Nie. Zupełnie nie nadaję się na takie rzeczy. Blogować to ja kocham. Pisać, Robić zdjęcia. Te filmy.
Ale najlepiej w swoim domowym biurze przy lesie..
No bo tak…
Znaną blogerką na ściankach i z gwiazdami w kwadratowych selfikach to ja nie zostanę.
Piszą do mnie dziewczyny, znaczy piękne oficjalne zaproszenie dostaję drogą mailową.
Na event do Warszawy. Apart robi spotkanie z okazji 90′ lecia Myszki Miki. A Oni mają z nią swoją kolekcję.
Pierwsza moja myśl – jak fantastycznie. Będzie extra. Przecież uwielbiam te dziewczyny, które tam pracują. Uwielbiam blogerki, które z nimi współpracują (genialne dziewczyny z Pica Pica).
No bo samo picie szampana i chodzenie z owym w dłoni mnie nie pociąga. Mnie pociągają rozmowy z fajnymi ludźmi. Ludzie mnie zawsze interesują najbardziej.
No super! Jadę. W tym pociągu przecież posiedzę. W ciepełku, na spokojnie poczytam książkę.
Spotkam się w Warszawie z moimi znajomymi. Pójdziemy na dobrą kolację. Bez pośpiechu.
No będzie w końcu pretekst żeby umyć głowę i ubrać coś innego niż dwie pary jeansów na zmianę, wyjeżdżając po dzieci do placówek szkolnych…
Już sobie w głowie układam zestawy ubraniowe. Co założę żeby było inaczej.
No bomba.. Jadę!
A potem przychodzi rzeczywistość. I myślę, co dzieciom tu muszę naszykować na te dwa dni.
I że to wolę pociągiem niż autem. Trzeba mnie na ten pociąg zawieźć do miasta. Tam na peronie czekać. Zmarznąć. Tam po mieście w ten mróz się przemieszczać.
Trzeba jakoś może wyglądać. Wszystko co zaplanowane na wtorek i środę zrobić w poniedziałek.
Ba! Nawet w niedzielę pracowałam żeby nadrobić te robotę i jechać.
Ale z każdą chwilą myślę.. nie, chyba nie jadę.. i wtedy czuje jakąś taką lekkość.
Ale jak to?! Wyrwij się w końcu! Julka!
I tak ten dialog kilkudniowy w mojej głowie trwał. Rozbudowywał się na role dodatkowe nawet.
Dzwonie do siostry. Ona zdziwiona pyta o co mi chodzi, i dlaczego miałabym w ogóle nie jechać?
Myślę zatem tak. Niech będzie, że to moja Mama przesądzi o wszystkim.
Jak może przybyć do dzieci to jadę! No jadę i już.
– Hej Mamuś, co robisz we wtorek?
– No patrz dziecko, a co potrzebujesz mnie? A my widzisz na bal Emerytów idziemy. (Se myśle, to jest życie! We wtorek na bal!) A co chciałaś?
– A wiesz, bo do Warszawy miałam jechać. Na event. I się waham. Ale to dobrze. Jak macie bal to idźcie na bal. Koniecznie Mamuś idźcie. (a w duchu myślę- jest odpowiedz!)
– Córciu, nie wiem czy już nas zapisali. Ty jedź, a ja odwołam. Ja chcę żebyś Ty jechała.
– Nie, nie Mamuś, ja się nawet cieszę, bo tak nie wiem co robić.
Dzwoni po pół godziny i mówi, że odwołała. Sobie myślę – Matko Boska! Czyli co? Mam jechać?
No przecież mogłoby być, a na pewno by było – pięknie. Śmiesznie, ciekawie, inspirująco.
Ale czy mnie się chce? Wyjść z tego komfortu dresów. Kawy przy moim starym biurku.
I kiedy wyszłam w niedzielę na dwór na ten już przymrozek, i kiedy złapał mnie atak kaszlu po mojej grypie i trzymał mnie całą noc, to stwierdziłam, że ze zdrowiem nie ma żartów.
I to zdrowie, a raczej jego brak, uratował mnie przed trudną odpowiedzią na to pytanie.
Bo ja te wyjazdy bardzo lubię. Wyczekuję. Ale ten dres. Ten codzienny dres…
Dlatego nigdy nie będę znaną blogerką w świecie reflektorów, bo jakbym miała iść w te wszystkie miejsca w których warto się pokazać, to bym nie doszła.
Zatrzymałyby mnie dresy, moja kawa, święty spokój, ukochana rutyna, brak zapału do mycia włosów, brak werwy do wymyślnej stylizacji ubraniowej i wszystko to co człowieka zatrzymać może, aby nie wychodził z codzienności..
