papierosa szedł do nas i zaglądał przez okno czy śpimy i wszystko ok. Dzis by to było nie do pomyślenia. Dzis nawet niemowle musi chodzic na jakieś zajecia umuzykalniające, a mnie mama w wózku usypiała i stawiała pod lipa, a sama sprzątała, obiad gotowała.
Nie mamy dzis tego luzu…
Czas w obecnym momencie jest towarem unikatowym, dosłownie- UNIKATOWYM.
Wszystkim nam go brakuje, zatem gospodarowanie nim jest niezwykle istotne.
Spieszmy się powoli, bez zegarków i ciągłego rabanu typu 'muszę’, 'nie zdążę’ itp.
Wiem, praktycznie niemożliwe, a może jednak?
Interesujący, zmuszający do refleksji post.
Pozdrawiam:)
Jest 5:31, ja w 33 tyg. ciąży, już wyspana… ptaki mi się śpiewają że aż ich śpiew przebija swą mocą przez okna, ściany… Mężuś na dole śpi z 5 -letnią córcią, na materacu obok jej łóżka – chcę na nowo przekonać ją do swojego pokoju… notabene rozczula mnie tym ich wspólnym usypianiem się, który jest poprzedzony rozmowami i czytaniem książek… A ja teraz sobie czytam… tak dawno mnie tu nie było, tyle mam zaległości u Ciebie… to się teraz napawam to chwilą i ŻYJĘ!! I fajne to ,moje życie, lubię je … Mam wszystko – kochającą się RODZINĘ … Zdrowie … i ten BLOG, który mnie jeszcze bardziej UCZŁOWIECZA i przypomina o tym, co najważniejsze!