Jakby jutro miał być koniec świata, i dziś miałabym robić coś, co da mi szczęście, to mogłaby być to moja ostatnia sobota. Ach, co to była za sobota! Marzenie!
Wstałam rano z dziećmi. Nigdzie nie szliśmy, nikt nie przychodził. W domu ciepło. W piżamach dzieci do południa. Świetnie się bawią. Ja sobie od rana sprzątam. Kurze, lustra, pranie składam, odkurzam, łazienki szoruję. Szafkę pod zlewem dawno niemytą. Chodniki na dwór wyrzucam i pod nimi myje.
Te chodniki na płocie trzepię. W międzyczasie robię herbatę z cytryną i miodem. Dzieci podjadają drożdżówki. Trochę się bawią, trochę leniwie sprzątają ze mną. Nikt mnie nie goni. Na twarzy zmieniam maseczki. Mąż na motorze i wcale mi ten fakt nie przeszkadza.
Coraz bardziej błyszczy. Koce równo, czysto. Lekko. Zlew się bieli. Pralka gra to idę z koszem po wyprane i rozwieszam. Pachnie.
Potem wstawiam obiad. Kurczakiem z podwórka od Madzi pachnie. W piekarniku skórka robi się chrupiąca. Dorzucam tam ziemniaczki i pieczarki. Robię sałatę tzatziki.
Żurek mam od wczoraj.
I wtedy myślę o tych sobotach w rodzinnym domu. Gdzie się sprzątało od rana.
Kołdry i poduszki na barierkę na werandzie wieszało. Potem wieczorem każdy się kąpał jakoś tak szczególnie. Te mokre włosy, świeże piżamy. W kuchni Justynka Mamie układała fryzurę na szczotkę. Potem dużo lakieru.
To była taka sobota co wprowadzała w życie taką pewność. Taki konstans. Poczucie spokojnego żywota. Powtarzalność upewniająca człowieka w myśli i odczuciu, że jest dobrze. Właściwie.
I ja, która często sprząta w tygodniu, żeby weekend był wolny, powróciłam do soboty z rodzinnego domu. Tamtego dnia. I poczułam taką radość. Taką błogość. Nieznośną lekkość bytu.
Wrócił mąż. Zjedliśmy obiad. I kiedy grał z dziećmi w planszówki, ja poszłam poleżeć do wanny z książką. Tak, to jest dzień po którym mógłby być koniec świata.
Bo piękniejszego sobie wyobrazić nie potrafię…
Julio jesteś takim dobrym,kochanym człowiekiem.Tak pięknie piszesz o takim zwyczajnym,a jakże fantastycznym,spokojnym życiu.Uwielbiam Cię czytać i pragnę abyś pisala i pisala.Bądź z nami tu zawsze. Zaglądam do Ciebie każdego dnia,a czasem kilka razy dziennie.Julus kochana ściskam Cię i mam nadzieję że kiedyś do zobaczenia.
Iza, aż się wzruszyłam. Bo to tak brzmi szczerze, tak z serducha najgłębiej.
Dziękuję Ci. Bardzo Ci dziękuję.
Julenko bo to jest prosto z mojego serca.A ja Ci dziękuję,że piszesz i pisz i bądź z nami!Twoje pisanie pomaga,jest inne,szczere,dobre.
Masz cudowną mamę 💓 Ale na bal mam nadzieję poszła ? 😀
No nie wiem czy zadzwoniła aby jednak Ich dopisali. Muszę dziś zapytać.
Wczoraj pisała tylko z pytaniem czy jabłka suszone chce. 🙂
O tych włosach i jensach się uśmiałam mam teraz tak samo jak z młodszym ostatnie chwile w domu łapię przed powrotem do pracy. I choć ja moją pracę i małe biuro lubię to im jestem starsza tym bardziej domowe mi się marze.
A to wszystko co piszesz o sobocie taką błogość we mnie wywołuje.
I ja generalnie buntuje się przed tym sprzątam w sobotę, staram się w piątek , tu lubię bazarek w weekend, ciasto, spacer to bycie razem i rytuały, które porządkuję życie.
p.s ale wybrać się bez dzieci na miasto, do kina, teatru lubię:)
Uwielbiam Cię czytać. Piszesz tak pięknie o tak zwyczajnych sprawach. Zawsze najbardziej doceniałam to aby mieć „swoje gniazdko”. A życie poukładało mi troszkę inaczej. Teraz zaczynam marzyć, układać w głowie jak to wszystko ma wyglądać. I już wygrzewam się w tych moich myślach, zakopuję w koc na kanapie z książką, wchodzę do wanny z kieliszkiem wina. I choć uwielbiam podróże, to mieć tą „przystań” w postaci własnego domu i przede rodziny i przyjaciół to jest to co w życiu dla mnie najważniejsze.
Aj bo to tak chyba jest… Ja zawsze byłam taka bardzo niespokojna, cale swoje 35 lat szukałam swojego miejsca, i w przenośni i tak naprawdę, zawsze chciałam być gdzieś indziej niż tam gdzie byłam, robić coś innego, niż robiłam, jak to mówią ze trawa jest zawsze zieleńsza po drugiej stronie płotu 🙂 Teraz sie uspokoiłam, zaczęłam doceniać naszą codzienność, nasz spokój, że mamy co do garnka włożyć, za co sie ubrać, iść do kina, na plac zabaw, kupić grę i mamy czas w nią zagrać… i że tych włosów myć co dzień nie muszę, że te dresy muszę kupić kolejne bo mam tylko jedne a juz całe w ciastolinie 🙂 kiedyś to wychodzenie na przysłowiowe miasto sprawiało mi przyjemność, nie mówię że i teraz by nie sprawiło ale jak już ich tak położę spać i leżę obok i czytam książkę to wiem że wolę być tu a nie tam :* Dzięki Juleczko za utwierdzenie w przekonaniu że nie jestem sama jedna jedyna w moich wyborach:*
Ach Juleńko! Tak jak Ty, to nikt nie pisze… No tak prosto, szczerze i od razu człowiekowi robi się ciepło na duszy, że takie zwyczajne życie, a tak piekne. Ja od Ciebie się tego uczę, tąką codzienność doceniać, że spokój, że ciepło, że lodówka pełna, że pranie do prasowania czeka, że mieszkanie sprzątnąć, ciasto zrobić drożdżowe, bo domownicy lubią, na spokojnie, bez pośpiechu. No dziękuję po stokroć… bo Ty jak nikt mnie inspiruje życiowo 🙂
Sciskam serdecznie, zdrówka życzę, ewelina
Tyle już lat Ciebie czytam, tyle chwil tu spędzam , że ja mam wrażenie , że ja ten Twój dom, tę Rodzinę znam jak prawdziwą . Nigdy nie dojdę jak duży wpływ wywiera na mnie Twój blog, ale jest to wpływ dobry, ubogacający. Tyle razy trafiłaś w sedno – wchodzę tu , czytam i jestem spokojna. Bo jest na południu tego jednego kraju dziewczyna , co takim pewnym tonem, z takim przekonaniem i prawdą pisze o rzeczach codziennych w niecodzienny sposób. Tak bardzo mi bliski. No lubię tu być !
Wiesz co my chyba cię za to właśnie tak wielbimy:) za zwyczajnosc, za te dresy, sprzątanie że jesteś taka jak my:) Najlepszy, najpiękniejszy blog, rodzina i Ty 🙂 Pozdrawiam
Czarodziejka codzienności💗 Jak ja to w Tobie Julia lubię. Jesteś magiczną kobietą.
Jak ja się cieszę,że są na świecie ludzie jak Ty. Wypowiadasz głosno co mi w duszy gra. Nawet nie wiesz jak Twoje słowa sprawiają, że myślę „uff, to nie tylko ja tak mam”, że mnie ciągnie do domu, do rodziny do tych niby prostych, zwyczajnych rzeczy. Bo choć i ludzi lubię i przebywać między nimi też to coraz bardziej rozkoszuje się czasem zwyczajnego dnia w domu z rodziną, ze sprzątaniem, z kotami. Pozdrawiam mocno i ściskam wirtulanie.
Przepraszam… Ale BARDZO się cieszę, że zostałaś… że dzięki temu, że masz w dłoni kubeczek, a nie kieliszek… że na pupie masz dresy, a nie „cud-miód” kieckę… toś taka prawdziwa… taka bliska mojemu sercu i moim myślą… Dziękuję:)
p.s i nawet jak kiedyś pojedziesz a ja wtedy złapię focha giganta to i tak Cię koFam!❤
Och Julka
A ja wstałam z rana, wyciągnęłam wyciągniete getry….i tak mi dobrze w tym swetrze….i z herbatą….
Eh Julka ja taki bałagan mam bo w tygodniu chcę sprzątać ale teraz wiem, że cta sobota to ma,moc…
A jakbyś kiedyś dała posta łopatologicznie napisanego jak obrabiasz zdjęcia to byłabym przeszczesliwa, bo pięknie są…..
Julka jak ja Ciebie rozumiem .. tak bardzo jak stąd do nie wiadomo kąd (tak mówiły kiedyś moje dziewczynki). No nic absolutnie nic mnie bardziej nie cieszy niż ta kawa i ten dres. I ja jego zawsze wybiorę ! A te rodzinne soboty to miałam identyczne i na nieszczęście mojego męża :))) do dziś mi zostały . Ściskam najmocniej !
To samo, dom,dom, w nim wszystko co jest mi potrzebne ,co kocham. wczoraj wieczorem bylismy w klubie,i było ok. jak wyszlismy to wiatr chciał głowy urwac, i szybko dojechac do domu, w nim sie czuc bezpiecznie. Pozdrawiam.
…a najdziwniejsze, że tak postawę uważa się za niezwykłą. Czasem dziwną nawet albo i dziwaczną. Zobacz, dziewczyny piszą, że dobrze, że to opowiedziałaś, bo wiedzą, że nie tylko one tak mają. W otoczeniu ich widocznie nie za dużo osób podobnie myślących. A przecież to powinno być normalne, że wśród swoich, z tym, co się dla nich robi z miłości, w domu własnym, człowiek powinien czuć się najlepiej. Przecież nie od dziś wiadomo, że ci, co tam w tym Wielkim Świecie, z szampanem, kawiorem i w superciuchu, często wcale nie są szczęśliwi, a gdy już jakieś swoje szczęście znajdą, to zaraz gazety o tym piszą, że taki cud się stał. Rozmawiałam ostatnio z bardzo znanym aktorem, który kocha grać, to jego wielka pasja, ale któremu najbardziej w życiu brak, że więcej dzieci nie miał, tylko jedno na świat przyszło. Na szczęście wnuków kilkoro, to on dla nich trochę jak ojciec, bo jak rzekł, niewyżyty ojcowsko jest. A nagrody, jakie dostaje – cóż, owszem, to miło, ale mówi, że przecież co one tak naprawdę znaczą; może ktoś mu taka nagrodę dał, bo gustu nie ma:-)? Kochać kogoś, robić coś dla niego tak na co dzień, zwykłe rzeczy – ale przecież jakie dobre, potrzebne ludziom od początku świata – troszczyć się i ufać. Dom zbudować ( niekoniecznie w sensie budynku), zostawić po sobie dobre wspomnienia. I nie martwić się, że gdzieś tam bez nas szampana piją.
Dokładnie….sporo wokół mnie osób ktore tylko zyja od imprezy do imprezy, osób dla których najważniejszą chwila w tygodniu jest wypicie alkoholu…i ja w tym wszystkim dla której dom jest najważniejszy…wspólne chwile z rodziną, wspólny śmiech, spacery, wygłupy….to sa dla mnie najważniejsze momenty w życiu i nie zamienilabym ich za nic 🙂 i cieszę sie ze jest nas więcej bo juz myslalam ze ze mną cos nie tak 😉
Jak pięknie <3
I ja taki konstans życia sobotniego pamiętam 🙂
Julio tez mam w swoim domku takie soboty i najlepiej w nim odpoczywam ,wzruszyłam się bo takie soboty były w rodzinnym domu ta zmieniona pościel i piżamy tak pachniały leżę i wspominam sobie i szkoda ze już nie wrócą
Jak się poczuje spokój taki błogi, zalewający, tłoczący ciepło prosto w serce, to wtedy dopiero rozumie się co to , te całe szczęście.
My wagary zrobiliśmy już w piątek, razem, razem, razem! Ku przygodzie! A w sobotę, postanowienie, wielkie święto w rodzinie bo sobie ekspres do kawy kupimy. I pojechaliśmy wszyscy, i oglądamy słuchamy, co za cuda pić w domu będziemy.
I pijemy w tym domu, taką, potem, taką, Krzyś kolejną mi pod nos podstawia aż w zęba uderzył, już chce focha walnąć bo niech uważa! Boli. Ale se myślę, nie popsuje tej chwili szaleństwa. Pachnie u nas, dzieci na kanapie z brzuchami pełnymi mleka, z pianą taką i taaką i jeszcze kakao, zalegają, pod koce wchodzą, Olo opowiada o Grecji uczy się akurat tego i tak go temat pochłonął, że wie to dziecko chyba wszystko. Hania swoje słodziaki z gangu przytula gada do nich, że im zmarznąć nie da i opowiada o plusach zimy, sanki, łyżwy no i gorące kakao. Nic się nie wydarzyło, zakupy, sprzęt, dom, kanapa, to dlaczego jak o tym pisze susze tego obitego zęba???
Matko, Julia jak ja Tobie zazdroszczę. Tego spokoju ze sobą. To najpiękniejsza jest rzecz. Kiedy Cię nie gna, kiedy nie jesteś rozchwiana między dwoma światami. Dzięki za słowa i przykład
Ja to czytam z kawą i w dresie 😍
Wiesz Julka mój koniec świata wyglądał by w sumie tak samo… no o tyle, że mąż by się pewnie zajmował komputerem nie motorem 🙂
Ło Jezusicku! Ja mam dokładnie tak samo! Jak przychodzi sobota, to ja po całym tygodniu wyjazdów do pracy i w związku z tym koniecznością przyzwoitego wyglądania z rozkoszą snuję się po domu w piżamie i szlafroku, a sprzątanie jest najbardziej relaksującą czynnością. Jakie to fajne, nie mieć większych oczekiwań wobec życia, prawda?
My po tych wierzeniach kolder sobotnich chore z siostrą w niedzielę byłyśmy:) tych wspomnien nic nie przycmi …i Koralgola misia w nich ogladanego i Z kamera wsrod zwierzat Gucwinskich..i” łesterna” co nam pozwalano po ósmej obejrzeć to było życie!
Wzruszyłam się, pięknie napisane.
czytam już od tak dawna….ale dopiero dziś ….to co myślisz, piszesz, robisz..wszystko ma wspólny mianownik…w czasach kiedy nadając tempo życiu wciąż na nie narzekamy – TY umiesz się zatrzymać…wybór choć nie prosty taki oczywisty…definicja szczęścia – każdy ma swoją …jest moc 🙂
Uwielbiam… tę zwykłą Twoją codzienność, nienadętą, taką normalną, spokojną i bezpieczną… pisz nam jak najwięcej…
Każda z nas ma taką strefę komfortu w cieplutkich dresach z kubkiem herbaty z sokiem malinowym. Pięknie o tym piszesz, tak z serca swoim życiu i drobnych pięknych chwilach. Czasem wydaje mi się że za bardzo wsiąkłam w puchate bamboszki i zwyczajną codzienną rutynę, ale czy to jest takie złe ? W pewnych chwilach życia jest tak dobrze.
A ja tak się bałam jak zaczęłam czytać, że Ty pojechałaś i tak Ci się podobało i tak mnie ucieszyło, że jednak nie, jakby sama na Twoim miejscu była…
Kurczę Jula jak ty ciepło piszesz o codzienności. Aż zazdroszczę tego mycia, odkurzania, szorowania łazienek choć sama mam dokładnie to samo do zrobienia w domu i bardzo to lubię-dbać o ten nasz dom. Ale moje obowiązki wydają mi się jakieś takie zwykłe, prozaiczne czasami wykonywane w pośpiechu z myślą „to jeszcze muszę zrobić i to jeszcze i w końcu przydałoby się ta szafkę pod zalewem umyć” i wiem że pewnie też masz tak czasami, ale mimo wszystko z tego wpisu bije spokój i radość. Nie wiem jak to robisz, ale nie przedstawiaj bo czytać Ciebie to sama przyjemność.
Kochana Julio…po przeczytaniu Twojej opowieści – mam łzy w oczach i uśmiech na twarzy 🙂 Zgadzam się z Tobą całym sercem…mój ostatni dzień w życiu może wyglądać podobnie jak Twój…tylko my i zwyczajna rzeczywistość…tylko tyle…albo aż tyle…cudownie Cię czytać :* potrafisz wyrazić słowami to, co nie raz i ja chciałabym powiedzieć – tyle, że nie mam takiego talentu i nikt nic by z tego nie zrozumiał :)))
Pozdrawiam serdecznie :*
Juleczko… Jakie cudne i prawdziwe jest to co napisałaś….nie wiem co to jest, ale zawsze jak cie czytam oczy mi się szklą… Ale w czytaniu mi to wcale nie przeszkadza… Obetrę i czytam dalej… Swoimi wpisami przywołujesz wspomnienia z moich dziecięcych lat… A ten wpis wyjątkowo trafił w moje serce… Dziękuję Ci że jesteś, że piszesz… Beata
Wyjątkowy tekst.
Wyjątkowa Ty.
Piekna pochwała codzienności i miłości do drugiego człowieka, której wielki brak w tym szalonym, pędzącym świecie……